Zaistnieć w Europie

rozmowa z Janem Englertem

- Istotne jest to, żeby te spotkania nie były jednorazowe, żeby to nie był tylko wybryk. Ale szansa zobaczenia w porcie Warszawa tych największych admiralskich okrętów europejskiego teatru - o Spotkaniu Teatrów Narodowych mówi Jan Englert w rozmowie z Dorotą Wyżyńską z Gazety Wyborczej.

Dorota Wyżyńska: Co dla Teatru Narodowego znaczy nowy festiwal, tak ogromne przedsięwzięcie?

Jan Englert, dyrektor artystyczny Teatru Narodowego: Nazywamy go spotkaniem, nie festiwalem. Celowo, bo określenie "festiwal" zobowiązuje. Zapraszamy na spotkanie z europejskim teatrem. A co znaczy dla nas to przedsięwzięcie? Lubimy mówić o sile polskiego teatru. Jedną z moich idee fixe jest wprowadzanie polskiego teatru do europejskiego krwiobiegu. Próbowałem już tego, tworząc Międzynarodowy Festiwal Szkół Teatralnych, który odbywa się co dwa lata w Akademii Teatralnej. W Narodowym staramy się zapraszać do współpracy reżyserów z Europy, co też przynosi nie najgorsze rezultaty. Czyli po pierwsze, chcielibyśmy zaistnieć w Europie, a po drugie, to szansa na dyskusję o powinnościach narodowej sceny. Zależy mi, aby uzmysłowić m.in. ludziom piszącym o teatrze, że czym innym jest prowadzenie Teatru Narodowego, repertuarowego, teatru z misją, a czym innym teatru autorskiego czy eksperymentalnego.

Proszę sobie wyobrazić, że w Europie w tym roku odbędą się aż cztery kongresy poświęcone temu tematowi: jaka jest rola teatru narodowego, jakie sąjego cele, widocznie wszystkich to boli. Mamy tę przewagę, że poza częścią teoretyczną zapraszamy też na praktyczną, czyli na przegląd spektakli ze scen narodowych Europy. Taki przegląd to moim zdaniem najlepsza forma dyskusji. Bo pogadać zawsze można, reżyserów kominkowych, którzy pięknie opowiadają o swoich spektaklach, jest wielu, tych teoretyków, którzy wiedzą, jak powinien wyglądać i działać Teatr Narodowy, całe tabuny, nawet tych mądrze mówiących. Ale tych, którzy potrafią to przeprowadzić, wcielić w życie... To już nie jest takie proste.

Zobaczymy przedstawienia sześciu teatrów, bardzo różnych. Jest pan zadowolony z tego wyboru?

- Nie powiem, że to jest moje marzenie. Byliśmy zdeterminowani naszymi możliwościami finansowymi, bo budżet imprezyjest nieduży, w każdym razie mniej szy niż Warszawskich Spotkań Teatralnych. W kilku przypadkach były kłopoty z terminami, m.in. dlatego że część teatrów narodowych Europy nie ma stałych zespołów. Tam angażuje się aktorów na kontrakty, który to system grozi nam też tu, w Polsce, prędzej czy później, czy nam się to podoba, czy nie. To min. z tego powodu nie przyjeżdża The National Theatre z Londynu, na którym nam bardzo zależało.

A więc nie jest to zestaw marzeń. Ale są trzy symboliczne sceny: Piccolo Teatro di Milano, Burgtheater i Comedie-Francaise, niemalże pomnikowe wzorce scen subwencjonowanych przez państwo.

Zależało nam też na tym, aby w programie znalazły się przynajmniej dwa przykłady z byłego bloku socjalistycznego. A teatry bułgarski i rumuński są u nas niedocenione, bo ich nie znamy.

Co wyróżnia pana zdaniem te narodowe sceny?

- Klasa. Narodowe sceny to teatry, w których eksperyment nie może przeważać nad rzemiosłem.

Spotkanie Teatrów Narodowych będzie odbywało się co dwa lata.

- Tak, mamy nadzieję kontynuować ten przegląd co dwa lata, a apogeum przewidujemy w 2015 r., na 250 łat Teatru Narodowego. Warszawa stara się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury w 2016 r. Trzeba się do tego przygotować. Myślę może nie po polsku, że skoro chcemy być kulturalnym centrum Europy, to nie zrobimy tego z piątku na poniedziałek. Trzeba nad tym pracować przez wiele lat.

Cieszę się, bo rzecz została poważnie potraktowana przez naszych kontrahentów. Na sympozjum do Warszawy przyj edzie 47 dyrektorów teatrów z Europy. Mam niezwykłą frajdę. Podleczyło to trochę moje kompleksy dyrektora prowincjonalnego teatru. W Londynie 70 proc. widzów to zagraniczni turyści. Nam to jeszcze, niestety, długo nie grozi, ale już widzę pewne zmiany, już dostrzegamy potrzebę, ciśnienie, żeby przynajmniej kilka spektakli z repertuaru Narodowego opatrzyć np. napisami angielskimi.

Co jest najważniejsze?

- Ważne, żeby to nie było jarmarczne - ot, odbył się festiwal i nic z tego nie wyniknęło. Żeby artyści ze świata chcieli tu przyjeżdżać. Nie udało nam się w tym roku zaspokoić swoich marzeń w 200 procentach, ale może i dobrze. To nas zmotywuje do następnych działań. Bo jak się zaczyna z dużych armat, to później jest rozczarowanie. A tutaj jest szansa, abyśmy byli coraz lepsi. W przyszłości wyobrażam sobie, że w programie znajdzie się około dziesięciu teatrów, a impreza odbywać się będzie przez dwa miesiące. Istotne jest to, żeby te spotkania nie były jednorazowe, żeby to nie był tylko wybryk. Ale szansa zobaczenia w porcie Warszawa tych największych admiralskich okrętów europejskiego teatru.

Dorota Wyżyńska
Gazeta Wyborcza
2 października 2009
Portrety
Jan Englert

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...