Zakładnik libretta?

"Borys Godunow" - reż. Iwan Wyrypajew - Teatr Wielki w Poznaniu

Oglądając premierę "Borysa Godunowa" w Teatrze Wielkim, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że reżyser Iwan Wyrypajew stał się zakładnikiem libretta, które jest bardzo statyczne. Artysta podkreślał, że nie chce postępować wbrew muzyce i słowa dotrzymał. Zaskoczeniem było jednak to, że nie zrobił niczego, by dopomóc akcji. A opera to także teatr.

Ostatnia w tym sezonie i jednocześnie najważniejsza premiera operowa już za nami. Poznańska Opera zaprezentowała w sobotę "Borysa Godunowa" Modesta Musorgskiego w reżyserii Iwana Wyrypajewa. Spektakl, niepoddający się jednoznacznej ocenie, prowokujący do stawiania fundamentalnych pytań o wizję współczesnego teatru operowego.

Wyrypajew, jeden z najzdolniejszych reżyserów średniego pokolenia (42 lata) zadebiutował "Borysem Godunowem" na scenie operowej. Artysta przed premierą udzielił wielu wywiadów, w których przedstawiał swoją wizję teatru, roli reżysera i jego postawy wobec dzieła. Tym, którzy nie mieli okazji uczestniczyć w żadnym ze spotkań, przekażę credo Wyrypajewa w ogromnym skrócie - reżyser ma stać na straży podstawowych sensów nadanych przez twórcę dramatu, w tym przypadku libretta, ma służyć tekstowi, a nie budować własne wyobrażenia o jego treści. Słowem - zupełne przeciwieństwo teatru reżyserskiego. Nie ma w tym niczego nagannego, wszak różnorodność w sztuce jest jak najbardziej pożądana. Problem tkwi w czymś innym, a mianowicie - w sposobie opowiedzenia historii.

Jeżeli zdajemy się wyłącznie na treść libretta, musimy pamiętać, że w przypadku opery, jest ono tylko częścią dzieła, istnieje jeszcze muzyka i teatr. Nie można o tym zapominać.

Oglądając "Borysa Godunowa" w Teatrze Wielkim, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że reżyser - Iwan Wyrypajew, stał się zakładnikiem libretta, które jest bardzo statyczne. Artysta podkreślał, że nie chce postępować wbrew muzyce i słowa dotrzymał. Zaskoczeniem było jednak to, że nie zrobił niczego, by dopomóc akcji, która jest bardzo mało dynamiczna. I wcale nie chodzi o dodawanie sensów, których nie ma w libretcie. Chodzi o teatr, którego na scenie brakuje.

Dwa pierwsze akty rozgrywają się na tle uniwersalnej scenografii - budowli z kopułami cerkiewnymi, która pełni funkcję monastyru, placu ulicznego, komnaty dworskiej. W sumie zabieg prosty i celny, kiedy jednak przez półtorej godziny na scenie nie pojawia się nic innego, widzowie zaczynają odczuwać znużenie.

Akt trzeci rozgrywa się na proscenium, w tle wisi zdobny arras, przed nim ustawiają się kolejne postaci, których gra ogranicza się do... stania w miejscu, względnie przemierzania linii proscenium (scena rozmowy jezuity z Samozwańcem), jeszcze do poloneza, tańczonego przez gromadę chórzystów. Wszystko to jest jest mało dynamiczne, a widz przez cały czas tęsknie wyczekuje, kiedy akcja przeniesie się w głąb sceny. Następuje to dopiero w ostatnim akcie, kiedy Borys umiera. Tu po raz pierwszy pojawiają się większe emocje.

Wygląda to trochę tak, jakby reżyser przeniósł dosłowną kalkę z pracy nad dramatem, na pracę w operze. O ile zgodzić się można z tym, że w teatrze dramatycznym głównym źródłem scenicznego sensu jest tekst dramatu, o tyle w operze do tekstu libretta dochodzi jeszcze muzyka, której funkcji nie można ograniczyć wyłącznie do wybrzmiewania z orkiestrionu i śpiewaczych gardeł.

Odnoszę wrażenie, że Iwan Wyrypajew sam na siebie ukręcił bat, nazbyt mocno zawierzając operowemu librettu, co obróciło się przeciwko niemu. Oczywiście, "Borys Godunow" w jego reżyserii pozostaje spektaklem, który intryguje widza. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Zabrakło czegoś, co w sposób istotny mogłoby rozgniewać albo zachwycić. Zamiast tego widz otrzymał spektakl o letniej temperaturze.

Reżyser chciał opowiedzieć historię Rosji i jej społeczeństwa, a przy tym zwrócić uwagę na poczucie narodowości i wspólnoty. Tymczasem stało się zupełnie odwrotnie. Główną osią "Borysa Godunowa" w ujęciu Wyrypajewa są konkretne postaci, a nie lud.

Bezwzględne uznanie należy się Katarzynie Lewińskiej, autorce kostiumów, która wykonała ogromną i ciężką pracę. Jej kostiumy imponują mnogością szczegółów i bogatą kolorystyką.

Wielkich emocji dostarczyli mi śpiewacy i orkiestra. Właściwie większość premierowej obsady prezentowała bardzo wysoki poziom. Rafał Siwek, obsadzony w tytułowej roli, był urzekającym Borysem, o pięknej barwie głosu (choć chciałoby się usłyszeć więcej niuansów dynamicznych), przekonująco zagranym. Szczególne brawa należą się śpiewakowi za odegranie sceny śmierci Borysa i jego halucynacji. Przyznam, że kiedy kilka miesięcy temu dowiedziałem się, że to właśnie Rafał Siwek będzie Godunowem, nieco się zdziwiłem, nie do końca wróżąc mu sukces. Jak dobrze mile się rozczarować.

Ciekawym zjawiskiem okazał się Rafał Bartmiński w roli Samozwańca. Nie jest to partia idealna dla jego głosu, bo nazbyt dramatyczna, co można było zaobserwować szczególnie w górnych partiach, gdzie powyżej dźwięku g oktawy razkreślnej, nie było mowy o naturalnym i swobodnym forte. Niemniej, śpiewak zaimponował inteligencją, z jaką pokonywał niełatwe problemy. Przy tym posiada bardzo ładną barwę głosu i ma długi oddech.

Wielki sukces odniósł Krzysztof Bączyk, grający postać mnich Pimena. Mimo młodego wieku śpiewak doskonale rozumie, po co znajduje się na scenie i z wielkim wdziękiem eksponuje swój piękny i duży bas.

Całkiem dobrze zaprezentowała się także Magdalena Wachowska w roli Maryny Mniszych, jej dość ostry i zimny w barwie sopran, wybrzmiewał z wielką siłą emocji.

Dobrze wypadała także orkiestra pod batutą Gabriela Chmury, w grze muzyków dało się wyczuć skupienie i dobre przygotowanie. Dyrektor Chmura lubi grać szybko i głośno, co nie zawsze służy śpiewakom, często wręcz przeszkadza. Tym razem także można było zauważyć wpadki, chociażby w duecie Maryny i Samozwańca z trzeciego aktu. Raz jeszcze pozwolę sobie zaapelować: Maestro, proszę ciszej, a będzie ślicznie!

Czy "Borys Godunow" jest sukcesem Teatru Wielkiego? Pod względem muzycznym z pewnością tak. Wizja Iwana Wyrypajewa do mnie nie przemawia, choć w przyszłym sezonie będę chciał zobaczyć spektakl raz jeszcze. Jak oceni przedstawienie publiczność? Tego nikt nie wie, choć bilety na pierwsze spektakle (jednocześnie ostatnie w tym sezonie) sprzedały się na pniu. Może to dobra wróżba?

Adam Olaf Gibowski
www.kulturaupodstaw.pl
23 czerwca 2016

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...