Zamknięcia

rozmowa z Wiktorem Logą-Skarczewskim

Kraków musi rozstać się ze stereotypem grzecznych, mieszczańskich przedstawień. Na szczęście dyrektor Mikołaj Grabowski nie boi się eksperymentować. Trwają przygotowania do kolejnej edycji baz@rtu. Festiwal otwiera się na inne dziedziny sztuki, jest miejsce na dyskusję, wymianę doświadczeń. Bez zamknięcia - mówi WIKTOR LOGA-SKARCZEWSKI, młody aktor Starego Teatru w Krakowie.

Wiktor Loga-Skarczewski

Aktor. Urodził się w Katowicach, ale to Kraków, miasto, w którym można spać do późna, skradł jego serce. Gra w Teatrze Starym, ostatnio współpracuje z młodymi lub debiutującymi twórcami. Można go oglądać m.in. w "Piekarni" w reż. Wojtka Klemma, "Czekając na Turka" Mikołaja Grabowskiego, "Dwunastu stacjach" Evy Rysovej i już wkrótce w "Przemianie" Magdaleny Miklasz.

Lubisz poranki?


- Niestety, rzadko mam okazję je oglądać. Jak każdy aktor do największej aktywności jestem zmuszony wieczorem podczas konfrontacji z widzem, dlatego energia rozkłada się u mnie trochę inaczej. W szkole teatralnej jedna z moich profesorek, pani Beata Fudalej, pozwalała studentom dzwonić do siebie późną nocą w każdej sprawie. Telefon musiał za to milczeć przed dwunastą. Tak już po prostu mamy.

W Starym Teatrze funkcjonuje Nowa Scena - miejsce, w którym młodzi twórcy mogą poczuć się swobodnie. Wkrótce odbędzie się tam premiera "Przemiany" Magdy Miklasz, która jest jeszcze studentką PWST. Taki pomysł się sprawdza?


- Ta scena stała się sceną eksperymentów. Młodym ludziom powierza się przestrzeń w Narodowym Teatrze Starym, co kiedyś było ogromnym, niemal nieosiągalnym zaszczytem.

Młody teatr upomina się o swoje w Krakowie?

- Dokładnie. Kraków musi rozstać się ze stereotypem grzecznych, mieszczańskich przedstawień. Na szczęście dyrektor Teatru Starego Mikołaj Grabowski nie boi się eksperymentować. Trwają przygotowania do kolejnej edycji baz@rtu - rusza sześć projektów młodych, polskich i zagranicznych, twórców. Festiwal otwiera się na inne dziedziny sztuki, jest miejsce na dyskusję, wymianę doświadczeń. Bez zamknięcia.

Niedawno wyszedł polski słownik nowego teatru - "Wątroba". Dla mnie jest to katalogowanie osób z bardzo niewielkim teatralnym doświadczeniem czy jednorazowych teatralnych zjawisk. Co o tym myślisz?


- Nienawidzę etykietek. I w życiu, i w pracy. To najgorsza krzywda, jaką można wyrządzić człowiekowi. Ostatnio czytałem artykuł o Tomaszu Karolaku, który mimo sporego doświadczenia został określony mianem aktora jednej roli i zaszufladkowany do jednego emploi. Jeśli ktoś już koniecznie chce przypisywać etykietki, to takim aktorom jak np. Globisz, którzy spędzili lata na scenie. Dobrze, że krytycy pamiętają o debiutantach, piszą o nich. Ale metkowanie nie jest dobrym pomysłem.

Grasz w spektaklu "Dwanaście stacji", gdzie pracujesz z młodymi twórcami (Eva Rysova - reżyser. Mateusz Pakuła - dramaturg. Marcin Kalisz - aktor), ale także aktorami starszego pokolenia (Lilia Duda. Andrzej Hudziak). Czy widzisz znaczącą różnicę w podejściu do pracy, w myśleniu o teatrze?

- Młodzi aktorzy, dramaturdzy, reżyserzy, których znam. to ludzie poszukujący. Może zabrzmi to naiwnie, ale uczymy się cały czas. Szczególnie podczas realizacji pełnych, repertuarowych przedstawień, które dają więcej niż szkolna, fragmentaryczna i urywana edukacja. Z tych poszukiwań wynika tyle samo dobrego co złego. Jasne jest, że często wpadamy w meandry, niejasności, co raczej nie zdarza się podczas pracy z doświadczonym reżyserem. Grabowski czy Klemm zjedli zęby na teatrze, wiedzą, czego chcą, a aktor czuje się bezpiecznie.

Czy w twoim wypadku bezpiecznie oznacza dobrze?

- Nie chodzi mi o takie bezpieczeństwo, kiedy wszyscy głaszczą się po główkach i panuje bezrefleksyjne ciepełko, tylko o pewność tego, co się robi. 0 przekonanie, że ta scena ma być właśnie w tym a nie innym momencie. My, młodsi stażem, dochodzimy do tego dopiero w trakcie - skracamy, dodajemy. Brakuje nam pewności, takiej jaką ma na przykład Jan Klata, który nie boi się mocnych rozwiązań i pewnie uderza w odpowiednią nutę.

Aktor powinien być współtwórcą spektaklu?


- Dla mnie najpiękniejsze jest kiedy aktor może uczestniczyć w pracy nad przedstawieniem, nad dramaturgią tekstu, ma możliwość wzięcia udziału w dyskusji dotyczącej muzyki, scenografii. Jest częścią przedstawienia i powinien mieć wpływ na pozostałe jego składowe. Czułbym się niekomfortowo, gdyby reżyser traktował mnie tylko jako pionka w grze.

A miałeś takie doświadczenia?


- Lubię pracować ze starszymi osobami, ale niektóre ich zachowania można odbierać jako ubezwłasnowolnienie, pewne zakleszczenie. Przez to, że ich wizja jest ugruntowana, niepodważalna, aktor czuje się jak marionetka. Nadal są wśród reżyserów rzemieślnicy, którzy poklatkowo realizują swój obraz. Bez dyskusji. Wśród młodszego pokolenia zdarza się to bardzo rzadko. Otwartość na współpracę jest normą. Wszyscy reżyserzy z krakowskiej PWST. którzy na swojej drodze spotkali m.in. Lupę, potrafią czerpać z drugiego człowieka i wiele z niego wycisnąć. W trakcie dyplomu, nad którym czuwał Paweł Miśkiewicz, wszyscy podrzucaliśmy pomysły, inspiracje. To sprawiało frajdę.

W grudniu rusza kolejna edycja festiwalu Boska Komedia. Bilet na spektakl Warlikowskiego czy Lupy kosztuje 180 złotych. Czy takie pieniądze za teatr to nie przesada i wymuszony elitaryzm?

- Festiwale rządzą się swoimi prawami. Wiem z doświadczenia, że to mogą być realne koszty. Granie na wyjeździe to ogromne pieniądze, zwłaszcza jeśli przyjeżdża duży zespół aktorski, tak jak chociażby w "Personie" Lupy. Wierzę, że Bartosz Szydłowski, krakus z pochodzenia i dyrektor festiwalu, przewidział miejsce także dla studentów i ich kieszeni.

Teatr w Polsce przed rokiem 89 był areną wolności politycznej, miejscem spotkań i dyskusji. Dzisiaj podczas każdej żałoby narodowej teatry są zamykane, co oznacza, że w zbiorowej świadomości zostały sprowadzone do pełnienia funkcji rozrywkowej. Z czego według ciebie to wynika? Czy godzisz się na to?

- W tym przypadku dochodzi do pewnego rodzaju absurdów. Chociażby takich jak podczas żałoby ku czci ofiar karambolu samochodowego, kiedy to odwołano przedstawienia tylko w województwach łódzkim i mazowieckim, a reszta teatrów grała repertuar bez większych przeszkód. O ile mogę zrozumieć zawieszenie repertuarowych spektakli na jeden czy dwa dni, o tyle sprawa z odwołaniem planowanego od dawna festiwalu Warszawskie Spotkania Teatralne, który miał inaugurować paryski spektakl Krzysztofa Warlikowskiego "Tramwaj zwany pożądaniem", jest decyzją mocno kontrowersyjną. Nie mówiąc o tym, że kawiarnie i kina (z głupimi polskimi komediami romantycznymi) pozostają otwarte. A teatr to nie tylko farsy, ale też refleksyjne, pouczające przedstawienia. A tak sprowadza się go tylko do roli, jaką odgrywa, nie urażając nikogo, również odwołany koncert Dody. Dla mnie taka potrzeba manifestacji wynika z polskiej, słowiańskiej generalnie, tendencji do pokazowego umartwiania się. sztucznego jednoczenia. Jest to jedna z naszych głównych przywar narodowych. Myślę, że po katastrofie smoleńskiej potrzebowaliśmy skupienia, ale niech pozostanie ono kwestią wyboru. To, co się działo, było przesadą, której nie rozumiem.

Katarzyna Pawlicka
Exklusiv
4 stycznia 2011
Portrety
Jacek Dehnel

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...