Zamrozić Rosję

"Akimudy" - reż. Piotr Sieklucki - Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi

"Zamrozić Rosję, żeby nie śmierdziała" taka kwestia pada kilkakrotnie w przedstawieniu przygotowanym w teatrze Nowym na podstawie powieści Wiktora Jerofiejewa Akimudy. Reżyser przedstawienia, Piotr Sieklucki, wybiera z książki Rosjanina te fragmenty, które najlepiej chwytają esencję rosyjskości. Pomija za to obecne w powieści realistyczne sceny przedstawiające życie w dzisiejszej Moskwie. Z jednej strony udaje mu się dzięki temu utrzymać stylistyczną spójność swojej wizji, z drugiej przedstawienie traci nieco na bezpośredniości i realizmie obserwacji. Najważniejsze jednak, że w teatralnych Akimudach udaje się zawrzeć uniwersalny rys tego, co w sposób niewidoczny lecz niesłychanie silny napędza rosyjską wyobraźnię, emocjonalność i myślenie.

W programie do przedstawienia pojawia się cytat z George'a Orwella, klasycznego pisarza zajmującego się kreśleniem antyutopii w oparciu o polityczne prognozy, co ma sugerować, iż mamy oto do czynienia z podobnym obrazem, z antyutopijną wizją totalitarnego systemu. To racja i Orwell rzeczywiście mógłby roztoczyć patronat nad tą współczesną wersją systemu opresji i propagandy, gdyby nie fakt, iż w przypadku Rosji o żadnym systemie nie może być mowy. To, co w Roku 1984 dawało się zamknąć w systematyczny wykład na temat logicznie zaplanowanego państwa policyjnego, u Jerofiejewa zmienia się w diaboliczny danse macabre.

Zresztą właśnie taki rysunek widnieje na wielkim dywanie-wykładzinie rozciągniętym na niemalże całej powierzchni sceny Nowego. Umieszczone na czerwonym tle białe szkielety tańczą niczym istoty smażące się w piekielnym ogniu. Jednak to, do czego odsyłają, bądź czego są świadkami, to dantejskie sceny opętania polityką, erotyką i manią wielkości, za pomocą których Sieklucki, idąc za Jerofiejewem, buduje opowieść o współczesnej Rosji.

"Akimudy" to figura strachu i niebezpieczeństwa, to państwo wymyślone i tkwiące w rosyjskiej wyobraźni jak cierń, który nie pozwala o sobie zapomnieć. To również umarli, którzy dopominają się o pamięć i wyimaginowani wrogowie dostarczający usprawiedliwienia dla kolejnych agresji i bezpardonowego anektowania nowych terytoriów. Jerofiejew wymyśla zatem uniwersalne usprawiedliwienie dla Rosji takiej, jaką znamy z najgorszych kart jej i naszej historii, ujawniając jednocześnie mechanizm budowania państwa w oparciu o strach podsycany sztucznie i cynicznie. Akurat w tym punkcie jego wizja państwa totalitarnego zgadza się z tym, co na ten temat pisał Orwell.

Zatem do Moskwy przyjeżdża ambasador owego tajemniczego kraju, równie tajemniczy Akimud (Sławomir Sulej), by zawrzeć przymierze z wielkim imperium. Przygląda się kremlowskiemu dworowi, jego balangom i wyuzdaniu, jego zakulisowym grom i mordom. Wizja ta układa się w niekończący się ciąg wizyjnych spotkań kremlowskiej wierchuszki, która na zmianę to nurza się w rozpuście, to grzebie w geopolityce. Tym machinacjom władzy przygląda się wiecznie żywy Stalin (Wojciech Bartoszek), który w wydaniu Siekluckiego przyjmuje pozę dobrodusznego i nieco sentymentalnego mentora, który z perspektywy ponadczasowości kwituje dobrotliwym uśmiechem najokrutniejsze wypaczenia systemu. Dobry Stalin (tytuł innej jeszcze książki Jerofiejewa) to temat, na który autor zwracał uwagę podczas rozmowy przed spektaklem. Temat o tyle mu bliski, że ojciec pisarza, który był osobistym tłumaczem przywódcy Związku Radzieckiego, wspominał wielokrotnie o miłej powierzchowności totalitarnego zbrodniarza. Zawiłe meandry władzy, jej siła przyciągania i swoista ponadczasowość to chyba najciekawsze aspekty wizji Jerofiejewa. Władza i polityczna przemoc istnieją u niego samoistnie, noszone w głowach i słowach kremlowskich demonów - Stalin dostarcza im jedynie trafnej pointy bądź wyrozumiałego błogosławieństwa.

Siekluckiemu udaje się oddać na scenie charakterystyczne dla powieści Jerofiejewa połączenie nierealności i wizyjności jego politycznego myślenia z realizmem i dosadnością. Aktorzy grają jakby istnieli gdzieś między światem realnym a zmyślonym; zanurzają się w absurdzie, pozostając jednocześnie ludźmi z własnymi emocjami i myślami. Wiele scen wychodzi od prostej czynności, by za chwilę rozwinąć się w abstrakcyjną i absurdalną sekwencję ruchów, gestów i słów. To jakby samym bohaterom świat wymykał się spod kontroli. Tak jest w przypadku świetnie zagranej postaci Akimuda czy chociażby Klary Karłownej z wieloznaczną rolą Krzysztofa Pyziaka meandrującego między wrażliwością i niezdecydowaniem oraz między konkretem i abstrakcją.

Przedstawienie Siekluckiego chwyta jakąś taneczno-śpiewno-wojskową naturę władzy, która jednocześnie estetyzuje i tyranizuje, jest pociągająca i zniewalająca. Natomiast sam Jerofiejew wpisuje w tę wizję siebie jako człowieka i pisarza. Mierzy się w dość wzruszający sposób z pamięcią o matce i rozlicza się jako pisarz w nieco ironicznej scenie spotkania z Nabokovem.

Akimudy to wyjątkowo ciekawa i złożona wizja władzy w ogóle i współczesnej Rosji w wydaniu Putinowskim.

Nie na darmo spektakl rozpoczyna się od ogromnego obrazu twarzy Putina wyświetlonej na tyle sceny, która za moment zmieni się w twarz Sławomira Suleja grającego rolę Akimudy - Putin jak i Stalin (kolejna fotograficzna metamorfoza zdjęcia Putina) to nie realne postaci, to pierwiastki, do których Jerofiejew podnosi rosyjską duszę, próbując ją zrozumieć.

Michał Lachman
www.lodzwkulturze.wordpress.com
14 października 2014

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia