Zapoluj na łosia

"Polowanie na łosia" - reż: Igor Gorzkowski - Teatr Narodowy

W teatrze możliwe jest wszystko. Można zabić bohatera na scenie raz, potem - drugi, a na trzeci raz nie mieć już siły. Widzowie mogą przyglądać się temu, co jest im proponowane, śmiać się i w duchu pytać o kierunek, w którym sztuka zmierza. Ale nawet po skończonym przedstawieniu mogą nie uzyskać satysfakcjonującej odpowiedzi.

Igor Gorzkowski, na co dzień reżyser Studia Teatralnego Koło, posiada niezwykłą umiejętność świadomego i stylowego wykorzystywania wspomnianego już potencjału teatru. Reguła ta znajduje swoje potwierdzenie także w przypadku scenicznej realizacji dramatu Michała Walczaka „Polowanie na łosia” w Teatrze Narodowym. 

Oś fabularna tekstu Walczaka skupia się wokół pary narzeczonych: Elizy (Kinga Ilgner) i Konrada (Bartłomiej Bobrowski). Młodzi przygotowują się na przyjazd rodziców dziewczyny, by oficjalnie oznajmić im zaręczyny i zbliżający się ślub. On powtarza na głos słowa krótkiej przemowy, ona nerwowo wyciera kieliszki do czerwonego wina. Niedługo rodzice będą na miejscu, a tu jeszcze wino wylewa się na białą koszulę, trzeba ją szybko przebrać. Już. Krzątaninę przerywa dzwonek do drzwi. Tak szybko? Otwiera Eliza, ale zamiast spodziewanych gości do mieszkania wchodzi Jarek (Krzysztof Wakuliński) – pierwszy terapeuta Elizy, a następnie jej partner życiowy. Wręcza dziewczynie czekoladki i w jakiś szalenie infantylny sposób wyznaje jej miłość. Fortuna nie jest dla niego łaskawa – proszę mi wybaczyć ten złośliwy eufemizm – gdyż mężczyzna lada moment ląduje za kanapą salonu z mózgiem wyciekającym na dywan. Bynajmniej nie za sprawą zazdrosnego narzeczonego.

Taki jest start, punkt wyjścia dla dalszego rozwoju wypadków. Ale to nie opowiadana historia z postaciami – charakterami, tj. z matką (Halina Skoczyńska) – śpiewaczką od siedmiu boleści, chichoczącą kobietą z zaburzeniami osobowości; ojcem (Henryk Talar) – dumnym generałem i nadpobudliwą, impulsywną córką, szukającą w życiu mocnych doznań, wiedzie prym w spektaklu. To właśnie smakowity język teatru Gorzkowskiego nadaje sztuce kolorytu i czyni ją interesującą dla widza. Reżyser z wyczuciem wyłapuje wpisaną poniekąd w dramat zabawę teatrem i realizuje ją w przestrzeni teatralnej. Miesza teatr realistyczny z absurdem i surrealizmem. Nie boi się użyć stylistyki kiczu. Uplastycznia spektakl, operując zróżnicowaną, wyrazistą gamą barwną. Są tu soczysto–zielona wykładzina salonu, różowa koszula Konrada, granatowy samochód ze świecącymi reflektorami, czerwona garsonka matki, szereg białych sukien ślubnych na wieszakach i – od czasu do czasu – światła dyskotekowe. 

Nie można nic zarzucić inscenizacji spektaklu. Pojedyncze elementy scenograficzne albo nawet poszczególne rekwizyty wystarczają, by zasugerować zmianę miejsca akcji. Pomaga w tym także oświetlenie, które kreuje przestrzeń – zamyka postaci w kręgu światła, przenosi naszą uwagę z miejsca na miejsce, rozświetlając części sceny lub zwyczajnie oddziela przejścia blackami. 

Gra aktorska również stanowi mocną stronę spektaklu. Cieszy szczególnie fakt, że Bartłomiej Bobrowski dostał główną rolę. Z zakłopotanego narzeczonego, który nie wie, jak podejść do rodziców partnerki, staje się zdecydowanym, pewnym siebie strzelcem, który trafnie celując do łosia i wygrywa szczęście. O ile jednak aktorzy utrzymują spektakl na wysokim poziomie, a rozwiązania sceniczne reżysera są przejrzyste, o tyle tekst Walczaka budzi wątpliwości. Niejasności, tyczące się choćby postaci Jarka, o którym nie wiadomo tak naprawdę czy fizycznie znajduje się w salonie narzeczonych, czy jest może tylko pewnym symbolem przeszłości tudzież personifikacją obaw Elizy przed powiedzeniem decydującego „tak” wychodzą tu na pierwszy plan. Paradoksalnie to niedookreślenie nie przyczynia się do wielopłaszczyznowości tekstu. Pozostaje on cokolwiek jednowymiarowy. Przesłanie mówiące o tym, że na złych fundamentach nie zbuduje się stabilnej, pomyślnej przyszłości i, że – w związku z tym – należy się odważyć i raz na zawsze uporządkować (zabić?) uwierającą przeszłość, by powstało coś nowego, to chyba trochę za mało na sztukę. Niestety, odnoszę wrażenie, że niewiele więcej z opowiedzianej historii wynika.

Niemniej jednak plastyczne obrazy spektaklu, osiągnięte w gruncie rzeczy bardzo prostymi środkami, zapadają głęboko w pamięć. Już tylko posługując się przykładem „Polowania na łosia” przekonać się można, że prostotą i dobrym pomysłem zdziałać można o niebo więcej niż usilnym komplikowaniem rzeczy oczywistych.

Anna Popis
Dziennik Teatralny Warszawa
26 maja 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia