Zaproszenie do teatru wyobraźni

"Brzydkie kaczątko" - reż. Romuald Wicza-Pokojski - Teatr Miniatura w Gdańsku

Gdański Teatr Miniatura otworzył nowy sezon premierą „Brzydkiego kaczątka” na motywach baśni Hansa Christiana Andersena. Spektakl łączy odwieczny, ale wciąż aktualny problem odmienności, odrzucenia i potrzeby akceptacji z eksperymentalną formą.

Spektakl inspirowany jest tradycyjnym chińskim teatrem cieni, co wyraża się nie tylko poprzez zastosowaną technikę światła, ekranu i lalek. Aktorzy animujący przedstawienie ubrani są według chińskiej tradycji w jednolite uniformy. Do wyeksponowania kilkucentymetrowych płaskich, barwnych lalek wykonanych z tworzywa sztucznego, posłużono się starymi rzutnikami tekstu ( legendarny „Lech 3"), w jakie niegdyś wyposażona była bodaj każda szkoła. Na nich stworzono maleńkie laboratoria, w których, wykorzystując proste elementy, takie jak woda, barwniki, piasek, ziarno, aktorzy kreowali świat przedstawiony. Ich działania różniły się od tych, jakie zwykle towarzyszą tworzeniu postaci na scenie. Tu niezbędna była precyzja i gra zespołowa, by operując drobnymi elementami, utworzyć wrażenie filmu animowanego. Jedyną postacią pojawiającą się na chwilę w żywym planie jest Wioleta Karpowicz, której powierzono rolę tytułową.

Także do zadań aktorów należało tworzenie dźwięków, naśladowanie odgłosów zwierząt, prowadzenie dialogów, które chwilami stają się spontaniczne i krzykliwe, jak w dziecięcych zabawach. Wszelkie efekty dźwiękowe są tworzone przez aktorów wprost na scenie, bez wspomagania elektroniką. Widzowie mają okazję poznać maszynerię teatralną, która przeszła już do lamusa. W spektaklu widać, że odgłos kroków na śniegu tworzy się przez uciskanie worka z mąką, pioruny przez wyginanie płata blachy, a wiatr powstaje w specjalnym urządzeniu napędzanym korbą. Opracowanie dźwięku w spektaklu spoczęło na barkach jednego z najlepszych imitatorów dźwięku w naszym kraju, Henryka Zastróżnego, współpracującego przy produkcji takich filmów jak „Kingsajz" czy „Katyń". Oprawę muzyczną tworzy harfa, urokliwie imitująca odgłosy wody, przy tym ciekawie i pięknie prezentująca się na scenie. Aktorzy świetnie wywiązali się ze swych bardzo nietypowych ról, potrafią wydobyć z siebie ogromną liczbę przeróżnych dźwięków i czynią to perfekcyjnie.

Specyficzny koloryt przedstawienia tworzą lalki, zaprojektowane przez gdańskich projektantów Monikę i Adama Świerżewskich. Ich postacie narysowane są swobodną kreską i wypełnione świeżymi kolorami. To stylistyka nawiązująca do rysunków dziecięcych, ekspresyjnych i spontanicznych, gdzie liczy się wyrażenie charakteru i nastroju, które młody autor chciał przedstawić. Plastycznie całość przedstawienia budzi skojarzenia ze światem dziecięcych zabaw, w których wydarzenie stanowi pogrzeb biedronki, a wyznacznikiem estetyki jest „sekret" - układanka z kwiatków, kamyków, złotka od czekoladek, przykryta szkiełkiem i zakopana w zapamiętanym miejscu. Dalsze skojarzenia to dziecięce zabawy w teatr, tworzony ad hoc, np. przy śniadaniu, w których za lalki służy to, co akurat leży na stole i nagle budzi się magia, a świat staje się bardziej przyjazny.

W spektaklu wyreżyserowanym przez Romualda Wiczę-Pokojskiego często mamy do czynienia ze scenami, w których na białym, pozbawionym dekoracji ekranie pojawia się tylko jedna postać. Ruch lalek jest czytelny, ale widać, że aktorzy nimi poruszają, lalki nie są „żywe" z samych siebie. Dla widza przyzwyczajonego do miękkiej kreski i płynnego montażu współczesnych kreskówek Disneya, wytwórni Pixar, czy DreamWorks taki obraz jest surowy i trudny w odbiorze. Jednak jego ogromnym atutem jest pozostawianie dużej przestrzeni dla wyobraźni. To coś, czego współcześni magowie wielkiego ekranu nie są w stanie ofiarować, proponując komercyjną, łatwostrawną i prostą w odbiorze treść, przez co ogladający staje się biernym konsumentem. Gdańskie przedstawienie przygotowuje młodego widza do odbioru trudniejszych i przez to często ciekawszych form teatralnych, ale też zaprasza do samodzielnego eksperymentowania, przełamania obaw, że nie dysponuje się idealnymi materiałami i metodami, by tworzyć. Scenka, w której plastycznie pokazano namnażanie się komórek w jajku poprzez wdmuchiwanie przez słomkę powietrza, które w plamie kolorowej wody tworzy pęcherzyki, jest świetnym przykładem na dostępność eksperymentowania. Współczesne techniki graficzne pozwalają na tworzenie pięknych animacji pomocnych w nauczaniu, internet i multimedialne pomoce szkolne dysponują nimi w stopniu co najmniej wystarczającym, ale nic nie zastąpi samodzielnie wykonanego doświadczenia i nie dostarczy towarzyszącej mu satysfakcji.

Na scenie wiele się dzieje i uwaga widza skupia się na formalnej stronie przedstawienia, przez co jednak słowo znajduje się na drugim planie. Kaczątko, by stać się bliższym współczesnemu odbiorcy, wędruje nie tylko po wiejskich zagrodach i polach, ale też trafia do miasta, gdzie w labiryncie kanałów spotyka swojego pierwszego przyjaciela, szczura, który także jest odmieńcem. Jednak zgromadzona w teatrze dziecięca publiczność nie kibicowała żadnej ze stron w meczu rozegranym przez kaczątko i szczura, może dlatego, że był tylko graficznie rozrysowany na ekranie schemat. Nie zapraszały też do współuczestniczenia rozważania dwóch filozofów, kota i psa, których abstrakcyjność myślenia przedstawiono poprzez matematyczne wzory. W zrozumieniu przesłania nie pomagały też lalki, wprawdzie piękne i ciekawie zaprojektowane, ale kaczątko nie było wcale brzydkie i niewiele różniło się od swojego rodzeństwa. Małe kaczuszki są drobne, puchate, żółciutkie i słodkie, przy nich pisklę łabędzia jest rzeczywiście szare i niezgrabne, a przede wszystkim inne. To nie zostało wyeksponowane, a szkoda, bo mnożenie trudności w odbiorze może zniechęcić młodego widza do obcowania z i tak niełatwą formą.

Ciekawe były zastosowane w przedstawieniu pomysły, choćby pokazanie długiej drogi kaczątka za pomocą śladów łap zostawianych na mokrej ziemi. Melancholia i smutek samotnego bohatera pięknie wybrzmiała w piosence Elżbiety Adamiak do słów Jerzego Harasymowicza, a poruszenie sprawiło przeniesienie szybujących łabędzi nad głowy widowni.

Dzieci, pytane o wrażenia ze spektaklu, jednogłośnie odpowiadały, że przedstawienie im się podobało, ale żadne nie umiało powiedzieć nic więcej. To niełatwa w odbiorze propozycja, inspirująca i odczarowująca teatr jako strefę niedostępną niewtajemniczonym, zapraszająca do współtworzenia, ale wymagająca. Ten spektakl potrzebuje dopełnienia, rozmowy rodziców z dzieckiem, by młody widz mógł zwerbalizować i w ten sposób skonkretyzować swoje wrażenia. Gdyby się okazało, że dziecięca widownia zaakceptuje ten rodzaj teatru, oznaczałoby że pewien rodzaj naturalnej kreatywności i ciekawości, cechującej w szczególności dzieci właśnie, nie zaniknie. To nie jest oczywiste przy ogromnej dostępności form łatwiejszych, które pochłania się bez wysiłku, i jeszcze łatwiej zapomina. Te wymagające pracy, intelektu i wyobraźni niekoniecznie mogą budzić zainteresowanie. Ale też czym skorupka za młodu... Dlatego przedstawienie Teatru Miniatura jest niezwykle cenną propozycją, nawiązującą do najszlachetniejszych obszarów wyobraźni.
Staramy się dać czarowne światy, bardzo dobrze się nimi bawiąc-mówił reżyser przed spektaklem. Udało się i jedno i drugie.

Olga Brzeska
Gazeta Świętojańska
17 października 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia