Zawodowe wciskanie kitu

"Produkt" - reż: Wojciech Czarnota - Teatr im. Jaracza w Łodzi

Teatr to miejsce, w którym często powoływane są do życia światy nieprawdopodobne, dziwne, dalekie od naszej codzienności. Zadaniem twórców spektaklu jest sprawienie, by widz choć na kilkadziesiąt minut uwierzył we wszystko i zanurzył się w fikcyjnej rzeczywistości. Jednak to, co w teatrze zachwyca, w prawdziwym życiu może stać się koszmarem. Jeśli na naszej drodze stanie ktoś taki jak bohater "Produktu", już po nas. Zawodowe wciskanie kitu to jego żywioł - ofiara nie ma żadnych szans.

Mariusz Jakus jako James to uosobienie najgorszych koszmarów każdej kobiety. W jego ustach najbardziej idiotyczne frazesy brzmią przekonywująco, a melodramatyczna, łzawa fabuła staje się doskonale opowiedzianą historią. Wszystko, co mówi, ma ukryty cel. Bezinteresowność to cecha, przed którą jego organizm broni się jak przed wirusem grypy. Jest w stanie przekonać wszystkich do wszystkiego, zasypać komplementami, sprawić, by najgorzej napisany scenariusz w naszym odczuciu stał się arcydziełem. Nie pozostaje nic innego, jak cieszyć się z faktu, że James nie jest zawodowym uwodzicielem, lecz producentem filmowym (różnica w gruncie rzeczy niewielka), który zręcznie żongluje słowami, skutecznie manipulując słuchaczem. Tym razem jego zadaniem staje się przekonanie Olivii (Kamila Sammler), utalentowanej gwiazdy filmowej, do zagrania w idiotycznym filmie o islamskim ekstremiście z Al-Kaidy i jego miłości do kobiety Zachodu. Poprzedni ukochany głównej bohaterki filmu zginął w World Trade Center, teraz zakochała się w kolejnym islamskim fanatyku, któremu Osama bin Laden zlecił wysadzenie w powietrze Eurodisneylandu. Dalsza fabuła to następujące po sobie nieprawdopodobnie brzmiące brednie, jednak James ma prawdziwy talent - odgrywa przed Oliwią spektakl, który naprawdę robi wrażenie. 

Ostatecznie producent przekonuje Oliwię (grająca ją Kamila Sammler nie wypowiada ani jednego słowa!) odgrywając przed nią całą fabułę filmu, scena po scenie, ze wszystkimi emocjami, rolami męskimi i damskimi, ze szczególnym naciskiem na postać Emy, którą miałaby zagrać Olivia. Gładko przechodzi z jednych stanów w drugie, momentalnie przeistaczając się w zupełnie inną osobę. Aktorka beznamiętnie przygląda się temu spektaklowi siedząc w fotelu, jednak oczyma wyobraźni widzi już zapewne siebie grającą tę „wspaniałą postać”. Kobieta nie mówi nic, wydaje jej się, że panuje nad sytuacją - od czasu do czasu spogląda na producenta, który wypruwa sobie żyły, dwoi się i troi, by jak najlepiej wypaść przed gwiazdą filmową. W rzeczywistości Olivia jest bezbronną ofiarą, która pod kamienną twarzą ukrywa buzujące emocje. Nie wiemy, jakiej odpowiedzi udzieli kobieta, jednak James jest pewien swego. Za dobrze zna życie, by nie wiedzieć, że pięknie opakowane kłamstwo sprzedaje się jak świeże bułeczki.

Historia rozgrywa się w statycznej scenografii, która sprawia wrażenie szpitalnej sterylności. Kanapa, fotele, ściany - wszystko jest białe, co w połączeniu z kilkoma srebrnymi, chromowanymi elementami bynajmniej nie tworzy przytulnego wnętrza. Ustawione w każdym rogu reflektory sugerują, że znajdujemy się w studiu filmowym. Nie bez powodu przypomina ono salę operacyjną - tu nie ma miejsca na przypadek, pochopne decyzje i nieprzemyślane zachowania, w tym przemyśle tylko niezwykle precyzyjne ruchy i opanowanie są w stanie doprowadzić skomplikowaną operację do szczęśliwego końca. Jest nim oczywiście udany produkt - kolejny wytwór kultury masowej, który w pierwszy weekend zarobi 3 miliony dolarów przyciągając do kin tłumy, które będą śmiać się, płakać i cierpieć z głównymi bohaterami, by po pięciu minutach zapomnieć o kolejnym bezwartościowym wytworze popkultury.

Dużym wyzwaniem była rola Olivii, bowiem siedząc na krześle i nie wypowiadając ani jednego słowa dużo trudniej wywrzeć na widzu wrażenie. Kamila Sammler w swej kreacji daleka była od marionetki bez wyrazu, widać było, że utrzymanie maski obojętności dużo Oliwię kosztuje. Jednak spektakl to przede wszystkim wielki popis aktorski Mariusza Jakusa, który w trudnej, monologowej formie sprawdził się doskonale. Na naszych oczach zmieniał się w zakochaną kobietę, zrozpaczonego kochanka, gotowego na wszystko fanatyka, czy bezwzględnego przywódcę grupy terrorystycznej. Dramat Ravenhilla jest tak skonstruowany, że przenosi cały ciężar akcji na aktora, w dużym stopniu wymuszając trudną, mało atrakcyjną wizualnie formę inscenizacji. Tylko aktorska charyzma jest w stanie sprawić, że kilkudziesięciominutowy monolog stanie się wciągający. Mariusz Jakus okazał się mieć wiele wspólnego z granym przez siebie bohaterem. Potrafi wciskać ludziom kit. Zawodowo, efektownie i skutecznie.

Olga Ptak
Dziennik Teatralny Łódź
15 lutego 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...