Zbuntowany chłopiec z pogranicza

"Blaszany bębenek" - reż. Wojciech Kościelniak - Teatr Capitol we Wrocławiu

Werble, fajerwerki, złote confetti, bombowce, roztrzaskujące się szyby, gadające dzieciątko Jezus, żołnierze o wilczych pyskach, korowód postaci rodem z gabinetu osobliwości i, jak pan ze Stratfordu trafnie dorzucił, co chcecie! Wszystko to i jeszcze ciut więcej do zobaczenia we wrocławskim Teatrze Capitol podczas trzy i pół godzinnego spektaklu muzycznego „Blaszany bębenek‟ w reżyserii Wojciecha Kościelniaka, na podstawie prozy Güntera Grassa.

Jak się nie ma co się lubi, to... żyje się na własnych zasadach. Taka złota myśl zagościła w główce małego Oskarka, który spłatał bliskim figla i jako trzyletni, ale za to bardzo roztropny jak na swój wiek chłopczyna, w ramach niezgody na świat w jakim przyszło mu żyć, przestał rosnąć. Ta szczególna postawa głównego bohatera „Blaszanego bębenka‟ Güntera Grassa, skwapliwie wykorzystana przez reżysera Wojciecha Kościelniaka, zaowocowała obsadzeniem w roli narratora wyjątkowo wdzięcznej do animowania tintamareski, którą głosem, plastyczną twarzą oraz charakterystycznymi dla karła, pokracznymi ruchami, obdarzyła Katarzyna Pietruska.

W spektaklu zresztą wykorzystano mnóstwo różnorodnych form teatralnych, operowych, operetkowych, czy wręcz wodewilowych. I tak, obok scen lalkowych możemy zobaczyć typowe dla teatru muzycznego zbiorowe numery muzyczno-taneczne, w których raz po raz, gdzieś w tłumie przemykają postaci w pełnych maskach, ale też śpiewane tria i duety (wyśmienite Paulina Jeżewska i Karolina Szeptycka jako Agneta i Scholastyka), sceny z pogranicza kabaretu (świetna, zdecydowana, bardzo charakterna Justyna Szafran jako babka Oskara), komediowego teatru omyłek, czy też wielkie, niepokojące formy rodem prosto z teatru lalek, wypełniające sklep Sigismunda Markusa - jedyną bezpieczną przystań dzieciństwa Oskara. Niejednokrotnie mocna, wyrazista, wręcz pantomimiczna charakteryzacja, pozwala aktorom na szeroką grę mimiką twarzy (Maciej Maciejewski w roli Matzeratha - naiwnego, łatwowiernego męża oraz Alicja Kalinowska jako Agnieszka - matka karła, skrywająca rozterki i romans pod rozemocjonowaną maską wiecznie szczęśliwego lekkoducha) lub też redukuje środki wyrazu do jednego, swoistego, złowieszczo niezmiennego grymasu (świetna, słodko-gorzka Katarzyna Janiszewska w roli Luzie).

„Blaszany bębenek‟ to tekst wielowarstwowy, o szerokiej problematyce, w którym poszczególne wątki cechują wyjątkowo zróżnicowane ładunki emocjonalne. Przymioty te zostały sprawnie wykorzystane w spektaklu Kościelniaka. Jak w kalejdoskopie zmienia się tutaj dekoracja, układ sceny, nastrój i temat. Rozrywkowe, kabaretowe numery (popisowa piosenka babki „O Czterech Spódnicach‟ czy showmeński występ nauczycielki Oskara), ilustrujące między innymi kolejne etapy w dorastaniu głównego bohatera, przeplatają się ze scenami zbiorowymi, obrazującymi niejednokrotnie nastroje społeczne w przedwojennym Gdańsku, starcia wojsk wrogich armii czy olbrzymie wiece Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników, do której należy domniemany ojciec Oskara, Matzerath.

W spektaklu, oprócz oczywistej, polityczno-społecznej problematyki, która wybrzmiewa niepokojąco przede wszystkim w rozrywkowych, wręcz lekkich scenach zbiorowych, roi się od tematów dotykających istoty człowieczeństwa. W końcu Oskar dorasta, a z dorastaniem nierozerwalnie związane są doświadczenia natury zmysłowej, religijnej i epistemologicznej. Tylko, że tutaj erotyka jest jakaś brzydka, bo skryta głęboko w czeluściach babcinej spódnicy, gdzie karzeł przeżywa w samotności fizyczną rozkosz, religia groteskowa, a przemijanie jakoś mało poważne. Matka obżera się na śmierć rybami, Jan, jej kochanek, zaspokaja ją po wielkopiątkowej kolacji, tuż przed agonią, a wszystko poprzedza, niczym obmierzły złowrogi omen, olbrzymia odcięta głowa konia, na której żerują sprzedawane Matzerathowi oślizgłe węgorze. Całość zostaje zaprawiona historią o kobiecie szukającej spełnienia przy czynnym udziale ryb, opowiedzianą w formie anegdoty. Miłość zresztą często idzie tu w parze ze śmiercią. Trup matki, ubóstwianej i pożądanej za życia wjeżdża na scenę w przeszklonej trumnie, niczym ciało szalonej Ofelii leżące cichutko pośród kwiatów.

I zawsze po feerii dziwactw, cudów, muzyki i tańców na scenie zostaje mały, opuszczony Oskarek. Tym bardziej samotny, im więcej dziwów przetoczyło się chwilę wcześniej przed oczami widza. Jedyne podobne do niego postaci, do których przedstawienia została użyta ta sama technika tintamareski, to cyrkowcy oraz Matka Boska z Dzieciątkiem Jezus. W tym doborowym towarzystwie Oskar znajduje podobnych sobie - karłów-sztukmistrzów, podróżujących po świecie ze swoimi przedstwieniami - Roswitę (subtelnie i konsekwentnie budująca postać Angelika Wójcik) i Bebrę (bardzo charakterystyczny ruchowo Tomasz Leszczyński) oraz dwukrotnie staje twarzą w twarz z małym Jezusem, któremu wciska w dłonie swój biało-czerwony bębenek i rozkazuje bębnić na trwogę.

Spośród rozmaitych form wykorzystanych w spektaklu niewątpliwie wyróżnia się olbrzymia postać Kaszubki, babki Oskara. Jak mówi karzeł w scenie samogwałtu, pod jej spódnicami ponoć „jest Afryka‟. I faktycznie, animatorka i lalka mieszczą się pod imponującą konstrukcją z łatwością. Wyjątkowo przedstawiony został również Sigismund Markus, właściciel sklepu z zabawkami. Osadzony na bujanym półkole, wycofany na środek w głąb sceny, zdaje się królować nad wszystkimi obiektami zgromadzonymi przez niego w swoistym gabinecie osobliwości, by zaraz potem, kołysząc się na wzór bańki-wstańki, sprawiać wrażenie kapryśnej i zarazem najbardziej pożądanej z oferowanych zabawek.

We wszystkich tych odsłonach punktem niezmiennym jest postać Czarnej Kucharki. Jej istnienie, zupełnie niezależne od wypadków rozgrywających się przed oczami widza, jest nieodwołalne, konsekwentne i ostateczne. Niema, plastyczna w swoich ruchach, złowieszcza postać towarzysząca Oskarowi od dnia jego narodzin, wisi nad nim niczym antyczne fatum. Na scenie dopełnia ona każde ruchome, krzykliwe tableau, poruszając się po linii prostej, zazwyczaj wzdłuż granic sceny, zaznaczając tym samym swoją dominującą obecność.

Po wkroczeniu Armii Radzieckiej na tereny Polski, po wszystkich śmierciach, które oglądał, po wyrzeczeniu się swojej polskości i swojej niemieckości, Oskar zostaje sam. Finałowy numer o Kaszubach, Polakach i Prusakach, korowód pogrzebowy przetaczający się przez scenę i prosta, dosadna ocena wojny jako powrotu do Ciemnych Wieków zostawia Oskara z jednym pytaniem na ustach: „Powinienem czy nie powinienem (dorastać)?‟.

Marta Tomaszek
Dziennik Teatralny Wrocław
3 lipca 2019

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...