Zdradzone pokolenie Nirvany

"Courtney Love" - reż. Monika Strzępka - Teatr Polski we Wrocławiu

To przedstawienie jest ważne także dlatego, że chyba pierwszy raz udało Demirskiemu i Strzępce wyjść poza swoje podwórko. "Courtney Love" w Teatrze Polskim we Wrocławiu.

Kurt Cobain nie był moim idolem, ale zrządzeniem losu nasze drogi skrzyżowały się. Wiosną 1994 roku byłem w Seattle na stypendium dziennikarskim, kiedy świat muzyczny obiegła wiadomość o jego samobójczej śmierci. W redakcji "The Seattle Times", gdzie pracowałem, samobójstwo lidera Nirvany, najsłynniejszej kapeli z miasta wywołało wielkie emocje, postanowiłem więc na własne oczy zobaczyć, jak wygląda żałoba po idolu. Wziąłem samochód i pojechałem do ekskluzywnej dzielnicy nad jeziorem Waszyngtona, gdzie Cobain parę miesięcy wcześniej kupił dom warty milion dolarów.

Pod wskazanym przez kolegę z działu muzycznego adresem znalazłem willę z początku wieku o raczej posępnej architekturze, otoczoną niewysokim ogrodzeniem. Stało pod nią może kilkunastu fanów, wpatrujących się w szczelnie zasłonięte okna, jakby czekali, że muzyk cudownie wróci do życia i im pomacha. Był ciepły wieczór, dookoła wszystko kwitło, wiosna w Pacific Northwest jest gwałtowna i totalna. Na podjeździe leżało kilka smętnych bukietów, a obrazu dopełniały kartki z napisami w stylu "Kurt, we LOVE you" przyklejone skoczem do płotu.

Nic się tu nie zgadzało: z jednej strony drogie wille klasy średniej wyższej, zadbane ogródki, przystrzyżone żywopłoty, zapierający dech widok na jezioro, z drugiej: grunge - wściekła, destrukcyjna muzyka dołów społecznych, tworzona przez dzieciaki z rozbitych rodzin, ofiary kryzysu lat 80. Spod domu Cobaina odjeżdżałem z jednym pytaniem w głowie: co rzecznik pokolenia X robił w tej śmierdzącej bogactwem okolicy, w której mieszkał obok prezesa zarządu Starbucksa?

W jakimś sensie odpowiedź znalazłem w najnowszym przedstawieniu duetu Strzępka & Demirski "Courtney Love" w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Historia Cobaina, jego partnerki Love i Nirvany pokazana jest tu na tle narodzin przemysłów kreatywnych, które w krótkim czasie zmieniły zaniedbany stan Waszyngton w drugą Dolinę Krzemową. Ważną rolę w tej transformacji odegrała muzyka grunge, która na początku lat 90. wylansowała prowincjonalne Seattle. Jest w tym spektaklu genialna scena, kiedy do Kurta (Marcin Pempuś) przyjeżdża prezydent Bill Clinton (Adam Cywka). Poklepując rockmana po plecach, tłumaczy, że boom gospodarczy to także jego zasługa:

PREZYDENT

nie możesz się teraz wycofać

nie możesz kończyć teraz tego snu o kulturze grunge grunge kultura grunge

nie teraz

weź się w garść człowieku zarób coś

i ciesz się że są w seattle wieżowce

Demirski opowiadając o Cobainie opowiada w gruncie rzeczy o wielkiej zmianie, jaka następuje w muzyce popularnej na przełomie lat 80. i 90. Kiedy w 1989 roku Nirvana nagrywa pierwszą płytę, muzyka pop staje się nowocześnie zarządzanym przemysłem, który dzięki nowym kanałom dystrybucji, przede wszystkim MTV, obejmuje cały glob. Muzyka jest jednym z wielu produktów tego przemysłu, obok realizowanych z hollywoodzkim rozmachem teledysków, kolekcji mody czy gadżetów. Zbuntowanego muzyka, który ćpa, niszczy na scenie gitary i w ogóle się źle prowadzi, wypiera artysta nowej generacji, o którego dba armia specjalistów od wizerunku i marketingu. Jego muzyka ma odpowiadać na oczekiwania klasy średniej, którą w spektaklu uosabia plączący się po scenie klon Kevina Arnolda (Michał Majnicz), bohatera popularnego w latach 90. serialu Cudowne lata. Nie ma tu miejsca na bunt, na eksperyment, jest ciężka praca na sześciocyfrowe honoraria.

Symbolem tego nowego popu, skrojonego pod potrzeby rynku i publiczności z bogatych przedmieść jest w przedstawieniu Axl Rose (Mariusz Kiljan), lider konkurencyjnego zespołu z LA Guns N' Roses, którego Cobain szczerze nie znosił. Kiljan w tej roli gra chałturnika, który zrobi wszystko, aby przypodobać się publiczności. Chcecie November Rain? - proszę bardzo. Knockin' on Heaven's Door? Nie ma sprawy. Kiedy na festiwalu w Reading Kurt zwleka z wyjściem na scenę, bo uważa, że publiczność nie przyszła słuchać muzyki, tylko skakać, Axl deklaruje: "Ja mogę zagrać / ja zawsze mogę zagrać".

Tę pustkę rocka na usługach rynku podsumowuje w brutalny sposób Everett True (Igor Kujawski), brytyjski dziennikarz, który odkrył muzykę grunge. Mówi do Axla otwartym tekstem:

EVERETT

muzyka

to nie jest kurwa to co ci szemrze w radio w samochodzie w windzie

i nie przychodzisz jej słuchać na stadion

chyba że akurat przychodzisz na stadion

bo muzyka na stadionie nie ma sensu

jesteście stadionowym pudel metalowym zespołem którego nie będzie już niedługo na świecie

z całym tym gwiazdorstwem i całą śmiertelną nudą z dymami piskiem i ruchaniem fanek w kulisach

Przyjęło się uważać, że Cobain podzielił los innych gwiazd rocka, zmarłych tragicznie w tym samym wieku 27 lat: Janis Joplin, Jima Morrisona i Jimiego Hendrixa. Ale kontekst jego śmierci jest inny. Kiedy gwiazdy Ery Wodnika sprzedawały po kilka-kilkanaście milionów płyt, Nirvana bardzo szybko przekroczyła barierę 20 milionów. Łączna sprzedaż po 20 latach od ich debiutu wyniosła 75 milionów egzemplarzy, a nagrali przecież tylko trzy albumy! Nie jest to wcale tak dużo w porównaniu z czołówką popu: Madonna ma na koncie 300 mln sprzedanych płyt, Michael Jackson - 750 mln (dane za Wikipedią).

O ile jednak w przypadku popu masowy sukces jest czymś oczywistym i pożądanym, o tyle dla zespołu alternatywnego rocka, łamiącego konwencje muzyczne i obyczajowe staje się dwuznaczny. Demirski pokazuje z ironią, jak muzycy Nirvany nie mogą się doczekać na agenta z wytwórni płytowej, z którym mają podpisać kontrakt i jak Kurt kombinuje, ile zarobią dodatkowo na gadżetach. Kiedy w końcu zobaczą kontrakt, nie będą mogli uwierzyć w sześciocyfrowe honorarium. - Kupię sobie żaglówkę - mówi w osłupieniu Cobain. Dla niego, syna kelnerki i mechanika samochodowego z prowincjonalnego Aberdeen jest to błyskawiczny awans o kilka klas.

Demirski i Strzępka pokazują paradoks: z jednej strony muzyka alternatywna staje się dla chłopców z Aberdeen trampoliną do społecznego awansu, z drugiej - pułapką, bo żeby sprostać oczekiwaniom rosnącego rynku trzeba nagrać trzecią, czwartą, dziesiątą płytę, każdą lepszą od poprzedniej. Mówi o tym Courtney (Katarzyna Strączek) do Kurta: "najpierw kupujesz książki jak zostać sukcesem rocka / a potem się dziwisz że trzeba pracować i nagrać nową lepszą jeszcze lepszą płytę". To właśnie bezwzględna eksploatacja talentu przyczyniła się do śmierci lidera Nirvany, na równi z heroiną i depresją - sugerują twórcy. Wiedzieliśmy, że bunt w rynkowej rzeczywistości staje się towarem, nowatorstwo polega tu na pokazaniu destrukcyjnego wpływu komercjalizacji na psychikę muzyka i jego relacje z otoczeniem.

Demirski podkreśla jeszcze ten motyw, snując alternatywne wersje historii Nirvany. W jednej zespół obchodzi 70-lecie istnienia, Kurt z wyciętym żołądkiem rzępoli na gitarze, Courtney przyssana do maski tlenowej nie jest w stanie nic zaśpiewać, grają Smells Like Teen Spirit, kawałek, który w tym kontekście brzmi absurdalnie. I druga wersja: wycofują się z show businessu, mieszkają wspólnie, nagrywają płyty w 50 egzemplarzach, grają koncerty dla siedmiu osób i są szczęśliwi. Obie wizje są równie niewiarygodne - z tej pułapki nie ma wyjścia.

To przedstawienie jest ważne także dlatego, że chyba pierwszy raz udało Demirskiemu i Strzępce wyjść poza swoje podwórko i wpisać polskie problemy w kontekst światowych procesów. Taką próbą była już Sztuka dla dziecka, przewrotna opowieść o polityce historycznej rozgrywająca się na tle alternatywnej historii Europy, ale przedstawienie z Jeleniej Góry zostało szybko zdjęte z afisza po zmianie dyrekcji i niewielu widzów mogło je zobaczyć. W Courtney Love historia Nirvany i komercjalizacji sceny muzycznej nakłada się na historię polskiej transformacji.

Plan amerykański i polski cały czas się mieszają: muzycy Nirvany są zarazem chłopakami z Pisza na Mazurach, którzy w miejscowym domu kultury zakładają zespół punkowy i starają się o wyjazd do Jarocina.

To porównanie to strzał w dziesiątkę: Pisz to takie polskie Aberdeen, gdzie narodziła się Nirvana, małe miasto z dużym bezrobociem. Dla chłopaków z Pisza podobnie jak dla muzyków Nirvany muzyka jest przestrzenią buntu, a zarazem szansą na ucieczkę z prowincji ("Mazury, Mazury, bieda i dziury" - śpiewają w jednym z kawałków). Ale Jarocin to już nie jest ten sam festiwal, co w latach 80., bunt zastąpiła komercja i ich zgłoszenie zostaje odrzucone. Sytuację uświadamia im z całą brutalnością Wychowawca (Mariusz Kiljan): "co wam się nie podobają reklamy marlboro za sceną dla punkowców? / to jest właśnie wolny rynek że jest sponsor jest zespół / i tylko najlepsi mogą grać a nie jakieś obesrańce z dziur drewnem zabitym".

Na polskiej prowincji lat 90. działają identyczne mechanizmy, jak na wielkiej muzycznej scenie: tu również komercja zabija autentyczny głos i miele ludzkie życiorysy. Zamiast do Jarocina, niegdysiejsi punkowcy trafiają do korporacji i zostają polskimi Kevinami Arnoldami, nową klasą średnią, zajętą swoimi aspiracjami. Tylko czasem głęboką nocą oglądają na Youtube teledyski swoich idoli z młodości. Raz w roku jadą na Open'er przeżyć jeszcze raz muzyczną ekscytację, ale zamiast szaleć, błądzą we mgle, bo festiwal jest tak wielki, że nikt nie jest w stanie go ogarnąć. I nie wiadomo, czy to oni zdradzili swoje ideały, czy też to muzyka ich zdradziła.

To świetne, energetyczne przedstawienie jest pełnym goryczy rozrachunkiem z muzyką, która miała zmienić świat, tymczasem okazała się jeszcze jednym rozczarowaniem. Podsumowuje to brytyjski krytyk:

EVERETT

tak chcieliśmy coś zmienić

po prostu zrobić na koniec lat osiemdziesiątych lepszą scenę muzyczną

nic więcej i nic mniej

coś na swoich zasadach poza banałem że rynek zjada wszystko i zamienia w nieznośne gówno

coś bardziej spontanicznego fajowego

ekscytującego w muzyce z dowcipem ze wspólnotą pomiędzy publiką

coś czego się nie wycina z programu na żywo

gdzie nie traktuje się publiki jak stada debili którym są

ale jesteśmy im w stanie oddać godność

chcieliśmy stworzyć sobie przestrzeń w której nie rządziłaby pozerka i przemoc kurew z telewizji

w której kobiety nie są obywatelami drugiej kategorii i nie są po to żeby stać przy frontmenach

w której komercyjne radia mają gówno do powiedzenia a na pewno nie to co mamy słuchać

przestrzeń bez debilizmu który atakuje cię z oficjalnie uznanej nie wiem przez kogo sfery mediów i debilizmu i debilizmu

w którym nie wszystko o czym mówię kończy się źle i banalnie

i banalnie

lubię to mówić

bo nic więcej z tego jak się okazało nie ma

Klęska Nirvany jest zarazem klęską buntu w ogóle. W pewnym momencie Kurt mówi, że skoro nie była możliwa zmiana muzycznego rynku przez najlepszy koncertowy zespół na świecie, to znaczy, że żadna zmiana nie jest możliwa. I chyba ma w tym wiele racji.

Roman Pawłowski
www.krytykapolityczna.pl
8 stycznia 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia