Zduszony głos

Poezja Anny Achmatowej

W czasie Salonu czytano poezję Anny Achmatowej.

Można by ciemny ból Anny Achmatowej recytować z detalami, można by, bo przecież w Polsce jesteśmy - w krainie ludzi genetycznie uzależnionych od operetkowej martyrologii, osobników, co, jak w "Monizie Clavier" Sławomir Mrożek pisał, nawet ze szczerbatych swych gąb są w stanie zrobić publicznie kolejne sepleniące wersje już chyba świętego Szczerbca z Wawelu i wyć do zakłopotanego cudzoziemca: "Wybili, panie, wybili, za wolność wybili!!!", żółtawym od peta "palicem" wskazując na spróchniałe ruiny tuż za swymi mlaskającymi wargami.

Można by gromadnie poszlochać sobie w jakąś okrągłą rocznicę Achmatowej, można by się z nią, a raczej z jej duchem - duchem naszej siostry w cierpieniu doznanym od komuny - połączyć pieśnią kultową, choćby "Rotą", później można by przez noc całą łechtać się wspominaniem pól wszystkich naszych przegranych bitew, o świcie zaś można by na Sejm nasz ruszyć z żądaniem, by z Achmatowej zrobić patronkę przedszkola, na przykład we Wdzydzach. Można by, lecz radzę nie. Lepiej się nie kompromitować.

Mam smętną pewność: gdy spytać Polaka o Achmatową (podobnie z Brodskim, Mandelsztamem, wieloma innymi) - jeśli już w ogóle, to o jej cierpieniu Polak będzie gadał, o jej wierszach zaś ani dudu. U nas ból zawsze był w cenie, w przeciwieństwie do nauki mówienia o bólu. Na ostatnim Salonie Poezji Bożena Adamek i Andrzej Grabowski czytali wiersze Achmatowej; Karolina Kazań, Katarzyna Zawiślak-Dolny, Tadeusz Zięba i Halina Jarczyk śpiewali. Od pierwszego wersu, przez Adamek czytanego, do finałowej, przez Jarczyk śpiewanej nuty - nawet cienia łzy. Tylko sedno.

Żadnego szlochu nad losem swoim i losem uciśnionych, żadnego malowniczego współczucia, lukrowanych pocieszeń, pensjonarskich nadziei. Śladu po geście rwania włosów w rozpaczy, rozszarpywania szat ni palenia świeczek ku chwale blizn. Brak obsmarkiwania, tak siebie, jak i czytelnika. Od początku do końca - piękna, zawstydzająca nas nieobecność wycia. Nic, tylko sedno poezji Achmatowej, które Josif Brodski zwał "zduszonym głosem", "stopem szlachetności i powściągliwości". Od początku Salonu do końca Salonu - dojmująca lekcja nierobienia z własnego bólu operetkowego idioty.

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
18 kwietnia 2013
Portrety
Anna Achmatowa

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia