Żebracy w koronach

"Dziwka z Ohio" - reż. Adam Sajnuk - Teatr WARSawy

Moda na Hanocha Levina w polskim teatrze powoli zamienia się w kuriozum.

Zwłaszcza gdy jego dramaty (a napisał ich blisko 60) traktuje się jak zbiór, w którym każdy tytuł musi być ciekawy. Rozumiem zachwyt nad "Krumem", od którego zaczęła się w Polsce moda na Levina, lecz wypada też pamiętać, że to Krzysztof Warlikowski wybił ten tekst w górę (TR Warszawa, 2005). Sama materia tekstu u tego autora wymaga parszywie trudnego do osiągnięcia dystansu, który najwięcej kłopotu sprawia aktorom: potraktowany zbyt dosłownie osuwa się w grę do widza. Nie da się również ukryć, że w dramatach Izraelczyka pobrzmiewa zawsze podobny refren: nie dość, że ci ludzie tacy przegrani, to jeszcze każdego dnia torturuje ich zwyczajna codzienność, i to ona zawsze króluje na pierwszym planie. I stąd upokarza jeszcze dobitniej. Z tego wynika ucieczka Levina w dosłowną fizjologię. Naturalizm wydaje się za łatwy. I zbyt na serio, a przecież ten autor cały czas puszcza oko. Jego sztuki stanowią po trosze parabolę, po trosze kabaret sytuacyjnego żartu. I najczęściej te wszystkie fragmenty układają się w większą opowieść - dramat marnego życia.

"Dziwka z Ohio" to dopełnienie tej samej historii. Jednak w tej akurat brak wyraźnej skali. Hojbitter, Bronacacki i Hojmar co prawda domagają się współczucia jak inne Levinowskie postaci, ale ich pragnienia spotykają się w oczywistym wspólnym punkcie. Handlują między sobą a to uczuciami, a to potrzebą chwilowego spełnienia. Tyle że wszystko jest nieosiągalne na swój drażniący sposób. 70-letni Hojbitter nie zazna rozkoszy z ulicznicą, jego syn Homer nie odzyska ojca, a Bronacacki nie zazna miłości. "Dziwka" wydaje się bajką dla dorosłych z przesłaniem o potrzebie miłości. Schemat zajmujący dla kogoś, kto z tym dramaturgiem dopiero się zapoznaje.

I jeśli tak spojrzeć na nowy spektakl Adama Sajnuka, składa się on w przejrzystą całość. Po raz kolejny jeden z najciekawszych młodych reżyserów wygrywa, bo patrzy na dramatyczną fakturę jak na przestrzeń, gdzie sceniczne możliwości aż proszą się o wykorzystanie. Zresztą chyba po raz pierwszy Sajnuk nie zaufał tekstowi, bo - całkiem szkoda - obszerne sekwencje raczej ograł chwytliwymi skrótami. W jego przedstawieniu buzuje mocny rytm,mnożą się zabawy światłem i blackoutem. Przytłacza obskurna atmosfera portowego miasteczka, w którą wcisnął trójkę biedaków. To miejsce, gdzie diabeł mówi dobranoc, ale i szepce wzruszające historie.

I po raz kolejny Sajnuk kupiłby widza, gdyby nie aktorzy. Zygmunt Malanowicz (Hojbitter) przyjął założenie, iż do Levina wystarczy podejść na luzie, jednak taka strategia kończy się śmieszną sytuacyjnością i rozmową o niczym - marnym skeczem właśnie. Zupełnie nieprzygotowana rola, a przecież pułapkę dało się dojrzeć od razu: Malanowicz w ostatniej dekadzie gra jedynie trzecie plany u Warlikowskiego. Najzwyklejszy brak doświadczenia. Role Agnieszki Przepiórskiej (Bronacacki) i Bartosza Adamczyka (Hojmar) zdają się jedynie szkicem, jakby puszczone od niechcenia po paru próbach. A może Sajnuk ostatnio zbyt szybko pracuje? W końcu dwa tygodnie przed "Dziwką" pokazał w Teatrze Polonia monodram z genialną Sonią Bohosiewicz. Może pora trochę zwolnić? Autor jest także redaktorem Internetowego Tygodnika Idei "Nowa Konfederacja" (www.nowakonfederacja.pl)

Przemysław Skrzydelski
W Sieci
22 stycznia 2014
Teatry
Teatr WARSawy

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia