Zęby i samotność

"Bóg mordu" - reż: Marek Gierszał - Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie

Kto by pomyślał, że kiedyś spoważnieją, że z bajki Fredry - z tej operetki złośliwości - wyrosną tak jak się z komunijnego mundurka wyrasta! Paweł i Gaweł!

Że za ciasno im będzie w jednym domku, że pierwszemu przestanie wystarczać łowienie ryb w zalanym wodą pokoju na górze, a drugiemu polowanie w pokoju na dole, że ruszą dookoła świata w przeciwne strony, że pierwszy zmieni nazwisko na Michel Houllie, drugi na Alain Reille, że na ludzi wyjdą, ożenią się i spłodzą każdy po synu - kto by pomyślał! I kto by dał wiarę, iż szmat czasu po epoce wierszowanego wędkarstwa i lirycznego Safari - synek Alaina kijem zdzieli synka Michela w zęby, i że wybite mleczaki staną się początkiem jatki w "Bogu mordu" Yasminy Rezy! 

Tak, Reza pewnie nie zna Fredry, lecz gdy się w wyreżyserowanym przez Marka Gierszała "Bogu mordu" widzi Rafała Dziwisza w roli Michela, nie sposób nie krzyknąć: "Stary Paweł, nie może być inaczej!". W mej wycieczce do omszałej bajki Fredry nie chodzi o jakąś formę upupienia Dziwisza i całej reszty, o wzięcie dzieła Gierszała w nawias dziecinności, o szydercze ściągnięcie przedstawienia na poziom przedszkola i skwitowanie całości wielkodusznym uśmieszkiem siwego mędrca, co za Gombrowiczem pieje: Maluś, maluś, maluś! Nie. Chodzi właśnie o omszałość "Pawła i Gawła", o fakt, że to bajka stara bardzo, tak stara, że już - wieczna. Większa od epok, w których ją snujemy wciąż od nowa.

Utarło się, że "Bóg mordu" Rezy to cierpki portret rozsypki międzyludzkich relacji w naszej nowoczesności, inaczej zwanej ponowoczesnością, portret skryty w fatałaszkach lekkiej komedyjki, literackiego bulwaru bez mała. W przedpremierowym wywiadzie sam Gierszał coś podobnego wyznał. Cóż, nie udało się. I chwalić Boga! Niepowtarzalny Nabokov uczył: wielkie opowieści - choćby "Anna Karenina", bądź "Ulisses" - są w istocie baśniami pamiętnymi. I właśnie dlatego, że baśniami - naprawdę kłują współczesność, każdą współczesność. Nie udała się Gierszałowi rozchichotana publicystyka, gdyż jest reżyserem o wiele lepszym, niż mu się w jego skromności wydaje. Udała mu się za to bajka lekko uśmiechnięta.

Powiem dokładnie: za emocjonalną żonglerką Rezy idąc - wyszła Gierszałowi lekko uśmiechnięta, kolejna (która to już w historii ludzkości?) nowa intonacja starej opowieści, co wokół tego samego pytania krąży: czemu, u licha, korci, by bez powodu boleśnie dogryźć akurat temu, tej, a nie innemu, innej? No czemu? Na przykład ja. Na widok adwokackiej elegancji Alaina (Marcin Kuźmiński) mało brakło, a zerwałbym się i ryknął: "ty tam, w gejowskim szalu i wytwornym obuwiu za milion euro - won mi stąd!". Dlaczego?

Nie wiem. Oni - rodzice wybitych ząbków i rodzice wybijającego ząbki - też nic nie wiedzą o naturze włókien złośliwości na dnie swych głów. Ulizany jak prowincjonalny stróż w Boże Ciało, niby pokorny handlowiec Michel Houllie. Jego żona, napastliwie pryncypialna Veronique (Marta Waldera). Alain Reille (Stary Gaweł, jak żywy!), prawnik skrajnie pretensjonalny w swej prawniczej malowniczości, wraz z małżonką Anette (Marta Konarska), blondynką wprost z wiców. W banalnym salonie państwa Houllie się zeszli, by rozwiązać problem ząbków i kija. Nic wielkiego. Tyle że ząbki i kij prędko przestają być sednem. Coś dziwnego się dzieje...

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
29 marca 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...