Żeby ludzie mogli odczuwać

Rozmowa z Szymonem Budzykiem

Bardzo chcę zmienić stereotypy w myśleniu o Witkacym. Oczyścić go ze "staroświeckości", stylistyki dwudziestolecia. On wpadł w otchłań czasu, w której tkwi wraz ze współczesnymi wyznawcami, tzw. witkacofilami. Chciałbym go stamtąd wyrwać. Lubię się z nim kłócić, robić mu na przekór, mierzyć się z nim. On ma w środku tę prawdę o człowieku, która, mówiąc jego nomenklaturą, jest zaklajstrowana pędem życia, automatami, szarą masą. Przepowiada katastrofy i to mierzenie się z nimi jest ciekawe.

Z Szymonem Budzykiem, jednym z założycieli Teatru Odwróconego i jego reżyserem, rozmawia Justyna Arabska z wortalu Kultura do góry nogami.

Justyna Arabska: Skąd pomysł na otworzenie swojego teatru? Przecież dzisiaj nikt już do teatru nie chodzi.

Szymon Budzyk: Nieprawda! Ludzie chodzą do teatru. Jak się postarasz, to przyjdą. To medium zapomniane i ma skazę społeczną, że wieje nudą, nie ma nic ciekawego. Albo zupełnie w drugą stronę – ludzie boją się, że nie zrozumieją, bo jest tak wysoki poziom postmodernizmu w teatrze. A nikt nie chce czuć się głupkiem. Teatr ma dawać nadzieję, emocje – tak, żeby ludzie mogli coś przeżywać, odczuwać, a nie skupiać się na samym rozumieniu. A skąd pomysł na teatr? Żeby zbuntować się przeciwko schematom, które są, żeby nie iść łatwą drogą – nie traktować tego, jak każdej innej roboty, zbuntować się przeciwko temu, czemu uległo środowisko. Teatry instytucjonalne wyglądają, jak zakłady pracy, w których wszyscy narzekają, że grają w strasznych spektaklach, a później ustawieni krytycy piszą – „jakież to było niebywałe". Jest jakieś zakłamanie w tym wszystkim. Właśnie przeciwko niemu się buntujemy – żeby robić teatr, który dotyka człowieka. Stwarzamy alternatywę dla postmodernizmu, który jest już za długo modny, za długo trwa. To powrót do człowieka, bez wzajemnego oszukiwania się. Takiej ludzkiej prawdy szukam. Ważne jest też z jakimi ludźmi tworzysz: jeśli w zespole jest zaufanie i szczerość, przechodzą one na drugą stronę, na stronę widza.

Z wykształcenia jesteś aktorem, w teatrze Odwróconym zostałeś reżyserem. Czy reżyserowanie daje ci więcej wolności? Daje ci sprawczość?

- Ja już więcej wyreżyserowałem niż zagrałem, więc czuję się bardziej reżyserem niż aktorem. Skończyłem aktorstwo, ale nie uprawiam tego zawodu z prostego względu: bycie na scenie nie sprawia mi radości. Nie jest to sprawa tego, czy jestem lepszym reżyserem niż aktorem albo czy buntuję się przeciwko byciu aktorem. Przed szkołą teatralną mało znałem teatr, bardziej myślałem o filmie. PWST kompletnie zmieniło mi plany. To był piękny okres, bardzo przełomowy dla mnie pod względem myślenia i obrania kierunku w życiu. Przychodzi moment kończenia szkoły, kiedy wszyscy rzucają się na etaty. Jak nie znajdziesz roboty, nie podliżesz się temu czy tamtemu, nie pójdziesz tu czy tu, to nie będziesz jej miał. I ja też się rzuciłem. Ale nie wiem, czy to było uczciwe wobec siebie samego. Jako reżyser mam przede wszystkim większą odpowiedzialność, bo odpowiadam za ludzi, którzy wychodzą przed widownię. Reżyseruję i to mi daje radość.

Jaka jest krakowska publiczność? Dogadujecie się?

- Tak, wydaje mi się, że tak. Jest dużo ludzi, którzy – nie chcę używać określenia „są wierni teatrowi", ale ufają temu, że jest tu jakiś poziom, pewna forma, która im odpowiada. I przychodzą. W innym wypadku byśmy już nie istnieli. Widz daje napęd, jest częścią teatru. Ludzie nie chodzą do teatru, bo nie mają poczucia, świadomości, że są jego częścią. To smutne. Kiedy rozmawiam z widzami, którzy mówią „Ale fajnie robicie" – odpowiadam przecież robimy to wspólnie! Tego nie da się zmienić; choćby nie wiem jaki reformator przyszedł, tej istoty teatru nie ruszy.

Wprowadziliście zasadę Pay What You Want, czym pokazaliście, że bardzo ufacie widzowi.

- Bo ludzie z natury są dobrzy. To nie jest tak, że będą uciekać i nie płacić, albo że będą wykorzystywać sytuację i płacić złotówkę. Jeżeli tę ideę się właściwie komunikuje, to widzowie rozumieją, że tym, ile zapłacą, wyrażają aprobatę albo dezaprobatę dla tego, co zobaczyli. Czasami mogli zobaczyć coś, co miało na nich wpływ, ale nie stać ich żeby zapłacić więcej. Dlaczego mają być z tego powodu społecznie wykluczeni z uczestnictwa w spektaklu? Z kolei hojność tych, którzy mogą sobie na nią pozwolić, umożliwia uczestnictwo tym mniej zamożnym. Naczynia połączone.

Jak reaguje na was tzw. środowisko teatralne?

- Nie wiem, mam to gdzieś. Nigdy się tym nie przejmowałem. Jestem szczęśliwy, że był u nas mój mistrz, Jerzy Trela, i powiedział, że jest wspaniale i żebyśmy robili to dalej. Dr Beata Guczalska przekazała mi [w szkole] mnóstwo wiedzy na temat teatru, dzięki niej pokochałem go bardziej niż film. To jest środowisko. Dla mnie liczy się, że ktoś z tych ludzi przyjdzie i powie: róbcie dalej. Zresztą środowisko tak naprawdę nie jest jednością. Każdy dba o swój interes. Skoro, nie bez racji, przyznajemy, że jesteśmy rzemieślnikami, dlaczego nie dbamy o jakość usług? Rzemieślnicy zakładali cechy, nie każdy mógł się do nich dostać, musiał udowodnić, że ma umiejętności. Środowisko nie chroni swojego rzemiosła, nie dba o ochronę jego jakości, wybiega myślą nie dalej niż na koniec własnego nosa, nie myśli do przodu, nie myśli całościowo. A powinno.

Działacie w opozycji do tego, co dzieje się teraz w mainstreamie?

- Od początku działamy w opozycji i dlatego tkwimy w undergroundzie.

Jesteście Odwróceni...

- Stąd też ta nazwa. Jesteśmy odwróceni od tego, jaki teatr jest w rzeczywistości. Niby każdy o tym wie i o mówi, a na zewnątrz poddaje się schematom. Chcę, żeby teatr dawał ludziom radość i chwilę obcowania z iluzją. Skupiam się na iluzji poszukującej prawdy. Mówię o człowieku, o jego wartościach, słabościach, pragnieniach.

Która z wyreżyserowanych przez ciebie sztuk jest ci najbliższa?

- Nie ma takiej. Wszystkie są tak samo ważne, przy wszystkich pracowali ludzie, dawali siebie. Żadnej nie robiłem chałturniczo czy po łebkach. Wszystkie coś wniosły w mój rozwój, w moje życie.

Najczęściej adaptujesz Wyspiańskiego i Witkacego. Co takiego jest w tych dwóch autorach, że sięgasz po ich teksty?

- Bardzo chcę zmienić stereotypy w myśleniu o Witkacym. Oczyścić go ze "staroświeckości", stylistyki dwudziestolecia. On wpadł w otchłań czasu, w której tkwi wraz ze współczesnymi wyznawcami, tzw. witkacofilami. Chciałbym go stamtąd wyrwać. Lubię się z nim kłócić, robić mu na przekór, mierzyć się z nim. On ma w środku tę prawdę o człowieku, która, mówiąc jego nomenklaturą, jest zaklajstrowana pędem życia, automatami, szarą masą. Przepowiada katastrofy i to mierzenie się z nimi jest ciekawe. A Wyspiański... Przed egzaminem do szkoły teatralnej poszedłem na Skałkę wyciszyć się, pomedytować. I pomyślałem wtedy o Wyspiańskim. Nie chodzi o jakieś duchy, ale o świadomość, że potrzebujesz wsparcia, bo idziesz na egzamin. Pomyślałem „Staszek, bądź ze mną". Dostałem się. Wyspiański towarzyszy mi od początku.

Listopad i grudzień to czas pisania projektów na następny rok kalendarzowy. Wiem, że wy także je piszecie i dlatego nie mogę nie zadać tego pytania: co ma w planach Teatr Odwrócony?

- Nie możemy planować budżetu z takim wyprzedzeniem jak teatry instytucjonalne, musimy czekać do ostatniej chwili; spektakle, które powstaną, zależą od projektów, które przejdą. Na pewno będziemy świętować piąte urodziny teatru. Chcielibyśmy zorganizować też festiwal teatrów kameralnych. Ale wszystko zależy od tego, czy nasze projekty spodobają się urzędnikom... Chcemy też zmienić przestrzeń teatru.

Czy czujecie, że jesteście częścią krakowskiego OFFu?

- Myślę, że nie ma takiego środowiska. Każdy pracuje na siebie. Ja już nie wiem, co to jest OFF. Wydaje mi się, że jesteśmy też odwróceni od tego OFFu. Jesteśmy bardziej undergroundem. Podziemiem totalnym. Ale niedawno był tu ktoś, kto powiedział, że gdybyśmy pracowali w Stanach, to już bylibyśmy mainstreamem. Więc nie wiem, gdzie OFF się zaczyna, a gdzie się kończy.

___

W 2012 r. w Krakowie powstał teatr, który chciał Uczynić ze sztuki teatralnej medium do porozumiewania się wszystkich ludzi. Teatr Odwrócony. Jego pierwsza siedziba mieściła się w niezwykle małej sali na krakowskim Kazimierzu, która z klasycznie pojmowanym teatrem nie miała wiele wspólnego. Nic dziwnego – początkowo była siedzibą Fundacji Sz(t)uka Teatru. W 2013 roku Odwrócony doczekał się nowej sceny przy ul. Smoleńsk 22, która może pomieścić aż 50 osób (sic!). W styczniu 2016 r. teatr przeszedł poważny remont z powodu pękniętej rury, która go zalała i skutecznie wykluczyła z życia teatralnego. Ale tylko na chwilę. Bo dla Odwróconych nie ma, że się nie da.
Teatr, którego zaszufladkować nie można, bo wymyka się wszystkim schematom. Odwołuje się do myślenia emocjonalnego i sugeruje, by włączyć odczuwanie, pokazuje, że warto myśleć o tym, co dzieje się w środku i dopuszczać to „coś" do głosu. Teatr, który nie wyklucza, ale zachęca do wspólnego tworzenia, bo spektakl powstaje dopiero przy udziale widza.

Justyna Arabska
Kultura do góry nogami
13 grudnia 2016
Portrety
Szymon Budzyk

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...