Żegnaj Krzysztofie

Wspomnienia Szymona Hołownii o Krzysztofie Kolbergerze

Byłem w wielkim tłumie osób, w których spotkanie z Krzysztofem zostawiło ślad na całe życie. W ostatnich latach żył tak, że największego kalibru słowa stawały się przy nim czymś zupełnie naturalnym. Cynicy i niedowiarkowie mówili o heroizmie, że w tym chorowaniu była jakaś świętość - zmarłego Krzyszofa Kolbergera wspomina Szymon Hołownia

Krzysztofa Kolbergera (1950-2011) znali moi rodzice, mignął mi w dzieciństwie, przez lata był dla mnie bohaterem okazjonalnych opowieści. Ja sam poznałem go w 2007 r. Nie byłem specjalnie oryginalny. Jak pół Polski chciałem pogadać z nim o tym, skąd bierze siły do zmagania się z rakiem, który wyniszczał go z niebywałą nawet jak na nowotwór perfidią. Dziś widzę, jak zaprasza mnie na balkon i z uśmiechem pokazuje z jednej strony wieżowce, z drugiej - warszawskie Powązki, mówiąc, że jego życie toczy się między metropolią i nekropolią. I że nie ma lepszego przypomnienia, że trzeba żyć, niż neon banku, w którym spłaca się kredyt.

Mówił o kolejnych operacjach, o tym, jak nie można się poddać dyktatowi chorego ciała, trzeba o nie dbać, ale nie zaniedbywać reszty życia. Patrząc na niego, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że on - znakomity aktor - chyba trochę gra, że nie odsłania prawdy o tym, ile to jeżdżenie po Polsce i dodawanie siły ludziom chorym, zdrowym, wszystkim naprawdę go kosztuje.

Kolejny i ostatni raz widziałem go u znajomych pewnie rok, może półtora później. Wrażenie, że jego duch jest w zupełnie innym miejscu, stanie niż ciało, było jeszcze bardziej uderzające niż poprzednio. Niemal namacalne fizyczne cierpienie i ten niebywały, spokojny, ciepły uśmiech człowieka, który widzi i wie coś więcej o tym wszystkim. Kilkakrotnie rozmawialiśmy jeszcze przez telefon. Zawsze w klimacie pogodnego droczenia się: o życie, o to, czy jest Bóg, jaki w tym wszystkim jest sens. Tylko tyle. Jaki mam tytuł, żeby go wspominać?

Jedynie taki, że byłem w wielkim tłumie osób, w których spotkanie z Krzysztofem zostawiło ślad na całe życie. W ostatnich latach żył tak, że największego kalibru słowa stawały się przy nim czymś zupełnie naturalnym. Cynicy i niedowiarkowie mówili o heroizmie, że w tym chorowaniu była jakaś świętość. Na tej fali sam zaproponowałem mu w tekście naszej rozmowy parę wzniosłych puent; gdy zadzwonił z autoryzacją, śmiał się ze mnie: "Mówię teraz takie piękne, wzniosłe rzeczy, niech już tak zostanie".

Myślę, że Bóg daje czasem ludziom szansę, by cały czyściec przerobili na ziemi, a tam mogli od razu cieszyć się spokojem i światłem. To chyba przypadek Krzyśka. Piszę "chyba", bo tym razem nie będę mu już nic wmawiać. On sam na pytanie, czy wierzy, odpowiedział mi wówczas: "Ja czekam"

Szymon Hołownia
Nesweek Polska
12 stycznia 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...