Zeppelin w stolicy żużla

"Kazimierz i Karolina" - reż. Wojtek Klemm - Teatr Lubuski w Zielonej Górze

Wojciech Klemm wpisał "Kazimierza i Karolinę" w pejzaż Zielonej Góry, akcentując społeczny dramat mieszkańców, wegetujących z dala od metropolii. To spektakl sprawny, lecz słabszy od wcześniejszego Życia snem.

Igrzyska dziś

Austro-węgierski twórca plebejskich sztuk zawdzięcza powrót na polskie sceny wydanej niedawno dwutomowej antologii dramatów, w której perłą jest "Kazimierz i Karolina" w przekładzie Jacka St. Burasa. To dzięki kongenialnemu tłumaczeniu rzadko wystawiana w Polsce sztuka znalazła się w repertuarze Teatru Narodowego w Warszawie, gdzie wystawił ją Gábor Zsámbéki, jeden z najważniejszych twórców sceny węgierskiej. Nie było to pewnie bez znaczenia dla powstania mocno uwspółcześnionego przedstawienia Jana Klaty na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego we Wrocławiu.

Zsambeki podążył wiernie tropem tekstu Horvátha i pokazał bohaterów w realiach kryzysu lat trzydziestych, podczas monachijskiego Oktoberfestu, w pejzażu ludowej zabawy z drewnianym rollercoasterem w tle. Jan Klata przeniósł akcję do współczesności, rozgrywając ją w ramach uroczystego otwarcia galerii handlowej. Sportretował napięcia wywołane przez żałosny konsumeryzm czasów, gdy hierarchię społeczną weryfikuje coraz częściej stan posiadania. Klata, zawsze chętny do kreowania efektownych obrazów i metafor, nie omieszkał skonfrontować polskiego supermarketu z ostrym sporem politycznym na tle katastrofy smoleńskiej - z krzyżem z puszek po piwie Lech w roli głównej.

Obie inscenizacje, warszawska i wrocławska, zrealizowane były z perspektywy wielkomiejskiej. Tymczasem Wojciech Klemm postarał się, by scena teatru w Zielonej Górze nie była dla lokalnej publiczności miejscem oderwanym od jej życia. Umieścił akcję sztuki jeśli nie w samej Zielonej Górze, to już na pewno w mieście, gdzie szczyt marzeń o awansie społecznym wyznacza perspektywa najbliższej polskiej metropolii, czyli Wrocławia.

Rzecz rozpoczyna się od mocnej sceny, gdy zwolniony właśnie z pracy Kazimierz (Przemysław Kosiński) i jego narzeczona Karolina (Hanna Klepacka) przeżywają moment graniczny swojej miłości. Kłócą się o przyszłość i szansę na godziwe życie, obserwując jednocześnie, jak zeppelin z lokalną śmietanką biznesu na pokładzie frunie do Wrocławia.

"Tam leci sobie dwudziestu szefów od gospodarki, a tu, na dole, głoduje kilka milionów! Sram na tego twojego zeppelina, bo wiem, że to jest jeden szwindel, i sobie to wszystko przemyślałem" - krzyczy zradykalizowany i sfrustrowany Kazimierz. Definitywnie odrzuca lukrowany obraz rzeczywistości, której propagandowy wymiar tworzą dzisiejsze igrzyska, czyli "eventy" organizowane przez bossów z samorządowych władz.

UFO z Warszawy

Pojawiające się z czasem persony, aspirujące do rangi VIP-ów, to ludzie z rzeczywistości, która w lokalnym wymiarze przygranicznej Zielonej Góry nosi nazwę bliżej nieokreślonej centralnej Polski: zmitologizowanej, celebrowanej i znanej z telewizji oraz plotkarskich gazet. To niemal UFO - przedstawiciele obcej, lepszej cywilizacji, którzy reprezentują dostatnie życie, pozbawione problemów i trosk. Na tym tle realia święta, w którym biorą udział Kazimierz i Karolina, wikłając się coraz bardziej w przypadkowe romanse, relacje i pogawędki - są wyjątkowo przaśne, rodem z poprzedniej epoki, poddane tylko lekkiemu liftingowi. W perspektywie sceny, której przestrzeń zaprojektował Wojciech Klemm z pomocą Torstena Königa, pokutuje i ginie w ciemnościach neon Klubu Radość. Przemalowana na współczesną modłę tancbuda, pamięta z pewnością niejeden obleśny dancing. Dziś nabrała cech kapitalistycznej Polski - wyposażona jest w ławki i stoły, jakie wstawiają do knajp globalne browary, żądając w zamian sprzedaży własnego piwa na wyłączność. Jest też odblask dalekiego amerykańskiego świata, czyli szafa z napojami na monety, z której dziwnie nikt nie korzysta. Jakby nawet na drobne zachcianki zabrakło pieniędzy.

Od początku można odnieść wrażenie, że co innego nakręca ucieczkę od rzeczywistości - nie tradycyjne napoje wyskokowe, tylko "amfeczka", jak pieszczotliwie mówią uzależnieni od niej bywalcy przemalowanych remiz i klubokawiarni. To ona pcha wszystkich na tak zwany dancefloor, gdzie starają się zapomnieć o codziennym koszmarze, oddając się transowemu tańcowi. Ten zaś, zamiast beztroskiej zabawy, przypomina konwulsyjne drgawki. Rozgrywany niemal w ciemnościach koszmar nie ma końca. Dziewczyny niby są sexy, a ich minikiecki odbijają światło z dyskotekowych kul. A jednak trudno pannom wejść na orbitę dobrej zabawy, która w rytm hedonizmu ogarnia cały świat. Wszystko, co robią, pozostaje niespełnionym marzeniem prowincjuszek. To tania karykatura lepszego życia i wspaniałych, szczęśliwych ludzi z telewizyjnych reklam.

Patrząc na ten zdegradowany świat, trudno nie pomyśleć, że w społeczeństwie opanowanym przez żądzę materialnych dóbr, zły pieniądz wypiera dobry pieniądz. Trudno wziąć tę rzeczywistość za dobrą monetę. Co innego Kazimierz. Może i jest wulgarny, może jest nieudacznikiem, ale w ujęciu Klemma to misjonarz prawdy, kontestujący wszechobecną hipokryzję, również w miłości, która kończy się, gdy jedno z kochanków ląduje na bruku.

Lis i hostessy

W zielonogórskim spektaklu miejsce Kazimierza u boku Karoliny zajmują faceci z posadami. Szefowie spółek, co prawda uciekający przed podatkami w coraz to nowe mutacje działalności gospodarczej, ale wciąż dysponujący dochodami i nieruchomościami. Podtatusiali, z brzuszkiem, łypiący podpitym okiem w stronę młodych panienek. Szukają okazji na piątkowy seks, złowienie kochanki, która zadowoli się rajstopami, wyjściem do restauracji albo propozycją wyjazdu... do Łeby.

Bo bohaterowie Klemma, owi przybysze z mitycznej centralnej Polski, to VIP-y skrojone na miarę prowincji. Zdradzają ich tanie garnitury i twarze pozbawione wyrazu. Wszyscy są siebie warci. Wszyscy grają w tę samą, opartą na kłamstwie grę, której celem jest wyszarpanie czegoś dla siebie, przeżycie chwili zapomnienia. Chodzi o to, by dać jak najmniej i wziąć jak najwięcej. Bilans musi być korzystny.

Znaczące są słowa Schurzingera (Dawid Rafalski), który uwodząc Karolinę, wypowiada credo szarej strefy ekonomicznej, ale i moralnej, którą reprezentuje: "Ludzie nie są ani dobrzy, ani źli. Ale nasz obecny ustrój gospodarczy zmusza ich do tego, żeby byli bardziej egoistyczni, niżby właściwie mogli, no bo w końcu muszą jakoś tam wegetować".

W ten pełen fałszu pejzaż nie wpisuje się Franiu (Ernest Nita). U Horvátha to cwany złodziejaszek, który myszkuje na zapleczu zabawy, by skubnąć coś na parkingu, gdy wszyscy są pijani. Klemm poszukał współczesnego odpowiednika postaci rzezimieszka z lat trzydziestych. Jest nim blokers w bejsbolowej czapce, w charakterystycznej koszulce, w jakiej chodzą amerykańscy koszykarze i raperzy. Kostium uzupełniają wypasione adidasy i szerokie spodnie tuż za kolana. Paradoks zakłamanego świata, który pokazuje Klemm, polega na tym, że - poza Kazimierzem - tylko Franio jest uczciwy. Tylko on nie kłamie. Oświadcza bez ogródek: kradnie to, co nieuczciwe zdobyte i nieuczciwie zarobione. Ale nie dorabia do tego żadnej rewolucyjnej ideologii. Musi jakoś żyć. Przetrwać.

Publiczność znakomicie reaguje na obraz małomiasteczkowej zabawy. Nie przeszkadza jej nawet pesymizm ostatnich scen. A Klemmowi, podczas premiery i pierwszych pokazów, udało się wkomponować spektakl w kalendarz zielonogórskich festynów i eventów. Kończyło się właśnie winobranie, które przyciąga do Zielonej Góry nie tylko wrocławian, ale i gości... z centralnej Polski. Dodatkowy dopalacz w odbiorze spektaklu stanowił finał żużlowej ligi z udziałem lokalnego Falubazu. Żeby dostać się do teatru, trzeba było przepchać się przez tłumy zmierzające na stadion. A tam kibicowali żużlowcom m.in. tacy zielonogórzanie, od dawna żyjący w centralnej Polsce, jak Tomasz Lis czy Urszula Dudziak.

Przyjechali też biznesmeni, nie tylko z Dolnego Śląska, otoczeni miejscowymi dziewczynami, cheerleaderkami, hostessami. Gdy niejeden Kazimierz stracił pracę, niejedna Karolina szukała tego wieczoru swego szczęścia. Przecież rzadko zdarza się okazja, by wyfrunąć z Zielonej Góry na pokładzie szykownego zeppelina w towarzystwie VIP-ów z Wrocławia. A może i centralnej Polski.

Jacek Cieślak
"Teatr"
22 listopada 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...