Ześwinieliśmy

"Odys i świnie, czyli opowieść mitomana" - reż. Agata Duda-Gracz - Teatr Śląski w Katowicach

Po długiej tułaczce, pełnej dziwacznych przypadków i barwnych, strasznych ludzi, do swojej drogiej Itaki wraca umęczony i z lekka poddenerwowany Odys. Gdzie dokładnie jest jego Itaka? Nie wie. Ale śmiało zakłada, że powinna być ona tam, gdzie jego ukochana Penelopa i ich dorosły już syn. A może to my tak zakładamy? Tak przecież było. Tak musiało być. Tak wszakże ktoś nam opowiedział historię Odysa, syna Laertesa i Antyklei, wnuka Autolykosa.

Agata Duda-Gracz swoją wersję Odysei opowiada nam ustami syna Odysa, Telemacha, mitomana, który daje nam lekcję historii. A raczej jest to lekcja opowiadania historii, bo tę można przecież opowiadać na wiele różnych sposobów. Historia przecież lubi się zmieniać. Są tacy, co lubią mówić, jaka historia jest już nieaktualna. Historii można dodawać bądź można też jej umniejszać. Można ją nawet całkowicie zmyślić, czuwając w szpitalnej sali przy umierającym ojcu. Tak właśnie postąpił Telemach, chcąc upamiętnić Odysa - bo pamięć to w końcu jedyne, co po nas na krótką chwilę zostaje.

Reżyserka natomiast historii Odyseusza nie zmyśla. W swoim zjawiskowym i mądrym tekście, Agata Duda-Gracz zachowuje najważniejsze postacie bliskie Odysowi i przekuwa ten monumentalny antyczny epos w poruszającą opowieść o rodzinie i narodzie. Od ostatniej premiery reżyserki sporo się wydarzyło w naszym kraju; jest zatem z czego naród rozliczać.

Na przykład, w szalonej scenie o śpiewie syren bezlitośnie wypunktowany zostaje nasz cywilizowany, pstrokaty i zamerykanizowany rasizm, który wyrósł równie błyskawicznie, co drut kolczasty na naszej granicy z Białorusią. W historii Priama, która odnosiła się do Drugiej Wojny Światowej, reżyserka wyraźnie zaakcentowała postępującą faszyzację naszej niedawnej historii. Pacyfistyczne i antywojenne teksty różewiczy, herbertów czy (nawet) wojtyłów po wielu latach straciły na mocy, zestarzały się i odeszły w niepamięć. Teraz na piedestał wynosi się tych, co bohatersko gwałcili kobiety i palili wioski. Takie, niestety, wyrastają nam właśnie symbole narodowe. Z kolei najdosadniej wybrzmiewa jednak krytyka naszej pobłażliwości wobec Kościoła Katolickiego w znakomitej scenie, w której Odyseusz spotyka Lotofagów, ludzi oddanych jedynie przyjemnościom i luksusom. Lotofagowie nic nie wiedzą o żadnej wojnie w Troi. Dziecięce buciki spadające z nieba traktują oni jako bezprecedensowy atak na ich świętość. A Lotofag-Polak numer dwieście sześćdziesiąt cztery, do którego Odys trafia na audiencje, nie ma nic do powiedzenia. Może jedynie patrzeć niemrawo na martwe, zmasakrowane ciało Kasandry. Szczęśliwie jednak wspaniałomyślni Lotofagowie, kiwając karcąco palcami oraz wyklinając pod niebiosa na mordercze kobiety i obrzydliwych gejów, uchronią nas przed naszym totalnym ześwinieniem i anarchią.

Brawurowe widowisko wiele zawdzięcza wybitnej sztuce aktorskiej. Zacząć należałoby naturalnie od głównego bohatera, Telemacha. Bezwzględny, wulgarny i przeważająco straszny mitoman i zarazem narrator, grany przez Michała Rolnickiego, odważnie i z rozmachem prowadzi nas przez zawiłą i trudną historię Odyseusza. Chociaż często wprowadza widza w dyskomfort, Rolnicki potrafi jednak budzić współczucie i pożałowanie w ostatniej scenie, kiedy czuwając przy umierającym ojcu, wyjawia nam, że tata do domu nigdy nie wrócił. Telemacha znakomicie uzupełnia właśnie ojciec, w którego wciela się Bartłomiej Błaszczyński. Choć wersów w "swojej" historii ma niewiele, jego znerwicowany, stłumiony i chwilami dziecinny wręcz monolog pierwszorzędnie otwiera wielką podróż przez historię. W następnych scenach Błaszczyński zjawiskowo przemienia się w jakby marę, wspomnienie, wyrażające siebie jedynie za pomocą precyzyjnych efemerycznych gestów. Znakomita jest również Penelopa Aliny Chechelskiej. Melancholijna, zalana łzami na swoim własnym ślubie, nic nie mówi. Penelopa istnieje by czekać - Telemach o swojej matce nie ma nic do powiedzenia. Bo ona po prostu była, gdzieś z boku. A Chechelska tę obecność oddała w zaskakująco przejmujący sposób. Nie sposób pominąć w tym wszystkim Artura Święsa, wcielającego się w Laertesa, ojca Odysa, profesora historii. Zgorzkniały, zadufany w sobie, ukrzyżowany na zaśmieconej Golgocie niby Chrystus, inteligent, który złożył siebie w ofierze. Znakomicie za miliony cierpi on katusze i pluje klasistowskimi komentarzami, które niestety ostatnio wypełniły naszą sferę publiczną. Jakże wymownie nie wskazuje on Odysowi drogi powrotnej do domu.

Widowiskowości 'Odysa i świni...' nie byłoby gdyby nie pomysłowe i estetycznie zachwycające oświetlenie Katarzyny Łuszczyk, która wybornie wypełniła barwami białą scenografię i kostiumy Dudy-Gracz. Ponadto, światło nie było tutaj zaledwie jednym z narzędzi, które miało budować atmosferę. Wraz z różnorodną i barwną muzyką Łukasza Wójcika-Zawieruchy i minimalistycznymi projekcjami Szymona Suchonia, oświetlenie nieraz grało przysłowiowe pierwsze skrzypce i skutecznie prowadziło narrację przedstawienia.

Agata Duda-Gracz w swoim najnowszym spektaklu na dwie i pół godziny zabiera widownię w niekomfortową, zatrważającą, ale także dojmującą i formalnie piękną podróż. Naturalnie, mogę mówić jedynie za siebie, ale przez pandemię ciągnącą się niby tułaczka Odysa, za takim teatrem - mądrym, niepowtarzalnym i wstrząsającym - rzeczywiście zdążyłem zatęsknić.

Jan Gruca
Dziennik Teatralny Glasgow
9 maja 2022
Portrety
Agata Duda-Gracz

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...