Zgaś, proszę, tego papierosa

„Chłopacy" - reż. Krzysztof Zygucki - Teatr Śląski im. St. Wyspiańskiego w Katowicach

Wywołuje to we mnie mdłości. Trudno mi patrzeć, jak bezwiednie wpuszczasz do swojego ciała tę truciznę, jakbyś nie słyszał ostrzeżeń, które brzmią w każdym „palenie zabija". Lampka wina do kolacji? Może i bym zrozumiała. Papieros do kolacji? Wciąż mnie odrzuca.

 

Siedzę w wygodnym fotelu Teatru Śląskiego. Po mojej lewej i prawej stronie — ludzie tacy jak ja. Sądowy układ widowni podkreśla nieuchronność werdyktu, który wisi w powietrzu: winni. Pośrodku — scena. Na podwyższeniu stoi wanna, obok niej pisuary rodem z najpodlejszego klubu, w którym powietrze pachnie wstydem i niedopowiedzeniem (scenografia: Jerzy Basiura).

Papieros jest już w moich ustach. Czekam na ogień. Raz, dwa, trzy. Czuję dym w płucach. Zaciągam się, tak jak chłonę historię Mungo (Paweł Kruszelnicki) i Jamesa (Jan Jakubik) — historię zakazaną, trującą, ale jakże uzależniającą. Dosłownie palę tego papierosa pod znakiem „zakaz palenia", który od dziecka próbowało mi wdrukować homofobiczne społeczeństwo.

Nie chcę przestać, nie chcę wyrwać się z tej opowieści. Zostałam złapana za twarz i wciągnięta do świata, w którym każdy oddech boli, bo nie wolno tu kochać bez strachu. W moich płucach wiruje dym, który po chwili wypuszczam. Idealna sinusoida emocji, która wypełnia całe ciało, a jednocześnie nie daje ulgi. Jestem uzależniona — od prawdy, która z tej sceny bije, od ciszy, w której kryje się krzyk. Na moment uwolniono mnie od rosnącego na scenie napięcia, za sprawą kilku kropel absurdu, który wdarł się niespodziewanie i niemalże brutalnie wybudził mnie z transu, w który wpadłam.

Podobnie jak w spektaklu choreograficznym „Buntownik, czyli rzecz o Narodzie" (chor. Piotr Mateusz Wach), zrealizowanym w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze, również u Zyguckiego ogromny nacisk położony jest na ruch, fizyczność, piękno i kruchość męskiego ciała. Tutaj ciało mówi, zanim zdąży zrobić to język. W geście, w spojrzeniu, w napięciu mięśni rozgrywa się cała opowieść o miłości, której nie pozwolono nazwać, i o uczuciach, które muszą być tłumione, zanim jeszcze zdążą wybrzmieć. Ruch nie jest tu dodatkiem — jest sercem spektaklu. Ciała Mungo i Jamesa stają się cichym, nienachalnym, a jednak niezwykle wymownym komentarzem do świata, który bardziej niż miłość ceni swoje zasady (choreografia: Magdalena Kawecka).

Nie sposób też nie dostrzec w tej scenicznej wannie odbicia kultowego obrazu „Ofelia" autorstwa Johna Everetta Millais'go. Bohaterowie — tak jak ona — leżą zawieszeni nad wodami życia, lecz nie mogą się w nich zanurzyć. Społeczny balast, który noszą, nie pozwala im naprawdę być sobą. Unoszą się na wodzie marzeń i nadziei, ale każda próba głębszego zanurzenia kończy się brutalnym szarpnięciem w stronę norm, które przypominają: „nie wolno", „nie wypada", „nie teraz".

Mungo i James nie buntują się dla idei. Ich miłość nie jest prowokacją. To zwyczajna potrzeba bliskości, przytulenia, zrozumienia — odarta z ideologii, odarta z heroizmu. A jednak w świecie, który ceni zasady ponad człowieka, to wciąż wystarczający powód, by skazać na wykluczenie.

Papieros w moich ustach jest bez nikotyny. Niektórzy jednak uwierzą, że jest prawdziwy, i mimowolnie zostaną biernymi palaczami tego zakorzenionego w ich umyśle dymu.

Zgaszę tego papierosa dopiero wtedy, gdy spektakl dobiegnie końca. Ale dym tej opowieści jeszcze długo nie pozwoli mi odetchnąć pełną piersią.

Natalia Sztegner
Dziennik Teatralny Zielona Góra
26 kwietnia 2025

Książka tygodnia

Małe cnoty
Wydawnictwo Filtry w Warszawie
Natalia Ginzburg

Trailer tygodnia