Ziarno , które zasiewamy

rozmowa z Marzenną Wiśniewską, kierownikiem literackim w Teatrze Baj Pomorski

Repertuar dla dzieci to rodzaj ziarna, które zasiewamy i w tym sensie konieczne są w nim zmiany równorzędne do tego, co dzieje się w teatrze dla dorosłych.
Z Marzenną Wiśniewską, kierownikiem literackim w Teatrze Baj Pomorski, rozmawia Wiesław Kowalski

Wiesław Kowalski: Michał Mizera recenzję „Plaży”, w reżyserii Rudolfa Zioły, kończy słowami „Czyli dobry kierownik literacki to jednak podstawa w teatrze”. Czy też tak Pani myśli?

Marzenna Wiśniewska: W związku z tym, że jestem kierownikiem literackim, moja odpowiedź na to pytanie może wydawać się mało przekonująca i pozbawiona bezstronności. Jestem jednak pewna, że dobry kierownik literacki może spełniać ważną rolę w teatrze. Mizera zwrócił uwagę na rolę kierownika literackiego w kwestii doboru repertuaru teatralnego. Kierownik literacki jest poszukiwaczem ciekawych tekstów, często jednym z pierwszych krytyków nowych utworów, tym, kto zwraca uwagę na interesujące propozycje repertuarowe, opracowuje literacko scenariusze, prowokuje dyskusje interpretacyjne. Ale przede wszystkim jego ważną rolą jest inspirowanie dialogu o tym, co może być interesujące dla teatru i twórców od strony artystycznej, w kontekście obranego kierunku działalności sceny oraz wskazywanie tematów, utworów, działań, które będą ważne z perspektywy widza. Nie zawsze jednak ten dialog przychodzi łatwo, ponieważ teatr to miejsce spotkania indywidualności. Dla mnie ważną rolą kierownika literackiego jest również bycie pośrednikiem między sceną a widownią. Zarówno ja, jak i znani mi kierownicy literaccy teatrów lalkowych to dzisiaj troszkę również pedagodzy teatralni. Jednym z moich działań jest właśnie promowanie edukacji teatralnej, tworzenie takich form kontaktu widzów dorosłych, w tym szczególnie nauczycieli, oraz dzieci z przedstawieniem, które wzbogacają proces odbioru przedstawień i „przedłużają ich życie” w pamięci widzów; ponadto dostarczają nauczycielom, animatorom kultury warsztatu do pracy teatralnej z dziećmi i młodzieżą.

W.K.: Tymczasem w teatrach dramatycznych coraz częściej miejsce kierowników literackich zajmują tzw. dramaturdzy? Czy ta tendencja nie ominie również teatrów lalkowych? 

M.W.: Na pewno nie ominie. Pionierem jest tu Białostocki Teatr Lalek, gdzie już drugi sezon dramaturgiem jest Marta Guśniowska. Ale warto zwrócić uwagę, że tam nadal pracuje kierownik literacki. Te role w teatrze niekoniecznie zatem muszą się wykluczać, chociaż wymaga to zapewne precyzyjnego określenia zakresu pracy i kompromisów. W tej chwili do teatru lalkowego wkroczyli młodzi reżyserzy, którzy coraz częściej zaczynają podejmować współpracę z dramaturgami. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że jest to początek drogi do zmian związanych z rolą kierownika literackiego również w teatrze lalkowym. Ale czy całkowitego zastąpienia tej funkcji? Jeśli dramaturgowie wkroczą do teatrów, to, moim zdaniem, sprowokuje to zmiany, które raczej obejmą modyfikację dzisiejszych zadań kierownika a nie zastąpienie ról. Na pewno przekształcenia te będą rozciągnięte w czasie. 

W.K.: Czy dojdziemy do takiej sytuacji, że klasyczne bajki dla dzieci będą przepisywane przez dramaturgów tak jak Czechow, Szekspir czy Racine w teatrze młodych polskich reżyserów?

M.W.: Już są przepisywane przez reżyserów teatrów lalkowych i nie jest to wcale nowa tendencja. Klasyczna bajka, która ma swoje stałe miejsce w repertuarze teatrów lalkowych, ze względu na strukturę narracyjną i powszechną, jak w micie, znajomość fabuły, zachęcała do zabiegów adaptacyjnych bliskich dzisiejszemu przepisywaniu. Dodatkowo sprzyjała temu forma teatru lalkowego, która pozwalała budować nowe poziomy znaczeń. Tendencja ta nasiliła się na pewno jednak w ostatnim okresie. „Księżniczka i ziarenko grochu” Teatru Lalka z Warszawy (reż. M. Wojtyszko), zrealizowana w Baju Pomorskim „Afrykańska opowieść, czyli Tygrys Pietrek” z inspiracji Hanną Januszewską (reż. Zbigniew Lisowski), czy „Czerwony Kapturek” warszawskiego Teatru Guliwer w reż. Piotra Tomaszuka to najbardziej adekwatne przykłady. Utrwalone w wyobraźni dzieci motywy bajkowe są w nich dekonstruowane, ich odniesienia wyraźnie przemieszczają się w kierunku współczesnego obrazu świata. Kłopot zaczyna się wtedy, gdy w procesie przepisywania twórcy gubią w pół drogi swego odbiorcę, czyli dziecko. Przepisywanie baśni powinno, moim zdaniem, współistnieć razem ze świetnymi realizacjami klasycznymi, ponieważ bez tego wzajemnego oświetlania się dzieł nie dostarczymy dziecku punktów orientacyjnych koniecznych do dekonstrukcyjnych odczytań. 

W.K.: Czy owo przepisywanie nie powinno zacząć się właśnie od repertuaru dla dzieci, by uniknąć tych nieporozumień, jakie towarzyszą – również na polu krytyki teatralnej – spektaklom Demirskiego, Strzępki, Zadary, Olsten czy Kleczewskiej? Być może nie wszyscy jeszcze są przygotowani do odbioru tak radykalnych zabiegów dramaturgicznych, uciekających od opowiada fabuły w kierunku historii alinearnych, do tego unurzanych w popkulturze?

M.W.: Zwrócił Pan uwagę na ważną kwestię. My, dorośli, nie jesteśmy często przygotowani do odbierania dzieł o konstrukcji alinearnej, musimy się z tego typu zabiegami oswajać, uczyć ich. Zupełnie inaczej dzieje się w przypadku dzieci. One rozpoczynają swoje spotkania ze sztuką od naturalnego dla dzieci młodszych, afabularnego właśnie interpretowania dzieł artystycznych. Ponadto, dzisiejsze dzieci tkwią już niejako wewnątrz kultury audiowizualnej, cyberkultury i takie formy przekazu, ekspresji są już ich językiem. I tu jest wyzwanie dla dzisiejszego teatru dla dzieci i młodzieży – umożliwiać małym widzom jak najdłuższe używanie tej unikalnej i przemijającej niestety zdolności alinearnego myślenia, odwołując się do bliskiego im kodu kulturowego. Ale robić to w sposób dojrzały artystycznie, mądry i odpowiedzialny wobec widzów, aby nie otrzymali oni popkulturowej papki czy „zapętlonego” w meta-odniesieniach dzieła. Repertuar dla dzieci to rodzaj ziarna, które zasiewamy i w tym sensie konieczne są w nim zmiany równorzędne do tego, co dzieje się w teatrze dla dorosłych. 

W.K.: Przemysław Wojcieszek powiedział kiedyś, że mamy dość „Hamletów” i „Makbetów”, więc po co nadal zajmować się Szekspirem. Czy na tej samej zasadzie możemy powiedzieć, że dzieci mają dość braci Grimm, Andersena i „Czerwonych kapturków” czy „Jasiów i Małgosi”?

M.W.: Nie wiem, czy kiedykolwiek dzieci będą miały dość bajek, przede wszystkim ze względu na fascynujący je fantastyczny wymiar opowieści. W wyobraźni dziecka świat realny i fikcyjny są blisko siebie, tak jak w bajkach, dlatego dzieci uwielbiają te opowieści. W „Czerwonym Kapturku”, „Kopciuszku” czy innych klasycznych bajkach zapisane są uniwersalne dziecięce marzenia, lęki, pytania, wreszcie bliscy im bohaterowie, z którymi można się identyfikować. I warto dzieciom nie odbierać tej przyjemności obcowania z klasycznymi bajkami. Nie znaczy to jednak, że mają one być jedynym doświadczeniem literackim czy teatralnym. 

W.K.: Jak Pani widzi, w kontekście tego, co dzieje się w polskim teatrze, przyszłość teatru lalkowego? Na razie szalenie widoczne są próby uatrakcyjniania spektakli dziecięcych elementami wizualizacyjnymi? Czy to znaczy, że popkultura i konwencja wideoklipu też zdominuje teatr lalkowy?

M.W.: Od wielu już lat w teatrze lalkowym lalka przestała być podstawowym środkiem wyrazu scenicznego. Dominuje gra aktorska, zabawa konwencjami teatralnymi i filmowymi, coraz częściej świat sceniczny współtworzą animacje multimedialne. Aktorzy scen lalkowych stawiani są przed nowymi zadaniami scenicznymi. W tej chwili jest to rzeczywiście teatr mocno wizualny, ale nie tylko ze względu na coraz bardziej śmiałe stosowanie konwencji wideoklipu, również z powodu intensywności plastycznej przedstawień teatrów lalkowych, ciekawych eksperymentów z konwencjami scenograficznymi. Patrząc na przedstawienia reżyserów i twórców teatralnych młodego pokolenia można jednak zauważyć nie tylko sięganie po nowe media i nowy język teatru, ale też powrót do lalki, animacji przedmiotu, ożywiania plastycznych form. I choć myślę, że już niedługo przestaniemy używać określenia teatr lalkowy, a będziemy raczej mówić teatr animacji lub po prostu teatr dla dzieci i młodzieży, w przyszłości nie zabraknie w tym teatrze lalki czy ożywianego przedmiotu. Fenomen animacji, relacja aktor-lalka, nadal fascynuje twórców teatru lalkowego. O tym jak ta fascynacja może przenosić się na widzów, nawet krytykę, świadczą triumfy „Baldandersa” Kompanii Doomsday. Jest to świetny przykład nowoczesnego teatru ożywionej formy, jak sami o sobie mówią artyści zespołu, zakorzenionego w jednych z najciekawszych dzisiaj poszukiwań lalkarskich Michaela Vogla czy Dudy de Paiva. Zarazem jest to dowód na to, że lalkowy teatr poszukujący może mieć w przyszłości wiele do powiedzenia i zaoferowania. 

W.K.: Jak to wygląda w przypadku Teatru Baj Pomorski w Toruniu, który proponuje repertuar bardzo różnorodny, ale coraz rzadziej odwołujący się do sztuki typowo lalkarskiej?

M.W.: Baj Pomorski dzisiaj to przede wszystkim teatr dla dzieci i młodzieży, w którym lalka to jeden ze znaków teatralnych. Nie stronimy od form lalkowych, jak choćby lalki mimiczne, czyli muppety w „Kopciuszku” i „Dzień dobry, Świnko” w reż. Ireneusza Maciejewskiego, ale na pewno dzisiaj ważnym kierunkiem dla Zbigniewa Lisowskiego, dyrektora teatru, jest penetrowanie możliwości multimediów, stosowanie współczesnych rozwiązań animacji komputerowej, które zastępują klasyczną scenografię i wprowadzają nową jakość w sposób działania aktorów na scenie. Wspólnym znakiem plastycznym przedstawień ostatnich sezonów jest surrealizm, w tym przede wszystkim twórczość René Magritte\'a. Jest to więc nie tylko wizualność wideoklipowa, ale też szczególny sposób magicznego, poetyckiego traktowania rzeczywistości, uruchamiający grę z wyobraźnią widza. Jednym z założeń repertuarowych Baja Pomorskiego jest zapoznać i oswoić dziecko z językiem nowoczesnej sztuki, pokazać teatr jako miejsce intrygujące artystycznym sposobem traktowania tego, co mały i młody widz ma już na co dzień – animacji komputerowej, wideoklipu, a w konsekwencji podjąć rozmowę o ważnych dzisiaj tematach dla dzieci i młodzieży. Stałe miejsce w repertuarze Baja Pomorskiego zajmują też przedstawienia dla dorosłych. Te przede wszystkim zmierzają w kierunku dużych inscenizacji muzycznych.

W.K.: Jaki jest Pani wpływ jako kierownika literackiego na repertuar toruńskiego teatru?

M.W.: Przede wszystkim biorę udział w rozmowach dotyczących kierunków repertuaru, opiniuję scenariusze, zgłaszane propozycje realizacji, polecam ciekawe teksty.

W.K.: Toruński Baj Pomorski jest organizatorem Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Lalkowych „Spotkania”. Co tak naprawdę decyduje o wyborze festiwalowego repertuaru? I jakie refleksje towarzyszą Pani jako kierownikowi literackiemu po tegorocznej edycji konkursu, gdzie obok przedstawień Teatru Wierszalin czy Unia Teatr Niemożliwy mogliśmy obejrzeć teatry z Hiszpanii, Słowacji, Anglii, Niemiec i Ukrainy?

M.W.: Ideą „Spotkań” jest pokazanie możliwie szerokiego wachlarza zjawisk związanych z dzisiejszych teatrem lalkowym w Europie i na świecie. Każdego roku budżet festiwalu pozwala na zaprezentowanie około 13 przedstawień konkursowych z różnych krajów, ponadto spektakli i zdarzeń pozakonkursowych. Na Festiwal zapraszane są teatry docenione na prestiżowych europejskich festiwalach międzynarodowych, zespoły uprawiające tradycyjne techniki teatru lalkowego oraz twórcy eksperymentujący z różnymi formami lalkowymi, intrygujący nowymi technikami animacji. W miarę możliwości budżetowych zapraszane są zespoły z odległych zakątków świata, które czerpią z pozaeuropejskich tradycji lalkarskich. Niestety na repertuar Festiwalu mają również wpływ kwestie pozaartystyczne – budżet. Z moich refleksji na temat tegorocznego festiwalu wspomnę trzy. Po pierwsze, lalka była prawie nieobecna w teatrze dla dzieci, natomiast triumfowała i wzbudzała gorące emocje w spektaklach dla dorosłych, w nich też była bardziej intrygująca. To przesunięcie jest najlepszym dowodem na to, że trudno o dzisiejszym teatrze lalkowym mówić wyłącznie w kategorii zastosowania lalki, ale też świadczy o tkwiącym cały czas w lalce potencjale ekspresji artystycznej przeznaczonej dla widza dorosłego. Druga refleksja wiąże się z repertuarem Festiwalu. Nie był on wyrównany w tym roku, niektóre spektakle zawiodły. Ale ten repertuar odzwierciedlał to, w jak różnych artystycznie miejscach znajdują się dzisiejsze teatry lalkowe, szczególnie środkowej i wschodniej Europy. Ostatnia refleksja wiąże się z formułą Festiwalu. Zakłada ona szerokie rozumienie sztuki animacji. Niesie to za sobą pewne niebezpieczeństwo – w konkursowej części Festiwalu pojawiają się teatry, które ze sztuką lalkarską wiąże tradycja, nazwa, ale podążają już zupełnie innymi drogami. Myślę, że warto jeszcze raz przemyśleć tę formułę przed kolejną edycją. 

W.K.: Dziękuję za rozmowę.

Wiesław Kowalski
artPapier 1 lutego 3 (123) / 2009
5 lutego 2009
Prasa
artPAPIER

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...