Zielona szkoła

"Zwierzątka, małe zwierzenia" - reż. Paweł Passini - neTTheatre w Lublinie

Trudno nie skojarzyć historii wymyślonych przez Siergieja Kozłowa z oryginalnymi opowieściami o Kubusiu Puchatku Alana Alexandra Milne\'a. Zając, Niedźwiadek czy Jeżyk, podobnie jak Kubuś, Tygrysek czy Prosiaczek, na swój własny, czasem pocieszny, czasem wzruszający, sposób zmagają się ze słabościami czy szukają odpowiedzi na Bardzo Trudne Pytania. Jednak nie tylko te dość oczywiste podobieństwa łączą obu autorów

Z dziecięcej lektury książek Milne’a pamiętam wrażenie będące efektem do dziś nierozwiązanej tajemnicy przeszłości Stumilowego Lasu – mianowicie, kim był Pan Woreczko, pod którym to nazwiskiem mieszkał Kubuś, i kto postawił tabliczkę „Wstęp wzbroniony” przed domkiem Prosiaczka, bo nawet jako kilkulatek nie uwierzyłem w Prosiaczkową genealogię i istnienie dziadka Wstępa Bronisława. Brak odpowiedzi na te pytania położył się cieniem na cały las. Okazało się, że ma on jakąś nieznaną, być może mroczną, przeszłość, innych mieszkańców, których los pozostawał zagadką. Jednocześnie jednak sprawiło to, że nie potrafiłem zaakceptować disnejowskiej wersji przygód Kubusia. Podobne tajemnice, które impregnują próby udzielania zbyt łatwych odpowiedzi na trudne pytania, można dostrzec w lesie zamieszkanym przez bohaterów Kozłowa.

Paweł Passini zrobił w lubelskim Teatrze Centralnym spektakl dla dzieci, to znaczy jest w nim to, co dzieci w teatrze lubią – sympatyczne zwierzątka, przygody i niezwykłe opowieści, trochę techniki (laser imitujący promyk gwiazdy, projekcje) i oczywiście wpadające w ucho melodie, śpiew i taniec. Zwykle tego typu zestawy uzupełnia się o adresowane do dorosłych aluzje (i twórca neTTheatre również od nich nie stroni), dzięki czemu przedstawienie poszerza krąg odbiorców o tych, którzy kupili bilety i przyprowadzili dzieci do teatru. Passini dodał jednak nie tylko aluzje – las, który powołał do życia na scenie, spowił mgłą, a pluszowemu Zajączkowi, pociesznemu Niedźwiadkowi i rozgadanej Wiewiórce towarzyszą niesamowita Sowa (żywcem wyjęta ze słynnej kreskówki Jeżyk we mgle Jurija Norszteina), groźny Pies i tajemniczy Ryś, dzięki czemu „małe zwierzenia” zwierzątek nie stały się lekkostrawną opowiastką dla milusińskich, a zaczęły dotykać tego, czego już od dziecka dorośli nie potrafią zrozumieć.

Zaczyna się od swego rodzaju lekcji teatru. Pomiędzy drzewami-ekranami z półprzeźroczystego materiału, na których widać kolorowe światełka, imitujące prześwitujące przez liście promienie słońca, leży i od czasu do czasu sapie brunatny Niedźwiedź. W tej roli Dariusz Jeż – jedyny spośród aktorów, który nosi swój kostium od początku. Dzieci poproszone przed rozpoczęciem pracy nad spektaklem o dobranie poszczególnych ról do aktorów jedynie w tym przypadku nie miały podobno żadnych wątpliwości – to właśnie Jeż miał zagrać Niedźwiedzia, co przy jego posturze wydaje się zresztą całkowicie zrozumiałe. Pozostałe postaci są powoływane do życia dopiero na scenie. Aktorki i aktorzy wybiegają w jednolitych szarych strojach i w zasadzie jedynie dzięki dialogom czy specyficznemu sposobowi zachowania można rozpoznać w nich bohaterów bajek Siergieja Kozłowa. Z czasem oczywiście ten „ubogi” teatr zaczyna przywdziewać kolorowe szaty, skrzyć się światełkami i rozbrzmiewać muzyką, ale to pierwsze wrażenie gdzieś w tyle głowy pozostaje i nie tylko młody widz pamięta, że teatr to przede wszystkim oglądany przez publiczność aktor, a nie dodane błyskotki.

Z tej lekcji teatru Passini wyprowadza kolejne – co rusz powraca przebojowa piosenka z refrenem „Czasami jestem Sową, a czasem jestem sobą”, sprawiająca, że ta opisywana w niej tożsamościowa niepewność postaci staje się jednym z wiodących tematów spektaklu. Mgła, w której gubi się Jeżyk, idąc z konfiturami na herbatkę do Niedźwiadka, wydaje się mieć swoje źródło właśnie w poczuciu zagubienia i osamotnienia wynikającym z tego, że nie do końca wiemy, kim jesteśmy. Małe zwierzątka, których życie tylko na pierwszy rzut oka jest bezproblemowe, muszą w swej mikroskali zmierzyć się z lękami, stanąć w obronie sprawiedliwości, wreszcie znaleźć sposób na oswojenie przemijania. Przyprawienie postaciom, które z tym wszystkim się mierzą, zabawnych uszu, odzianie ich w mięciutkie futerka w jakimś sensie przywraca poruszanym problemom właściwą skalę. Bo przecież kiedyś wreszcie z tej mgły uda się wyjść, siąść przy kominku i wspólnie z Misiem sączyć herbatkę, jeść słodkie konfitury i patrzeć w gwiazdy.

I o tym właśnie mówią kolejne etiudy składające się na spektakl, w którym na próżno szukać spójnej fabuły. Strachliwy Zając (w tej roli Sean Palmer), aby zwalczyć swój lęk, zaczyna się wspinać na promyku do gwiazd, a gdy dotrze za wysoko, udaje mu się wrócić na ziemię przy pomocy przyjaciół, z którymi później, używając zaimprowizowanej świecącej armaty, będzie dochodził sprawiedliwości. Jeżyk (Elżbieta Rojek), wspólnie z Niedźwiadkiem dzierżąc biało-czerwoną chorągiewkę, pójdzie walczyć z Psem (Maciej Wyczański), który ostatecznie nie okaże się taki groźny, a rozgadana Wiewiórka (Katarzyna Tadeusz) z ogromnym pierogiem w rękach powita Rysia gwiazdora (Agata Meilute) w bramach Dziuplina walczącego o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Pomiędzy poszczególnymi historyjkami zwierzątka rapują czy w rytmie bluesa wyśpiewują apel o litość dla much. Na drzewach-ekranach raz po raz pojawiają się krótkie filmy nagrane podczas happeningu promującego spektakl, kiedy to zwierzątka jeździły autobusem miejskim po Lublinie, śpiewając piosenki i odgrywając fragmenty przedstawienia. Passini nie pierwszy raz sięgnął po tego typu akcje – swego czasu witał na ulicy UFO czy urządzał marsz ku czci Antonina Artauda. Tym razem jednak ta interakcja z zupełnie przypadkowym odbiorcą przyniosła dodatkowy efekt. Rozśpiewane, uśmiechnięte, zżyte ze sobą zwierzątka zostały konfrontowane z szarą, zaśnieżoną ulicą i zmęczonymi, narzekającymi na wszystko wokół przechodniami, którzy często udawali, że nie dostrzegają dziwnych gości, uznając widocznie tę zabawę za przeznaczoną wyłącznie dla dzieci.

Zamiast wciągającej historii reżyser zaproponował więc spotkanie z postaciami maskotkami - zamiast oczekiwania na to, co się wydarzy, widzowie po prostu obserwują to, co zwierzątka robią, a czasem (zwłaszcza ci młodsi) dają się wciągnąć do wspólnego śpiewu czy tańca. I nie chodziło Passiniemu wyłącznie o realizację założeń teatru postdramatycznego. Kiedy na zakończenie zwierzątka zbijają się w grupkę i wpatrując się w niebo, zaczynają „zmierzchać”, to trudno oprzeć się wrażeniu, że w takim wspólnym działaniu czy nawet wspólnym nicnierobieniu łatwiej jest znieść przemijanie. Ten powołany w teatrze do życia obrazek niesie więcej optymizmu niż najpomyślniejszy happy end wyprowadzony ze skomplikowanej fabuły.

I jest w tym „zmierzchaniu” jeszcze coś. Optymizm Kozłowa, pokazującego, że jego bohaterowie, z niewielką pomocą przyjaciół, mogą dać sobie radę nawet z największymi przeciwnościami losu, zdaje się obejmować także i śmierć. W finale przedstawienia Passini przyprawia pluszowe uszy i zabawne ogonki również temu tematowi. Zbite w stadko kolorowe zwierzątka przypominają przytulające się do umarłego ojca dzieci Stanisława Wyspiańskiego w zakończeniu Odpoczywania, z tym że tam nie było pluszowego Niedźwiadka, tylko oblepiony ziemią Wielki Polak w Stanie Postępującej Mineralizacji.

Jarosław Cymerman
Teatr
1 kwietnia 2011
Prasa
TEATR

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia