Zima, wiosna, lato, jesień... i zima

"Pory roku" - reż. Tsubame Kusunoki - Teatr Animacji w Poznaniu

Na początku był trójkąt. Trójkąt wydał dźwięk. Dźwięk z trójkąta wydobył aktor. Spadł biały, trójkątny płatek śniegu. Dwa płatki. Trzy. Cztery. I "Pory roku" poszły jak z płatka.

W spektaklu próżno doszukiwać się spójnej, rozbudowanej fabuły. Zastąpiono ją czasem - nie fizycznym, ale astronomicznym. Słońce i Księżyc rytmicznie zamieniają się rolami. Mają wpływ na to, że: pada śnieg, kiełkują kwiaty, pełzają młode gąsienice, żaby dają wieczorny koncert, przylatują bociany, kraby wygrzewają się na plaży, pada deszcz, liście żółkną i opadają, skrzy się szron. Czas zamyka się w cyklu rocznym, od stycznia do grudnia, od zimy do zimy.

Powstała piękna, prosta historia. Sztuka pozbawiona jest mocnego przekazu, głębokich znaczeń, ani nawet nie skrywa niespodzianek przekłamujących rzeczywistość, mimo to urzeka. Sukces tkwi w zestawieniu ze sobą dwóch teatralnych języków, zrodzonych w odmiennych kulturach oraz estetykach, i połączeniu ich w nową jakość. Do pracy nad spektaklem przystąpili artyści z Polski i Japonii. Każdy wniósł najlepsze, najbardziej wymowne i najbardziej charakterystyczne elementy własnego teatru, tworząc wspólne, spójne i uniwersalne dzieło. Powstał teatr międzynarodowy.

Nierozerwalne trio: figura, aktor i dźwięk, budują poszczególne sceny. Jak się okazało, każdą roślinę, zwierzę, przedmiot można przedstawić za pomocą trójkąta lub kilku, odpowiednio wprawionych w ruch ręką animatora i uzupełnionych indywidualnym dźwiękiem. Znaczenia tak powstałych obrazów nasuwają się same, bez słownych dopowiedzeń.

Trójkąty zdominowały scenę, mimo że malutkie, bądź co najwyżej średnie, i nie pojawia się ich nigdy jednocześnie zbyt wiele. Wielkie, które nie są animantami, lecz elementami scenografii, czasem układającymi się w parawan przysłaniający animatorów, przez zastosowanie bieli i szarości stają się neutralne na tle pozostałych kolorowych figur. Twórcy nie szarżują z barwami, wystarczają im te podstawowe. Nie łączą też kolorów, gdy tworzą poszczególne postacie, wyjątek stanowią ptaki. Stworzeń najczęściej na scenie jest kilka w tym samym czasie, a mądrze rozplanowany ruch, wywołuje złudzenie przestrzeni mieniącej się barwami. Zachwyca moment, gdy żółta gąsienica wędruje po zielonej łodyżce kwiatu, zamienia się w kokon i nagle do góry wzlatuje żółty motyl. Bawi odkrycie ile znaczeń można wydobyć z tej samej figury. Wielki grzyb w rękach animatora staje się parasolem, a następnie koszem na grzybki, które wyrosły po deszczu.

Artyści wcielają się w kilkanaście ról i trzy funkcje: animatorów, aktorów, muzyków. We wszystkich zadaniach sprawdzają się doskonale. Każda osoba stanowi część sprawnie działającego zespołu, jednego organizmu, w którym czasem trzeba wysunąć się na pierwsze miejsce, innym razem zniknąć za plecami kolegi, a jeszcze kiedy indziej zsynchronizować najdrobniejszy ruch z partnerem. Animatorzy ubrani na czarno, ale tak, aby każdy czymś się wyróżniał (kaszkietem czy spódniczką), czasem znikają za figurami, innym razem je dopełniają. Chór fałszujących żab nie byłby tak zabawny, gdyby nie umiejętna kontrola brzmienia głosu przez artystów i mimika, obrazująca relacje między zwierzątkami. Waleczne wrony zyskują drapieżny wizerunek dzięki ciemnym okularom, które nakładają aktorzy. Artyści czasem puszczają oko do widowni dystansując się do świata przedstawianego. Publiczność głośno się śmieje ze sceny pogoni za kurą, gdy tułów lisa nie nadąża za jego głową.

Aktorzy mają też swoje "pięć minut" - kilka sekund na zaskarbienie sympatii widzów popisem pantomimy i clownady. Odgryziony przez żółwia palec, to powód do radości, a nie rozpaczy. Niekiedy artysta znika, tak jak w przepięknej scenie z bocianami. Gdy ptaki łączą się w parę, muzycy z instrumentami wydającymi dźwięk klekotania, stoją bardzo blisko animantów, lecz schowani, aby wzmocnić, a nie przyćmić wymowę romantycznego obrazu.

Muzyka na scenie nie milknie. Lekka melodia gitary najczęściej stanowi tło. W epizodach łączących poszczególne sceny artyści potrafią zażartować, spektakularnie fałszując na trąbce. Największe wrażenie robią dźwięki zespojone z animantami. Czasem animatorzy nucą ptasie melodie, innym razem je wygrywają. Numerem popisowym okazał się blues stada wron. Flety i dzwonki świetnie imitują zwierzęce odgłosy. Nawet podwodny świat posiada swoją melodię. Ławica ryb porusza rytmicznie ogonkami. Meduzy siłą zmuszają muzyka do zmiany utworu. Ku wielkiemu zaskoczeniu i ogromnej uciesze publiczności, dźwięk potrafi wcielić się w stworzenie. Wystarcza piszczałka i długi czerwony żabi jęzor, żeby na scenie zobaczyć muchę. Gdy już wszystkie zwierzątka gdzieś instynktownie znikną, delikatne dzwoneczki oznajmiają nadejście zimy.

Pomysł Teatru Animacji na polsko-japońską współpracę okazał się genialny. Spotkanie zaowocowało wspaniałym familijnym spektaklem. Głęboko zakorzeniony japoński szacunek do natury odbija się w ujmujących scenicznych obrazach przyrody. Zamorska prostota, asymetria, ulotność i wrażliwość znakomicie przemawia do naszej słowiańskiej wyobraźni. Wspólne uwielbienie szczęśliwych zakończeń wywołuje mnóstwo śmiechu.

Maria Maczuga
kulturapoznan.pl
5 października 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...