Zmieniają się tylko dekoracje...

"Pełnia szczęścia" - reż. Adam Orzechowski - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Adam Orzechowski wypracował sobie rozpoznawalny styl reżyserowania, sięga po teksty - stare i nowe - poruszające do bólu zawiłości psychiki ludzkiej. W patrzeniu na świat artysta jest bezwzględny, mówi językiem naturalistycznym, nie każdy widz jest w stanie przełknąć jego przedstawienia. Ale nie sposób odmówić, że bije z nich straszliwa, naga, prawda.

Czego im więcej potrzeba?

Tak było w piątkowy wieczór podczas prapremiery spektaklu o przewrotnym tytule "Pełnia szczęścia". Osobiście w kilku miejscach doznałam głębokiej abominacji.

Tekstu głośnej holenderskiej sztuki nasza publiczność idąc do teatru nie znała, zapowiedź prapremiery wyraźnie sygnalizowała natomiast, że rzecz dzieje się w środowisku ludzi biznesu i że będzie mowa o wyborach pomiędzy żądzą pieniądza a życiem osobistym, że najważniejsze jest zachować pozory, dobrze wypaść w oczach "środowiska", w którym się jest. Informacja o autorach sztuki: Charles den Tex (ur. 1952) - holenderski pisarz, tłumacz, pracownik branży reklamowej i Peter de Baan (ur. 1946) - holenderski reżyser pracujący zarówno dla kina i telewizji - powiedziała więcej. Obaj z pewnością znają się na rzeczy, potrafią wniknąć w meandry postępowania współczesnego - przeciętnego - "człowieka sukcesu" u progu XXI wieku.

Zabawa - bo tak to można ironicznie nazwać - małżeństwa Ellen i Toma - w bycie ludźmi spełnionymi rozkręca się od pierwszych chwil trwania przedstawienia. Standardowy ubiór, kupiony w hipresklepie, sklecony wedle najnowszej mody, jałowe rozmowy o niczym, przypominające bełkot z telewizyjnych seriali albo czytanki z kolorowych pisemek - "o takich samych, jak my". Byle być jak inni, iść do przodu, nie wchodzić w głąb siebie i się nie wychylać. Co aktualnie zdrowe, jakie ziółka dodaje znajomy do potrawy, jak zmienimy wystrój mieszkania, dokąd pojedziemy na urlop, "iksińscy już tam byli". Mechaniczne ruchy wykonane po to, aby w odpowiednim miejscu postawić talerz, otworzyć butelkę wina i być dobrze postrzeganym przez świat zewnętrzny. Powierzchowność, tandeta, wewnętrzna pustka ludzi, którzy nie myślą samodzielnie, już dawno zamrozili uczucia, bo to przeszkadza w robieniu kariery. W każdej dziedzinie stosują zasady, których nauczyli się na kursach marketingu - niezdrowe - potrzebne do osiągnięcia zysku. Życie prywatne nie istnieje (czyżby?), bo zasłonili je grubą, niewidzialną, zasłoną. Szczęście na twarzach bohaterowie mają wypisane autentyczne, bo przecież czego im więcej trzeba?

Robią pieniądze i trzymają fason

Para małżonków - "w pełni szczęścia" zajmuje się robieniem pieniędzy i trzyma fason. Tak jest do co czasu, bo do drzwi dzwoni ta trzecia i zaczyna się - pozorne jak się na końcu sztuki okazuje - trzęsienie ziemi. Między tą trójką zaczyna się ohydne targowisko. Streszczanie przedstawienia jest nie na miejscu, nie będę psuć odbioru widzom. Powiem o aktorstwie, które jest w spektaklu na medal. Występują: Małgorzata Brajner (Ellen), która również pełni funkcję asystenta reżysera, Sylwia Góra-Weber (Mara) i Marek Tynda (Tom).

Cała trójka znajduje się na scenie od początku do końca, zmiany "dekoracji" - polegająca na przestawieniu symbolicznych sprzętów i "przebiórka" - odbywają się przy przyciemnionym świetle, a towarzyszy temu projekcja agresywnych obrazków z wielkiego miasta, połączona z nie do wytrzymania głośną, rytmiczną, muzyką. Całą trójka, zwłaszcza para małżeńska, wytrzymuje także niełatwą próbę kondycyjnie.

Najbardziej zróżnicowaną pod względem psychologicznym postać tworzy Małgorzata Brajner, Ellen w jej wydaniu jest bezwzględna i okrutna, ale wpada momentami we wzruszenie, zwątpienie, rozpacz, wydawałoby się, że traci grunt pod nogami, ale to tylko pozory. Marek Tynda zbudował postać Toma, który jest słabszy od żony i jej podporządkowany. Łączy ich najbardziej jednak nie miłość, a biznes. Gdy na scenę wchodzi Sylwia Góra - Weber jako Mara, wielu osobom na sali mogą zacisnąć się odruchowo pięści, chce się zamknąć oczy i zatkać uszy. Aktorka tworzy postać jednoznacznie odrażającą. Jej włączenie się w życie zaprzyjaźnionej pary przypomina wtoczenie się nienaoliwionego czołgu do starannie umeblowanego pokoju. Sposób jej działania jest perfidny, krok po kroku, metodą faktów dokonanych, zmierza do uzyskania celu. Nawet w momencie krytycznym nie sposób obdarzyć jej współczuciem. Wytrąca parę z ułudy. Czy na długo? Czy uda jej się wygrać? Trzeba zobaczyć przedstawienie.

Kalemu zabrać krowy (...) to jest zły uczynek (...).

Akcja między trójką bohaterów rozgrywa się wedle prawideł rządzących biznesem. Wszystko jest tu ambiwalentne, racja jest po stronie silniejszego, zwycięża ten, kto jest bardziej bezwzględny i przebiegły. Najważniejsze, aby na zewnątrz błyszczał sukces i wszystko wyglądało jak w kolorowym pisemku. I wygląda. Cała trójka osiąga - w ich pojęciu "pełnię szczęścia". Świat, w którym żyją, wyzuty jest z uczuć, nie ma w nim nic świętego, wszystko, własne tęsknoty i naturalne potrzeby również, można i trzeba zniszczyć.

Reżyser, Adam Orzechowski, od początku do końca wie, co robi. Prowadzi postaci wyraźną kreską. Przedstawienie jest przez cały czas bardzo dynamiczne. I zostawia widzów z bagażem, jaki biorą na swoje barki bohaterowie.

Patrząc na dzianie się na scenie, analizując sylwetki i motywy postępowania Elen, Toma i Mary można dojść do wniosku, że czas płynie do przodu, rozwija się cywilizacja, zmieniają realia, ale ludzie, mechanizmy ich postępowania, pozostają te same. Charles den Tex i Peter de Baan stworzyli sztukę na wskroś współczesną. Ich obserwacje są nad wyraz trafne i w odbiorze gorzkie. Ale holenderscy autorzy mieli wielu poprzedników, na przykład, niedaleko szukając - w Polsce w osobie Gabrieli Zapolskiej, która pisała o tym, że "wszystkie brudy trzeba prać w domu". Henryk Sienkiewicz stworzył postać Kalego i wyposażył go w moralność polegającą na podwójnym systemie oceny uczynków, w zależności od tego, kto ich dokonuje: "Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy (...) to jest zły uczynek (...). Dobry, to jak Kali zabrać komu krowy." Tak, to wszystko już było i na pewno będzie. Zmieniają się tylko dekoracje...

Przedstawienie bardzo dobre pod względem reżyserii, gry aktorskiej, dopasowanej do całości scenografii i warstwy dźwiękowej. Ale nie dla każdego. Pójść na nie mogą widzowie o twardych nerwach. Pójść powinni ci, którzy mają podobne problemy, jak sceniczni bohaterowie. Jednak tym, którzy tęsknią za teatrem poetyckim, wieloznacznym, pięknym, "Pełni szczęścia" nie polecam.

Katarzyna Korczak
czaspomorza.pl
2 marca 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...