Zmierzch niewinności

"Trubadur" - reż. Barbara Wiśniewska - Opera na Zamku w Szczecinie

Pełna nieprawdopodobnych wydarzeń historia opisana w libretcie "Trubadura" w realizacji Opery na Zamku zyskała nowe oblicze dzięki świeżemu spojrzeniu realizatorów i przede wszystkim reżyserki Barbary Wiśniewskiej.

"Trubadur", opera Giuseppe Verdiego w czterech aktach na podstawie libretta Leone Emanuele Bardare i Salvadore Cammarano, jest uznawana za jedną z najpopularniejszych na wiecie. Mamy w niej wszystko, mamy miłość, zazdrość, mamy nienawiść. Mamy również tragiczną śmierć. Panowie libreciści mocno się nakombinowali, żeby pogmatwać historię, powrzucać do niej dziwne czy wręcz nieprawdopodobne wątki. Stara Cyganka rzucająca urok na niemowlę (skąd się wzięła na bogatym dworze?), jej córka, które nieświadomie wrzuca własne dziecko do ognia, a potem kradnie cudze i je wychowuje jak własne. Wszyscy miłośnicy opery wiedzą, że libretta nigdy nie są najwyższych lotów, bo nie historia w operze jest najważniejsza, ale muzyka. Dlatego przymykamy oko na niedoskonałości historii, które zamiast wzbudzać w nas mroczne żądze, płacz, lament czy łzy wzruszenia, wzbudza rozbawienie.

W skrócie: Leonora kocha Manrika z wzajemnością, Hrabia di Luna kocha Leonorę bez wzajemności i nienawidzi Manrika z wzajemnością, nie wiedząc, że to jego zaginiony brat. Dlatego też bracia stają się rywalami kochając tę samą kobietę. A tajemnicę ich życia zna Azucena, która wychowuje Manrika jak własnego syna, ale chce się zemścić na Hrabim di Lunie za śmierć swojej matki.

Opera na Zamku, jak powiedział jej dyrektor Jacek Jekiel, po raz pierwszy zatrudniła dramaturga i był to krok wielce trafiony. Marcin Cecko rozpisał tę mroczną i wielce pogmatwaną historię tak, że nawet przestała być śmieszna, a zyskała dodatkowy walor ponadczasowości. Dramat rozgrywający się między czwórką głównych bohaterów stał się zrozumiały i bardzo ludzki w swym wymiarze. Brawa dla dramaturga.

No a sama muzyka jest piękna. Verdi nie bez powodu jest uznawany za najpopularniejszego twórcę oper. "Trubadur", "Traviata" czy "Rigoletto" to jego wielka trójka operowa, którą zna każdy miłośnik gatunku. To dlatego "Trubadur" od początku cieszył się taką popularnością. Po prostu piękna muzyka przykryła kiepski scenariusz i wysunęła się na pierwszy plan dając ogromne możliwości wokalistom i muzykom. Na uwagę zasługuje pieśń Azuceny (Stride la vampa), sławne Miserere, efektowna stretta trubadura (Di quella pira), a także większy niż we wcześniejszych operach udział chóru. Partytura stawia duże wymagania czwórce głównych solistów: Leonorze, Manrikowi, Hrabiemu Lunie, Azucenie. Joanna Tylkowska-Drożdż ma trudne zadanie, musi wyśpiewywać misterne konstrukcje wokalne, co czyni z dużym pietyzmem. Jest liryczna, dramatyczna, łagodna, przerażona. W jej głosie wibrują wszystkie emocje, jakie tylko możemy sobie wyobrazić. Nie zapominajmy, że Leonora jest niewinną kobietą, panienką z dobrego domu, która po raz pierwszy się zakochuje, a życie stawia przed nią wiele przeszkód zmuszając ją do rezygnacji z tej miłości w imię... miłości. Zostawiona sama sobie, niespecjalnie rozumiana przez dwóch walczących o jej względy mężczyzn, dla których ich ego jest ważniejsze od niej, ma prawo poczuć się bezradna i opuszczona. Potraktowana bardzo przedmiotowo. Mają to wszystko na uwadze wyobraźmy sobie, jakie targają nią emocje. A jeżeli ktoś nie potrafi sobie tego wyobrazić, wyczuje to na pewno w śpiewie Joanny Tylkowskiej-Drożdż.

Drugą wielką partię wokalną prezentuje Ewa Zeuner jako Azucena. Właściwie to na niej opiera się cała historia i nie bez powodu Verdi pierwotnie chciał nazwać tę operę "Azucena". To Azucena - Cyganka pragnąca pomścić swoją matkę skazaną na śmierć za rzucenie uroku na dziecko, wychowująca brata swojego wroga, nosząca w sobie traumę po stracie własnego dziecka, które przez pomyłkę wrzuciła do ognia - jest osią dramatu. Wokalnie to równie wielka rola jak Leonora. I Ewa Zeuner wyśpiewuje ją przejmująco. Tak bardzo, że niemal czujemy jej ból, jej rozpacz, jej dramat. Tym bardziej, że wszystko wskazuje na to, że zginie również jej przybrany syn - Manrico, zaginiony brat Hrabiego di Luny i tytułowy Trubadur.

Manrico, jak przystało na Trubadura, powinien dobrze śpiewać, to właśnie śpiewem ujął swoją ukochaną Leonorę. Dominik Sutowicz rzeczywiście śpiewa doskonale i można nawet stwierdzić, że z minuty na minutę coraz lepiej, wyraźnie górując nad pozostałymi głosami męskimi. Co nie oznacza, że pozostali śpiewają gorzej, ale to Manrico staje się gwiazdą na scenie.

Jednak to wszystko nie miałoby znaczenia, gdyby nie połączone siły chóru Opery na Zamku i Chóru Akademickiego im. prof. Jana Szyrockiego ZUT. Chóry wcale nie są tłem dla solistów, jak to zwykle bywa, są niemal wiodącym elementem całości. Chór w każdej scenie pełni inną rolę, raz jest żołnierzami, raz jest Cyganami, zakonnicami, zwykłym ludem. Jest społecznością, która się wczuwa w losy bohaterów. Społecznością świadomą, która jest wsparciem dla bohaterów. Jak ten chór wyśpiewuje wszystkie emocje, to można tylko usłyszeć, bo opisać się nie da.

W warstwie muzycznej nie można pominąć roli Jerzego Wołosiuka, który z tej gęstwiny muzycznej wydobył całe piękno i poprowadził orkiestrę przez wszystkie zawiłości partytury. Muzyka góruje nad wszystkim i w ostatecznym rozrachunku to ona zostaje w nas najdłużej.

Ważnym elementem spektaklu jest choreografia przygotowana przez Tomasza Jana Wygodę. Właściwie trudno nazwać to, co stworzył Wygoda, typową choreografią. Tancerze tworzą jakiś plastyczny twór, który jak lawa przelewa się, wypływa, wpływa, przenika przestrzeń nieodgadnionymi ścieżkami i przesmykami. Toczy się, opada, wznosi. Pojawia się i znika. W scenach grupowych otacza bohaterów jakby woalem, cienką niewidoczną warstwą, jakby chcąc ich chronić. Raz ich przybliża, raz rozdziela. Ten taniec to coś płynnego i pięknego w swojej nieokreśloności.

Płynność to hasło, które można zastosować również do scenografii. Folia, która delikatnie opada zamiast kurtyny, wprowadza jakąś tajemniczość, ale też ulotność. Kruchość życia, niepewność losów. Ciekawie kontrastuje z konstrukcjami twardymi, sztywnymi, jak metalowa obręcz czy fragment skały, jakby oderwany od reszty. Bohaterowie wędrują przez te konstrukcje borykając się z nimi jak z własnym życiem. Przysiadają na nich. Najciekawszym zabiegiem jest właśnie obręcz przemieszczająca się za pomocą ruchomej podłogi. Jest niczym lustro, w którym bohaterowie widzą swoje odbicie. Dosłowne i w przenośni. Przejście przez obręcz jest mentalnym przejściem na drugą stronę. W tym miejscu Leonora rozmawia z Ines, swoim alter ego, w chwili największych życiowych rozterek. W tej obręczy Leonora również żegna się z życiem i przechodzi na drugą stronę tym razem dosłownie.

Jest pewien mankament w scenografii - ruchoma podłoga, która w pewnym momencie dostaje takiego przyspieszenia, że wszyscy zastanawiają się, czy śpiewająca Joanna Tylkowska-Drożdż, poruszająca się w zbyt szybkim tempie, nie upadnie. Może warto coś w tej kwestii zmienić.

Kostiumy w "Trubadurze" są nieoczywiste. Ale też nieoczywiste jest społeczeństwo, które widzimy na scenie. Akcja dzieje się w XV wieku w Hiszpanii, więc są elementy nawiązujące do tego okresu, ale kostiumy należy uznać raczej za współczesne. Bez przynależności czasowej, bez określonych trendów, bez określonego stylu. Każdy się nosi inaczej i tylko Leonora nosi stroje, które zakłada także Ines. Najważniejsza jest kolorystyka - czerń z elementami czerwieni i złota. Nie ma tu szaleństwa kolorów, sztuczności, przesady, jest kolorystyczny minimalizm podkreślający stany emocjonalne bohaterów. I piękna scena, kiedy zagubiona Leonora rozwija czerwony tren swojej sukni, a potem go odczepia. Jakby kończyła w swoim życiu z okresem niewinności i beztroski.

Barbara Wiśniewska stworzyła piękny i nowoczesny spektakl, opowiadający tragiczną historię, która dzięki dramaturgowi zyskuje zupełnie nowy rys i skupia się nie na dziwactwach libretta, ale na konsekwencjach, jakie ponosimy za swoje działania, konsekwencjach często tragicznych, a przecież niekoniecznie potrzebnych.
__

Obsada: Leonora - Joanna Tylkowska-Drożdż, Azucena - Ewa Zeuner, Manrico (Trubadur) - Dominik Sutowicz, Hrabia di Luna - Bartłomiej Misiuda, Ferrando - Rafał Pawnuk, Ines - Sandra Klara Januszewska, Ruiz - Paweł Wolski, Posłaniec - Rusłan Bilchak, Stary Cygan - Dawid Safin, Orkiestra, Chór i Balet Opery na Zamku, Chór Akademicki im. prof. Jana Szyrockiego ZUT.

Kierownictwo muzyczne: Jerzy Wołosiuk, reżyseria: Barbara Wiśniewska, scenografia i reżyseria świateł: Magdalena Musiał, kostiumy: Mateusz Stępniak, choreografia: Tomasz Jan Wygoda, dramaturg: Marcin Cecko, przygotowanie chóru: Małgorzata Bornowska, współpraca muzyczna: Ewelina Rożek-Jaworska, współpraca choreograficzna: Grzegorz Brożek, przygotowanie Chóru Akademickiego im. prof. Jana Szyrockiego ZUT: Dariusz Sikorski, korepetytorzy solistów: Olha Bila, Michał Landowski, asystentka scenografa Aleksandra Czubińska (studentka Akademii Sztuki w Szczecinie), zdjęcia: Bartek Warzecha.

Małgorzata Klimczak
Dziennik Teatralny Szczecin
27 kwietnia 2023

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia