Żużlowcy wzięci na Klatę

"Szwoleżerowie" - reż. Jan Klata - Teatr Polski im. H. Konieczki w Bydgoszczy

W miniony weekend w Teatrze Polskim w Bydgoszczy odbyła się ostatnia w tym sezonie premiera. "Szwoleżerowie" Artura Pałygi rzucili publiczność na kolana

Teatr totalny - takimi słowami Michał Zadara zapowiadał swoją prapremierę Wielkiego Gatsby\'ego. Jemu się nie udało, ale Janowi Klacie tak. To właśnie Klata odpowiadał za reżyserię "Szwoleżerów", to on zamówił tekst u Artura Pałygi. Ten do tematu przygotował się znakomicie. Wraz z żoną odbyli setki rozmów z żużlowcami, ich żonami, pracownikami parkingów, klubów żużlowych, kibicami. Efektem tej tytanicznej pracy jest znakomity spektakl o czarnym sporcie, ale nie tylko. Żużel jest tu bowiem tylko punktem wyjścia do rozważań na temat sportu, adrenaliny, życia pod presją kibiców i pracodawców, dla których nie liczy się człowiek, a jedynie jego wyniki, punkty, zwycięstwa. Nie bez powodu trójka żużlowców cały czas na scenie pojawia się w kompletnym stroju, w kaskach. To ludzie bez twarzy, chodzące, czy też raczej jeżdżące (w lewo) maszynki do zarabiania pieniędzy. Dla władz klubowych nie są ważne ich rodziny, kłopoty, lęki. Liczy się tylko wynik, miejsce w tabeli. Podobnie jest w spektaklu Klaty - żużlowcy nie są w nim najważniejsi. Owszem, wokół nich kręci się akcja, którą jednak napędzają... kobiety. To one są głównymi bohaterkami Szwoleżerów. Żony, kochanki, wierne fanki. Żużlowcy poświęcają swoje zdrowie dla punktów, splendoru i chwały, ale to otaczające ich kobiety poświęcają swoje życie dla sukcesów swoich idoli. Rodzą im dzieci, które wychowują w samotności, co dzień z niecierpliwością wyczekują powrotu swoich ułanów do domu, nigdy do końca nie mając pewności, czy wrócą oni w chwale, w gipsie, czy w czarnym worku. To kobiety muszą zmagać się z problemami psychicznymi nękającymi ich wybranków. Owszem, kiedy są sukcesy, jest zabawa, pieniądze i chwała, ale wystarczy chwila nieuwagi i wszyscy lądują na bandzie. Zawodnik w sensie dosłownym, żona/ kochanka w sensie metaforycznym. Pół biedy, jeśli problemem jest tylko lęk zawodnika, który przeżył upadek, który musi poradzić sobie z tym, że mimowolnie zwalnia na łuku. Gorzej, jeśli wypadek okazał się tym ostatnim, po którym zostały już tylko wspomnienia, rozpacz i dziecko na utrzymaniu.

Artur Pałyga do tematu podszedł z wrodzonym humorem i sarkazmem. Nie brakuje w spektaklu momentów, w których publiczność pęka ze śmiechu. Zazwyczaj jednak jest to śmiech przez łzy, śmiech będący jedynie katalizatorem złych nastrojów, śmiech, który bardziej oczyszcza niż bawi. Ogromna w tym zasługa bydgoskiego zespołu, który stanął na wysokości zadania. Trudno wyróżnić tu kogokolwiek - wszyscy są do bólu przekonujący. Mateusz Łasowski znakomicie prezentuje się w roli mistrza, który cynicznymi rymowankami walczy ze stresem, poniżając kolegów z toru. Piotr Żurawski idealnie oddaje charakter "świeżaka", który dopiero zaczyna swą przygodę w nowym klubie, ale już wie, że musi być najlepszy. Michał Czachor w sposób niezwykle obrazowy pokazuje, jak krucha bywa psychika sportowca, jak łatwo ją złamać jednym wypadkiem, który sprawia, że cała jego zadziorność i odwaga w mgnieniu oka może zamienić się w lęk. Niezwykle sugestywna jest scena, w której ten ostatni zmaga się z paraliżującym go strachem przed startem, strachem przed śmiercią. Nie mniej sugestywny jest Roland Nowak w roli zachłannego prezesa klubu, dla którego liczy się tylko wynik. Gdy widzi, że w zespole "siada" duch walki zatrudnia specjalistkę od lęku (Małgorzata Witkowska) nie po to, by się czegoś o nim dowiedzieć, ale po to, by za wszelką cenę (nawet tę największą) go wyeliminować.

Nie mniej przekonujące w swych rolach są panie, które gdy tylko pojawiają się na scenie, "zgarniają" całą uwagę widzów. Genialna jest Marta Nieradkiewicz w roli pięknej wierszokletki (scenę, w której "tajniakiem" podchodzi do Czachora, by czytać mu swoje "wiersze" mógłbym oglądać w nieskończoność), cudowna jest Dominika Biernat w roli kopciuszka czyszczącego motory, niezwykle sugestywna Karolina Adamczyk w roli żony wspierającej męża niemogącego poradzić sobie z lękiem, czy wreszcie fantastyczna Marta Scisłowicz, szczególnie w scenie, w której rozmawia ze zmarłym ojcem jej dziecka. A na to wszystko Mirosław Guzowski w roli fryzjera rozmawiającego z duchami... Cudo!

Na koniec dwie kolejne, ogromne pochwały. Pierwsza za kostiumy (szczególnie naszywki "reklamowe") i scenografię (te motocykle!) dla Mirka Kaczmarka, który zdecydowanie przyczynił się do "totalności" tego spektaklu, druga - chyba największa - dla zespołu grającego muzykę na żywo. Panowie... Czapki z głów!

Kuba Ignasiak
Nowości
5 sierpnia 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...