Życie jak Krym
Przed wyjściem na przedstawienie Jarockiego przeczytałem tekst Anny Byś o lubelskiej "Miłości na Krymie" w reżyserii Krzysztofa Babickiego ["Miłość na Krymie, miłość w Lublinie..." przy. red.], nie ukrywam przeraziłem się i pomimo zapewnień autorki tekstu, że spektaklu Babickiego nie ma sensu porównywać do Jarockiego, to jednak miałem obawy. Bałem się, że plejada aktorów, występujących u "Pana Profesora" (tak nazywany jest Jarocki przez aktorów krakowskich), będzie chciała udowodnić, kto tak naprawdę gra pierwsze skrzypce w Teatrze Narodowym. Szczęśliwie udało się uniknąć gwiazdorstwa.Spektakle Jerzego Jarockiego zawsze dopracowane są w najmniejszych szczegółach. Ten "duchowo najmłodszy z twórców" spektakli teatralnych potrafi na kilka dni przed premierą dogłębnie przebudować cały spektakl. W przypadku adaptacji Mrożka napisał od nowa cały trzeci akt - dobrze, że przy tej zmianie nie doszło do większych perturbacji między twórcami. Spektakle Jarockiego charakteryzują się tym, że są bardzo szczegółowe. Anna Seniuk o pracy z Jarockim w jednym z wywiadów powiedziała: "Wszystkie możliwe szpary, pauzy, westchnienia, oddechy muszą być wypełnione. Nie ma tak, że wchodzę, biorę oddech i coś mówię. Już nim wezmę oddech, muszę wszystko wiedzieć, coś się wcześniej musi wydarzyć". Mrożek podobno pochwalił inscenizację Babickiego. To co musiał powiedzieć o spektaklu Jarockiego, który jest jednym z najchętniej oglądanych przedstawień w Teatrze Narodowym? Czym jest "Miłość na Krymie"? Czy to spektakl, który w III aktach opisuje wydarzenia, dziejące się na przestrzeni lat w Rosji? 1910 rok, według Virginii Woolf wtedy "zmieniła się natura ludzka", a co z rewolucją bolszewicką, czy współczesnością? Pierwszy akt jest ukłonem w stronę Czechowa, jego "Wiśniowy sad" jest stałym, powtarzającym się motywem. W akcie II należy zapomnieć o I, to już inna rzeczywistość, tutaj trzeba być zatwardziałym komunistą. Akt III to piekło, w którym cały mit miłości do mateczki Rosji płonie. Jarocki odkrywa przestrzenie, które uzupełniane są sennymi marami. Sen staje się jawą, a jawa snem, wszystko to przypomina niebezpieczny spacer po linie, zawieszonej gdzieś wysoko nad sceną. Przedstawienie po części mówi o przemijaniu, o poszukiwaniu własnego miejsca i o zagubieniu się w sobie. Jest to błądzenie, z którego można znaleźć wyjście, ale niestety nie jest to takie proste. Pokazywanie kryzysu historii w groteskowej formie, wydaje się celnym strzałem. Dlatego w spektaklu Jarockiego nic nie jest zgodne z historią. Akt pierwszy jest chyba najbardziej egzystencjalny i nie uwidacznia jeszcze miłości do Krymu, a raczej chodzi w nim o ukazanie tej prawdziwej miłości międzyludzkiej. To zapowiedź rewolucji, która pojawia się w II akcie. Wystrzał z dubeltówki przywołuje Lenina: "Co już? Jeszcze nie, Włodzimierzu Iljiczu", jeszcze chwila myśli marksistowskie będą mogły być wypowiadane na scenie. Lenin Radziwiłowicza śmieszy swoim zachowaniem. Z przesadną powagą wypowiada swoje wielkie socjalistyczne myśli, co wywołuje uśmiech na naszej twarzy. Towarzysz Lenin jest postacią przerysowaną, przypomina Charliego Chaplina. Tyle, że Chaplin nie był tak zagorzałym ideologiem i może, dlatego tak świetnie zagrał dyktatora. Iwan Nikołajewicz Zachedryński (znakomity Jan Frycz), jest postacią niejednoznaczną, najbardziej zagubioną w całej sztuce. Nie bardzo rozumie zachodzące przemiany i nie wie, jak się im podporządkować. Trochę pozoruje na Hamleta czy Makbeta, walczy ze swoim wnętrzem, coś zżera go od środka, a on nie wie, co. To, co dzieje się z biegiem lat uderza w niego, wraz z biegiem akcji staje się coraz słabszy i coraz bardziej zagubiony. Historia zatacza koło i odwraca bieg wydarzeń. Iwan Nikołajewicz wydawał rozkazy, był kimś, a w momencie upada na samo dno. Lepiej uciec do tajgi, a przecież już jej nie ma. Czy to znaczy, że już nie ma gdzie uciekać, gdzie schronić się przed czasem, przed przemianami? W akcie drugim rodzi się totalitaryzm. Świat aparatczyków, podporządkowania i chęci panowania nad światem. Nie da się wyzwolić od historii, nie można nad nią zapanować. Trzeba czekać aż sama przeminie. Tatiana (Małgorzata Kożuchowska) wypowiada słowa: "Trzeba zmieniać świat, a zmienią się ludzie". Jakie to mają być zmiany? Czy to ma być wprowadzenie terroru i zastraszenia? Akt III to już świat po rewolucji, świat najbliższy naszym czasom. Jarocki posłużył się niezwykle trafną formą ukazania współczesności. Akt trzeci to trochę dyskoteka, trochę impreza na molo. Wszyscy z bohaterów oczekują na statek, który zabierze ich do Ameryki. To oczekiwanie na podróż do kraju odkrytego prze Kolumba jest dla nich nadzieją, na lepsze jutro. Zachedryński nie rozumie, dlaczego pozostali chcą opuścić Rosję, nie zauważa tego, że upadł już na samo dno. Był kimś, był aparatczykiem, a teraz jest bezdomnym, mieszkającym na skrzyniach w porcie. W kulminacyjnym momencie sztuki uświadamia sobie, że nie chce być "kurwą w Ameryce", on już zbyt długo jest "kurwą przez całe życie". Nagle pojawia się grunt pod nogami i pojawia się zrozumienie. Oszołomienie, w którym żył i nie odkrył własnego ja trwało zbyt długo, teraz już jest za późno na naprawienie błędów. Inscenizacja Jarockiego jest prowadzona w niekonwencjonalnej formie. W przedstawieniu panuje chaos, nic nie jest takie, jak nam się zdaje. Dużo ironii użytej w przedstawieniu zaostrza smak na coś więcej i to więcej otrzymujemy. "Miłość na Krymie" jest poszukiwaniem i zmaganiem się z samym sobą. Aktorsko cały spektakl stoi na najwyższym poziomie. Zobaczyć Janusza Gajosa (Aleksander Iwanowicz Czelcow) w harleyowskim ubraniu - bezcenne, za wszystko inne zapłacimy w kasie teatru, albo i nie zapłacimy, bo o bilety na "Miłość na Krymie" bardzo ciężko. Reżyser żongluje światami oderwanymi od realności i na koniec wrzuca je do jednego worka, który podpala i pokazuje, że wszystko można rozpocząć na nowo. "Miłość na Krymie" nie jest miłością do ludzi, jest miłością do panujących systemów i niemożności wyrwania się z pewnych ram, kształtowanych przez ten system. Z przedstawienia wynika coś jeszcze. Możemy stanąć na molo i spostrzec, że statek, który stał w miejscu nagle zbliża się i gdy na chwilę zamkniemy i później otworzymy oczy okaże się, że stoi przed nami. Wystarczy teraz wsiąść na niego i uciekać od zatracenia, a w zasadzie odnaleźć siebie. Rejs życia rozpoczął się na nowo. Teatr Narodowy w Warszawie Sławomir Mrożek "Miłość na Krymie" reżyseria: Jerzy Jarocki scenografia: Jerzy Juk Kowarski muzyka: Stanisław Radwan Obsada: Paweł Paprocki, Małgorzata Kożuchowska, Jan Frycz, Janusz Gajos, Anna Seniuk, Mariusz Bonaszewski, Jolanta Fraszyńska, Barbara Horawianka, Jerzy Radziwiłowicz, Grzegorz Małecki, Mirosław Konarowski, Arkadiusz Janiczek, Waldemar Kownack, Robert Jarociński, Piotr Suzin, Modest Ruciński, Marcin Przybylski, Iwona Katarzyna Pawlak, Jacek Mikołajczak, Monika Szulczyńska, Wojciech Kowalewski Premiera: 17.01.2007r.