Życie jak perły wyławiane z morza

"Poławiacze pereł" - reż. Waldemar Zawodziński - Opera Wrocławska

Czwarty festiwalowy wieczór przyniósł prawdziwą niespodziankę, bowiem po latach nieobecności pojawiła się na nim Opera Wrocławska. I to z super-produkcją „Poławiacze pereł" Georgesa Bizeta zrealizowaną z niebywałym rozmachem scenicznym przez Waldemara Zawodzińskiego. Orkiestrę poprowadził maestro Paweł Przytocki. Pięknie brzmiące głosy solistów i chóru oraz magia baletu na tle dalekowschodniej scenerii dostarczyły prawdziwych artystycznych wrażeń. Spektakl nie mógł się inaczej zakończyć jak tylko spontaniczną standig ovation.

Konflikt między obowiązkiem a skłonnościami, miłością a moralnością, przyjaźnią a namiętnością w dawnym Cejlonie, są podstawą egzotycznej opowieści o poławiaczach pereł. Zurga oraz Nadir kochają tę samą kobietę – kapłankę Leilę. Już w pierwszej scenie rytualnych obrzędów poprzedzających coroczne wydobywanie muszli z morza, śpiewem zaklinana jest rzeczywistość. Śpiewem też odpędzane są złe duchy. Dalszy bieg wydarzeń przekonuje, że siła miłości jest silniejsza od Losu. Że istnieje wierność przyjaźni, w imię której, można oddać swoje życie. Zurga zachował męską dumę i majestat godny tymczasowego naczelnika wioski.

Co urzeka w spektaklu? Jego ekspresywność – w muzyce, w tańcach, w śpiewie oraz urzekająca kolorystyka. Już pierwsze dźwięki orkiestry pod batutą Pawła Przytockiego zapowiadają liryczny charakter muzyki. W następujących po sobie dźwiękach pojawia się coraz więcej melodycznych zapożyczeń z muzyki arabskiej. Nadają one tej scenicznej opowieści dalekowschodni koloryt, którego jest coraz więcej. Słychać go w rytmice, w melodyce i w instrumentacji. Aria Nadira „Je crois entendre encore" oraz następujący po niej duet z Zurgą nasycona jest azjatyckimi motywami muzycznymi, odzwierciedlającymi nie tylko męską przyjaźń, ale także i tło, w jakich rozgrywać będą się dalsze zdarzenia pełne obrzędów i rytuałów.

W „Poławiaczach pereł", obok czworga solistów, szczególnie ważna rola została wyznaczona chórowi, a jest nią towarzyszenie emocjonalnemu rozwojowi postaci. Lecz nie tylko. W scenie, w której kapłanka Leila przybija do brzegu na pokładzie statku, barwa i głośność śpiewanych słów przypomina szum morskich fal. Głos chóru jest tak zwiewny jak żagle. Jak mgła, z której wyłania się postać Leili zstępującej na brzeg. To przepiękna plastycznie scena, w której Waldemar Zawodziński i Maria Balcerek uchwycili barwy azjatyckiej nocy, z jej magią, egzotyką, wysublimowanym kolorytem. Zachwyca też chóralny śpiew dobiegający z offu podczas pierwszej sceny aktu trzeciego.

Podobnie i balet, wyrażający emocje postaci. Komentujący tańcem zdarzenia. Jakże sugestywnie tancerze oddali personifikację płomieni ognia miłości rozpalającego uczucia głównego bohatera. I w jak plastyczny, symboliczny sposób zwiastowali jego prawdziwą moc, kiedy to Zurga podpala wioskę. Taniec kościotrupów konstruował atmosferę zapowiadającą tragiczne wydarzenia. Z kolei jakże pełne subtelnych wdzięków były układy taneczne „błękitnych ryb" obrazujących życie podwodnych morskich głębin. Kostiumy urzekały swymi barwami, charakteryzowały postaci. Podobnie scenografia. Niezwykle funkcjonalna, pozwalała na błyskawiczną zmianę scenerii i klimatu. Idealnie harmonizowała z muzyką. Lampiony podkreślały specyfikę azjatyckiego krajobrazu. I chociaż jeden z nich zamienia się w klepsydrę odmierzającą czas, to pozostałe odzwierciedlają wierzenia Azjatów, iż unosząc się w górę zabierają kłopoty, a ludziom przynoszą szczęście. Tak jak Leili i Nadirowi. Ostatnia scena, podzielona na dwa poziomy w sposób niezwykle plastyczny i symboliczny oddała już dwa odrębne światy przyjaciół Zurgi i Nadira. Świat miłości i śmierci. Ta pierwsza, w górze oblana jasnym czystym światłem oraz ta w dole, gdzie dokonano mordu. Ale poprzedzająca ją scena zdemaskowania kochanków Leili i Nadira to prawdziwa reżyserska maestria. W jednej chwili zmiana barwy światła staje się wyrazem wyroku śmierci. W jednej chwili życie człowieka może się całkowicie odwrócić.

Tak jak Georges Bizet siłę tej opery wyraził w muzyce, tak występujący tego wieczoru soliści zauroczyli widzów barwą i natężeniem swych głosów. Czy określenie „krystaliczność śpiewu" jest wystarczające? Chyba nie, bo należy dodać do niego skalę i siłę. Katarzyna Mackiewicz w roli Leili jasną barwą swego głosu wyrażała nie tylko pragnienie miłości. Jej sopran „układał" śpiewane słowa w dźwięczny naszyjnik z pereł. I bardzo delikatnymi środkami aktorskimi tworzyła wokół siebie aurę tajemnicy i boskości. Andrzej Lampert jako Nadir w arii „De mon, fleur endormie" tak operuje głosem, by miłość, jaką nosi w sobie wobec Leili, przekonała ją o swej mocy. Brawo! Z kolei Mariusz Godlewski jako Zurga nie tylko zaczarował publiczność mocą i barwą swego barytonu, ale również w sposób bardzo interesujący wykorzystał grę aktorską, by wyrazić stany emocjonalne od zazdrości, poprzez gniew do rozterek sumienia. I Tomasz Rudnicki w roli Nurabada. Dostojny, bezwzględny, stojący na straży tradycji, umiejętnie wykorzystuje swój aparat głosowy do charakteryzowania postaci, którą zagrał.

Dyrygent Paweł Przytocki tak poprowadził orkiestrę, by stworzyć prawdziwie egzotyczny świat dźwięków pełnych siły i nasycenia. Lekkie dźwięki fletów, harfy i gongów w roli prostych efektów muzycznych tworzyły tego wieczoru zaczarowany wprost świat muzyki.

Obsada:

Leila - Katarzyna Mackiewicz
Nadir - Andrzej Lampert
Zurga - Mariusz Godlewski
Nurabad -Tomasz Rudnicki

Ilona Słojewska
Dziennik Teatralny Bydgoszcz
9 maja 2017

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia