Życie kabaretem jest

"Cabaret", Maybe Theatre Company

Znane z ambitnego repertuaru stowarzyszenie Maybe Theatre Company i tym razem sięgnęło po perełkę z Broadwayu. Musical "Cabaret", grany na macierzystej scenie 165 razy, doczekał się polskiej adaptacji - w oryginalnym języku.

"Cabaret" miał w swojej historii wiele scenicznych interpretacji, m.in. uwspółcześnione odczytania Raula Esperanzy czy Alana Cumminga z 1998 r. W 1972 r. doczekał się także świetnej wersji filmowej z Lizą Minnelli, Joelem Greyem i Michaelem Yorkiem w rolach głównych. Reżyserka gdańskiego musicalu, Joanna Knitter, postawiła silny akcent na polityczne tło, na którym rozgrywają się losy bohaterów. Przełom lat 1929/30. Naziści rosną w siłę. Rozpoczynają się szykany wobec Żydów. Wszystko, co ważne dla historii, rozgrywa się na wielkiej scenie. Codzienne życie, miłość zepchnięte są "w kąt" - także scenograficznie. Grane są bliżej widzów, ale daleko od głównego nurtu spraw. Niemal od samego początku nad całością akcji wisi zaledwie przeczuwana groźba.

Zamiast estetyki kabaretowego kiczu, absurdu i abstrakcji przeważa mroczna, nieco ciężka atmosfera nocnego klubu, miejsca spotkań spiskowców i schronienia życiowych rozbitków. Zaczyna się lekko - Mistrz Ceremonii, ubrany w brokatowy frak, który nieznacznie odsłania nagi tors (jakby nie zdążył się ubrać), wita gości piosenką "Willkommen, bienvenue, welcome". Następnie fragment czarno-białego, jak na koniec lat 20. przystało, filmu pokazuje scenę, która ma miejsce w pociągu. Przyjechał nim do Berlina w poszukiwaniu natchnienia młody amerykański pisarz Cliff Bradshaw. Jego wizyta zaczyna się jednak niefortunnie. Poznaje w pociągu młodego Niemca, jego postać jest klamrą, która otwiera i zamyka opowieść. Dzięki niemu zaczyna się "egzotyczna" przygoda Amerykanina, ale i przez niego też się kończy, pozbawiając Bradshawa złudzeń. Wątek miłosny jest tutaj silnie obecny. Dobre kreacje aktorskie głównych bohaterów "Cabaretu" pozwoliły zatuszować drobne niedociągnięcia techniczne (problemy ze światłem i mikrofonami). Na kolana rzuciły publiczność ich popisy wokalne. Wszystkie piosenki, znane choćby z filmowej wersji musicalu, zostały wykonane bardzo dojrzale, zarówno emocjonalnie, jak i wokalnie. Na szczególną uwagę zasługuje tutaj perfekcyjny głos i wymowa Renaty Kozoń - odtwórczyni roli Sally Bowles. Zabierając się za tę rolę musiała się zmierzyć z takimi sławami jak Jill Hayworth, Judi Dench czy Liza Minnelli. I poradziła sobie z tym świetnie.

Nie mogłam co prawda oprzeć się wrażeniu, że, szczególnie w partiach dialogowych, mam przed sobą scenki z lekcji angielskiego, jakie znamy z telewizji. Widać było, że młodzi aktorzy są stremowani i spięci, jednak zrzucam to na karb premiery. Każda z postaci była osadzona "w odpowiednim ciele aktorskim", dziewczyny były piękne, mężczyźni przystojni, a orkiestra, grająca na żywo, umiejętnie budowała nastrój. Czego chcieć więcej? Może tylko odrobiny optymizmu na koniec, choć "Cabaret" nie przewiduje szczęśliwego zakończenia. Wizerunek wielkiej swastyki kończył spektakl. Mocny akcent, który wywołał zaskoczenie, mimo że był oczekiwany. Umiejętnie i bez przesady.

Klub Kwadratowa, ul. Siedlicka 4, spektakle w lutym: 14 godz. 14 i 18, 19 godz. 18, 20 godz. 18, 21 godz. 14 i 18 26 i 27 godz. 18, 28 godz. 14 i 18, Bilety: 20 zł (normalny), 18 zł (studencki). Rezerwacja e-mail: bilety@mtc.gda.pl lub tel. 0 507 290 393

Magdalena Hajdysz
Gazeta Wyborcza Trójmiasto
14 lutego 2009

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...