Życie kołem się toczy

"Diabelski młyn" - reż. Marek Pasieczny - Mazowieckie Centrum Kultury i Sztuki

Tytuł sztuki Erica Assousa celnie oddaje specyfikę konstrukcji dramaturgicznej utworu. Spotkanie mężczyzny w średnim wieku, Pierre'a, i młodszej od niego Juliette, staje się cyklem zwrotów akcji, prowadzących do nieoczekiwanego finału. I tak jak obręcz młyna zatacza pełne koło, tak wszystko powróci do punktu wyjścia. Fraza zużyta do bólu, ale warto ją powtórzyć - od przeszłości nie ma ucieczki.

Mamy więc najbardziej niebezpieczną figurę - trójkąt. Żona jest "tą nieobecną", wraz z synem wyjeżdża na narty. On - elegancki, przedsiębiorca pod krawatem. Najwidoczniej amator kwaśnych jabłek. Poznaje w barze młodszą, atrakcyjną kobietę. Grzechem byłoby jej nie zaprosić na małe tte--tte w saloniku rodem z gazetki Ikei. Miało pójść łatwo, błyskawicznie, w białych rękawiczkach. Żona o niczym się nie dowie

I tutaj Pierre dostaje prztyczek w nos. Zaczyna się maskarada. Na początku Juliette demonstruje trywializm pokornego dziewczęcia (blond włosy, kusa sukienka i czerwone szpilki tylko wzmacniają ten wizerunek). Później przedzierzgnie się w luksusową prostytutkę, żądającą coraz to wyższych stawek od dzianego tatuśka. Mężczyzna jest coraz bardziej skonfundowany. Przypuszczam, że ten moment przemówi najlepiej do kobiet, które wiedzą, jak łatwo można zagrać na czułej męskiej dumie. Ale czy warto? Do czego prowadzi gra młodej kobiety, która odsłania jeszcze inne oblicze - tym razem dziennikarki zbierającej materiały do artykułu o zdradzających mężczyznach. Przez chwile robi się swojsko. Wspólny poranek, sączenie kawy, paradowanie boso i w szlafroku nieobecnej żony. Wtem następuje tąpnięcie.

Siłą takich konstrukcji dramaturgicznych jest, jak wspominałam, pewien zwrot, który dokonuje się na końcu. I choć być może część widzów domyśli się takiego rozwiązania od pewnego momentu, to niedobrze byłoby w tym miejscu storpedować niespodziankę ujawnieniem zbyt wielu tropów. Miłośnikom misternych, ażurowych fabuł spektakl ten może wydać się zbyt obły, choć, to trzeba przyznać, dość przyzwoicie zrealizowany. Roma Gąsiorowska trochę zbyt mocno przywiązała się do swojego stylu gry, choć tutaj dopasowuje się zaskakująco dobrze do konstrukcji postaci dramatu. Jest w jej roli dziewczęcość, trochę infantylizmu, przygryzanie warg, zbłąkane uśmiechy, kokieteria. Na specyficznym stylu gry Gąsiorowskiej ucierpiała jednak dykcja - niekiedy całe partie tekstu stają się trudne do zrozumienia. Przemysław Bluszcz w przemyślany sposób buduje rolę mężczyzny z pozycją, który uważa się za rozgrywającego całej sytuacji, choć wkrótce okaże się (w pewnym sensie) pionkiem w rękach Juliette. Jest w nim szorstka samcza pewność siebie, skrywana pod maską eleganckiego pana na kierowniczym stanowisku, z wielką kolekcją płyt, wysokiej klasy sprzętem grającym i butelką dobrego alkoholu pod ręką.

Finał przyniesie zburzenie wszystkich fasad. Będzie trochę wzruszeń, niemniej warto pamiętać o tym, że "Diabelski młyn" jest przede wszystkim komedią. I to skonstruowaną na przewrotności relacji damsko-męskich, dosmaczaną sekretnymi trickami obu płci. Zaloty nie są tak błahą sprawą, jakby się mogło wydawać. W końcu podryw jest sztuką. W o j e n n ą.

Agata Tomasiewicz
Teatr dla Was
28 października 2013

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...