Życie pieskie(m)

"Febe, wróć" - reż. Iwo Vedral - Stowarzyszenie Teatr Niekonsekwentny

MŁODE małżeństwo jak z kolorowego magazynu: piękni, zdrowi, bogaci, pełni apetytu na sukces i życie. Helen jest dekoratorką wnętrz. Frazer to spec od reklamy. Oboje stają przed nowymi wyzwaniami

Ona musi walczyć o swoje, bo do jej projektu wprowadzone mają być poprawki. On dostaje szansę na pierwszą dużą samodzielną kampanię. Zadania te, choć niosą ze sobą kłopoty, dodatkowo ich nakręcają. Rodzą się nowe plany, seks cieszy i bawi, świat zdaje się zapraszać do podniecającej gry.

I WTEDY drobne wydarzenie - prośba o opiekę nad psem sąsiadów wybierających się na urlop - odmieni ich zupełnie.

Bo najpierw pies Fibi wprowadzi swą obecnością zmiany w życiu małżeństwa, a potem swoim zniknięciem zburzy jego złudny ład. Poszukujący Fibi będą musieli szukać i siebie samych, aż staną przed koniecznością zmierzenia się z trudną, gorzką prawdą o swoim związku i swoim życiu. Pieskim życiu, w którym pies to znak miłości, odkrytej nagle, utraconej niespodzianie, a potem odzyskiwanej w tej utracie właśnie.

Michael Gow, australijski dramaturg i scenarzysta, napisał sztukę, która w atrakcyjnej i błahej formie nawiązującej do stylu romantycznej komedii czy też odcinka telenoweli z życia yuppies, kryje poważne obserwacje współczesności kuszącej i mamiącej luksusem, zabawą, a w istocie niszczącej międzyludzkie więzi.

Problem w tym, że ten zręcznie zrobiony komediodramat sam tonie w schematach i banałach. Jego spostrzeżenia i wnioski dobrze się nadają na streszczenie w teatralnej zapowiedzi czy krótkiej prasowej recenzji, tyle że są nie mniej powierzchowne niż wizja świata, w który są zapatrzeni Helen i Frazer.

Sztuk i filmów o sytym, słodkim, a tak naprawdę gorzkim, zatrutym kłamstwem życiu japiszonów powstało mnóstwo. Większość z nich - niestety - powiela problem według szablonu, jaki jest też użyty w tym przypadku. Reklamowy blichtr i fałszywa mamona, wyścig szczurów i okaleczone uczucia, żarłoczność świata i głód miłości - tak, to wiemy... Co się jednak kryje za tym głodem, tęsknotami, lękiem i rozpaczą ludzi, którzy próbują być ponowocześni, silni i wspaniali, tak jak im nakazują dzisiejsze kulturowe i popkulturowe wzorce? O tym wiemy mniej. Słodka Fibi też na to pytanie nie odpowiada. Owszem, zasłania się tajemnicą, a wiadomo - tajemnica jest pełna głębi; tak, daje do zrozumienia i każe się widzowi domyślać (np. tego, że Helen marzy o dziecku, ale boi się tego marzenia, a Frazer jest zbyt niedojrzały, aby stworzyć prawdziwy dom), tyle że te zabiegi i wybiegi nie są w stanie zastąpić rzeczywistych odpowiedzi czy wywołać głębszej refleksji. Bo i pytań tu - drażliwych, mocnych, nowych - w zasadzie brak.

Może za wiele wymagam od Słodkiej Fibi, którą można by przecież uznać po prostu za współczesną bulwarówkę - inteligentną, trafną obyczajowo. Ale jeśli to prawda, chciałoby się, by ta sztuka była jednak nieco żywsza i mniej przewidywalna.

Tymczasem opowieść toczy się tak, że jej oś fabularna - szukanie psa - turla cały spektakl - bez większych wstrząsów - w stronę dość łatwego do przewidzenia finału. Nie będę go zdradzał, ale powiem, iż znać w nim scenariuszowy schemat, nieobcy z pewnością autorowi-scenarzyście.

Nie, Fibi nie kończy się happy endem, ale jej zakończenie - oczyszczenie z kłamstwa dające szansę na nowy początek - ma w sobie coś z miękkiego lądowania.

Mimo wszystko warto się wybrać na to przedstawienie do Teatru Małego, który stał się tu sceną dla nowo powstałego Teatru Niekonsekwentnego (zważywszy, że tworzą go aktorzy Współczesnego mamy tu niejako podwójną babę w babie). Warto, bo Fibi - zrealizowana, dodajmy, na bazie sztuki Febe, wróć - znalazła dla siebie ciekawy kształt sceniczny; sprawia też satysfakcję grą aktorów.

Dobrym pomysłem Iwo Vedrala było nadanie spektaklowi czytelnego kierunku - od nieomal farsy, burleski (szybkie tempo, przesadne gesty, akcentowanie humoru sytuacyjnego - jak np.

w otwierającej całość scenie z płaczącą Helen rozrzucającą wokół chusteczki - ledwie przytknięte do oczu) przez ton komedii aż po narastający dramat. Staje się on dzięki tej gradacji bardziej wyrazisty. A śmieszne manekiny, jakimi są Helen (Małgorzata Klara) i Frazer (Adam Kuzycz-Berezowski) nabierają coraz ostrzejszych, lecz w końcu ludzkich rysów.

Bliskość relacji z widownią i forma bezpośredniego zwracania się w niektórych scenach do niej właśnie sprawia, iż przedstawienie robi się kameralne, intymne, a los Helen i Frazera obchodzi nas bardziej, niż gdyby gra toczyła się tylko między nimi.

Młodzi aktorzy bawiący się najpierw - jak można by sądzić - swoimi rolami (że wspomnę tu lekkie jak puszek igranie słowem "półeczka" wypowiadanym wielokroć przez Klarę) stopniują przemiany swych postaci konsekwentnie, z wyczuciem. Im bliżej finału, tym więcej w ich bohaterach napięcia, lecz i ciszy Zanika ekspresja, ujawniają się za to prawdziwe emocje. A w finale, gdy rany zdają się zabliźniać, jest czas na błysk świadomości, światło samopoznania i rodzącą się z nim nadzieję.

ADL
Kurier Szczecinski
24 września 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...