Życie to kibel
Bronisław Wrocławski swój monodram "Seks, prochy i rock and roll" gra już, bagatela, od 10 lat. Na temat tego spektaklu zapewne powiedziano i napisano już wszystko, a w każdym razie bardzo dużo. Ja również dołączam swój głos w sprawie przedstawienia, które wzrusza, fascynuje, rozśmiesza i pozostaje na długo w głowach oraz pamięci widzów.Mirosław Neinert zapowiadając występ Bronisława Wrocławskiego na Katowickim Karnawale Komedii w Teatrze Korez w Katowicach, stwierdził, że tego spektaklu nie powinni oglądać aktorzy, bo prawdopodobnie po wyjściu z teatru zastanowią się nad zmianą zawodu. Po obejrzeniu "Seks, prochy..." przyznaję, że ta wypowiedź nie jest bezpodstawna. Gra Wrocławskiego jest wprost fenomenalna. Ukazuje on nie tylko swój wielki talent, ale też doskonały warsztat aktorski: nienaganną dykcję, swobodne wypowiadanie tekstu, wyrzucanie z siebie słów z szybkością karabinu maszynowego bez ani jednego zająknięcia się; szybkie metamorfozy na scenie, wypracowane co do szczegółu gesty, sposób mówienia, patrzenia oraz poruszania się charakterystyczny i inny dla każdej postaci. Kiedy aktor wciela się w kolejne postacie, to nie tylko gra rolę bezdomnego czy nuworysza - on po prostu jest tymi postaciami. W swojej sile wyrazu jest tak sugestywny, że widz sięga po orzeszki, którymi aktor go częstuje, żeby za chwilę poczuć, jak ta mała przekąska staje mu w gardle na skutek przywołania przez aktora obrazu, głodującej Afryki. W innym momencie publiczność wyciąga z kieszeni pieniądze i wrzuca je brudnemu "menelowi" do plastikowego kubka lub czujemy zapach grilla, na którym "pięknie dochodzą" "pieczone" przez aktora papryczki i kiełbaski. Wrocławski każdą postać, którą jest na scenie, traktuje z takim samym zrozumieniem i sympatią. Stara się swoich bohaterów w jakiś sposób wytłumaczyć, dlaczego stali się tym, kim są, dlaczego znaleźli się właśnie na tej, a nie innej drodze życia. Pokazuje charaktery, które powinny wzbudzać w nas niechęć, a może nawet odrazę, ale tak się nie dzieje - Wrocławski ukazuje to, co w tych postaciach jest po prostu ludzkie i dlatego tak nam bliskie, a tym samym wywołuje w nas śmiech. Wrocławski początkowo traktuje nas jak obcych słuchaczy, którzy przyszli spędzić miły wieczór w teatrze, ale później czyni z nas swoich kumpli, którym opowiada o nieudanym życiu, imprezach lub zagranicznych wakacjach. Aktor pokazuje, że tak naprawdę wszyscy jesteśmy egoistami i chcemy mieć najlepsze życie, na jakie nas stać. Tylko że, niektórym podwinie się noga i są zmuszeni spać na ławkach pod strzępami gazet, a inni wygrywają los na loterii i pławią się w luksusie. Pewne braki w życiu rekompensujemy sobie poprzez seks, prochy i rock and roll. Jednak parafraza słynnego manifestu hipisów została w spektaklu obdarta z ideałów i złudzeń. Okazuje się, że nawet największy głupek ma swoje refleksje, dotyczące życia, ale cóż one są warte, te wyświechtane zdania, mądrości, które zużywamy szybko, jak papier toaletowy. Bo też cały nasz świat, nasze życie jest kiblem. Jak mówi aktor słowami jednej z postaci - otaczamy się gównem i nawet sobie z tego nie zdajemy sprawy. Wydaje mi się, że wśród głośnych salw spontanicznie wybuchającego śmiechu publiczności, ten przekaz został zagłuszony i chyba nie do wszystkich dotarło, że "Seks, prochy...." nie jest zwykłą komedią, ale gorzką ironią na nasze konsumpcyjne społeczeństwo. Społeczeństwo, gdzie grube ryby pływają na górze, a małe niezaradne płotki w ciemnych głębinach oceanu. I dół i góra unurzane są w takim samym gównie. Teatr im. S. Jaracza w Łodzi Eric Bogosian "Seks, prochy i rock and roll" przekład: Sławomir Michał Chwastowski reżyseria: Jacek Orłowski Obsada: Bronisław Wrocławski Spektakl zaprezentowany w ramach Katowickiego Karnawału Komedii