Życie w martwym lesie

"O krasnoludkach, gąsce i sierotce Marysi" - reż. Iwona Jera - Teatr Bagatela w Krakowie

Ostatnio, z okazji Dnia Dziecka, miałam niepowtarzalną przyjemność obejrzenia scenicznej adaptacji baśni Marii Konopnickiej w mocno uwspółcześnionej wersji reżyserskiej Iwony Jery, w dodatku wśród widowni mocno zaniżającej średnią wieku. I muszę przyznać, że jako całość tj. to, co na scenie i to, co na widowni, przedsięwzięcie Bagateli zrobiło na mnie duże oraz dobre wrażenie.

Adaptacja Iwony Jery to dwie godziny trzymającej w napięciu, opowieści o dziecięcym doświadczeniu śmierci oraz poczuciu winy i odpowiedzialności za poniesioną stratę. Jest to także w metaforyczny sposób pokazana droga poszukiwania siebie w nowych, niekoniecznie przyjaznych realiach i budowania świata na nowo. Autorka scenicznej adaptacji przepracowała ten wątek w sposób, który wzbudził moje uznanie. Śmierć rodziców dziewczynki, odejście w przeszłość jej dotychczasowego uniwersum, droga przechodzenia przez etapy żałoby do uzyskania równowagi i ponownych narodzin, została pokazana w formie metaforycznych obrazów, podkreślona i utrwalona wydarzeniami w umierającym lesie. Jednocześnie jednak, przy całym dramatyzmie tej opowieści, został zachowany stan równowagi między traumą wywołaną śmiercią bliskich i dramatycznymi przeżyciami osamotnionego dziecka a optymizmem oraz otwarciem na nowe możliwości, które niesie z sobą świat. Przyjrzyjmy się zatem temu, co sprawia, że opowieść o śmierci i żałobie staje się zarazem opowieścią o dorastaniu i znajdowaniu swego miejsca w świecie. O umiejętności budowania z rozsypanych kawałków rzeczywistości nowych pozytywnych jakości. Jak to się dzieje, że smutny i trudny temat pokazany został – paradoksalnie niejako – w dynamicznym oraz pełnym optymizmu i humoru kontekście.

Zgodnie z sugestią tytułu przedstawienia i informacji widniejącej przy opisie spektaklu inspirowany on był XIX-wieczną baśnią Marii Konopnickiej. I rzeczywiście między jej tekstem a fabułą scenicznej adaptacji widać sporo elementów wspólnych. Niemniej jednak Jera obdarzyła swoją wizję sceniczną mocnymi rysami współczesności, dzięki czemu – jak sądzę – przekaz stał się bliższy i czytelniejszy dla dziecięcego widza drugiej dekady XXI wieku. Reżyserka, a zarazem autorka scenariusza, wykorzystała możliwości, jakie daje użycie na scenie projekcji (Krzysztof Kaczmar – stypendysta programu Nowy Kraków). Zmiana dekoracji następuje błyskawicznie, przy czym zachowane zostają w trakcie spektaklu dwa plany. Jeden ramowy, rzeczywisty, rozpoczynający i domykający przedstawienie, prezentujący wnętrze domu (centrum dziecięcego świata), a w nim stołu – tradycyjnie mebla będącego sercem każdej rodziny. Drugi, będący w zasadzie scenerią całego przedstawienia, prezentuje las, w którym przemieszczają się zagubione w różnym sensie i zakresie postacie: sama Marysia, stadko gąsek, grupa krasnoludków poszukująca kolegi i Koszałek-Opałek (Maciej Sajur) szukający wiosny. Scenografia obu planów naznaczona jest piętnem śmierci. Dom jest pusty, cichy, na stole brakuje elementów dekoracji, nadających wnętrzu ciepła, przytulności, indywidualnego charakteru. Las równie cichy, ciemny, pozbawiony kolorów, dźwięków. Umierający. Dodatkowa, zauważana przez jego mieszkańców zmiana, to dziwne odgłosy zupełnie obce w przestrzeni lasu, budzące obawę i sugerujące niebezpieczeństwo. Z ową ciemną i raczej przygnębiającą scenografią kontrastuje dynamizm wszystkich postaci, które pojawiają się na scenie. Marysia (w tej roli fenomenalna Kamila Piękoś) to z jednej strony otulone śmiercią bliskich, pogrążone w smutku i otępieniu dziecko trzymające się powierzchni rzeczywistości, która już odeszła w przeszłość za pomocą schematów i rytuałów dnia codziennego („wstaję, robię herbatę, piję, ale nie wiem jak, nie wiem kiedy" – jak sama mówi), z drugiej istota, którą instynkt życia popycha do działania, głośnej, pełnej dźwięków zabawy, śpiewu, szukania kontaktu z innymi (gąski, krasnoludki, królowa). Owa wewnętrzna ekspresja Marysi rozbija świat smutku, otwiera ją na nowe doznania, pozwala dziecku wpleść w jego doświadczenie elementy nowego świata. Dzięki temu dostrzega ono podobieństwo między sobą a nim. Widzi, że nie jest osamotnione w swoich przeżyciach, poczuciu pustki, braku, potrzebie poszukiwania. Owe doświadczenia są jednocześnie krokami na drodze ku dojrzałości, odnalezieniu siebie, ale i stworzeniu nowego ładu z rozsypanych fragmentów uśmierconej rzeczywistości. Oswojenie śmierci, wejście w rolę rodzica (opieka nad gąskami), odpowiedzialność za innego, przeżycie straty z innej niż dotychczasowa perspektywy, pozwala dziewczynce odkryć, że nie można wrócić do tego, co było, nawet jeśli zdarzy się niemożliwe (przywrócenie życia gąskom). Ale w ruchu pozostaje nie tylko Marysia, lecz i pozostali bohaterowie. Wszyscy czegoś lub kogoś poszukują, większość zmaga się też z samym sobą, część przechodzi transformację (gąski, lisek, Marysia), część także przeżywa lub przynajmniej dostrzega zmianę. Akceptacja tego, co nowe, wykonanie kolejnego kroku, wejście w sieć społecznych relacji stają się tu odpowiedzią na traumatyczne poczucie końca i na bolesne odczucie straty.

Owa droga od marazmu i stagnacji wywołanych śmiercią do ruchu, nawiązania nowych relacji, podejmowania kolejnych ról dodatkowo podkreślona tu została oprawą muzyczną Artura Sędzielarza i grą świateł (Marek Oleniacz) oraz wrażeniem jakie robi na widzu (i słuchaczu) gra na klarnecie Marysi (Kamili Piękoś) i jej śpiew. Śpiewają tu zresztą także gąski i krasnoludki. Piosenka, wkomponowana w całość przedstawienia, harmonijnie wtapiająca się w oprawę muzyczną spektaklu oraz przekazywane treści i obrazy staje się pomostem łączącym smutek świata odchodzącego w przeszłość z nadchodzącym nowym. Podobnie jak humor sytuacyjny i językowy zawarty w dialogach krasnoludków i wypowiedziach królowej (doskonała praca głosem Katarzyny Litwin), łamiący powagę śmierci, niosący odprężenie, nadzieję i nową perspektywę.

Nie przepadam za widownią, której średnia wieku jest poniżej 20 lat z dosyć oczywistych powodów. Omijam więc szerokim łukiem te realizacje teatralne, na które tłumnie ciągną szkoły lub wybieram się na nie w terminach, w których spotkanie w teatrze dziatwy szkolnej w ilości silnie skumulowanej jest wysoce nieprawdopodobne. Tym razem jednak wybrałam spektakl, który z okazji rzeczonego dnia dedykowany był dzieciom, specjalnie na ten dzień i godzinę zapraszanym przez Teatr. I nie żałuję. Publiczność przybyła licznie, przy tym rzeczywiście dominowała grupa wiekowa między 5. a 12. rokiem życia. O jakości przedstawienia świadczy już to, że przez dwie godziny widowiska, wśród widzów panowała idealna cisza, przerywana jedynie dobrymi radami dzieci dla zagubionej Marysi szukającej w ciemnym lesie krasnoludków. Ożywione dyskusje z rodzicami podczas przerwy także świadczyły o tym, że spektakl i sposób jego podania widowni jest trafiony. Przekaz był dla dzieci zrozumiały, czuły się częścią tego, co działo się na scenie, utożsamiały się z Marysią i pozostałymi postaciami. Z pewnością zadziałało tu pozytywnie kilka chwytów. Obecne w baśniach powtórzenie werbalne, tu zwielokrotnione przez Iwonę Jerę za pomocą metaforycznych obrazów i baśniowych postaci, dla których teatr niejako ze swej natury jest wymarzonym medium. Ciekawa, a zarazem bardzo stonowana oprawa muzyczna, wywierająca na widzu niesamowite wrażenie oraz wprowadzająca niepowtarzalny klimat projekcyjna scenografia i nowoczesne kostiumy (Iwona Jera). Bliski widowni dziecięcy bohater wykorzystujący, częsty w spektaklach skierowanych do dzieci, chwyt wciągania ich w przestrzeń scenicznych wydarzeń, zacierania granicy między sceną a widownią, pozwalający młodym widzom na udział i działanie w przestrzeni baśni, a także budzące powszechną sympatię gąski i krasnoludki, dopełniają ten zestaw. Dodać tu trzeba także słowa uznania dla aktorskiej perfekcji zespołu realizującego ten sceniczny projekt.

Okazało się więc, wbrew coraz częściej głoszonym opiniom, iż literatura XIX wieku nie jest dla współczesnych odbiorców interesująca, że odpowiednia adaptacja przekazu, zastosowanie współczesnych odbiorcom środków językowych i wizualnych, umiejętne połączenie ich ze sprawdzonymi, tradycyjnymi chwytami literatury i teatru dają wspaniałe efekty, a dzieci są świetnym i bardzo obiecującym, aczkolwiek wymagającym widzem. Wymagającym – dodajmy – nie tylko świetnego spektaklu, ale też odpowiedniego przygotowania i wprowadzenia w przestrzeń kulturową teatru, o czym warto pamiętać.

Aktorom i pracownikom Bagateli, którzy wzięli udział w stworzeniu tego przedstawienia można tylko pogratulować uzyskanego efektu i trzymać kciuki za kolejne podobne przedsięwzięcia. Właściwie jedynym drobiazgiem budzącym mój zdecydowany sprzeciw, przede wszystkim dlatego, że jest to spektakl kierowany do dzieci, jest lapsus, który pojawił się w opisie przedstawienia. Tekst Konopnickiej nie jest powieścią. Jest baśnią napisaną prozą poetycką, a to jednak nie to samo i ze względu na adresata przedstawienia należałoby o poprawność tej informacji zadbać. Zaznaczam jednak, że ów błąd w niczym nie umniejsza kunsztu i perfekcji, z którymi widz ma przyjemność obcować podczas całego przedstawienia tej scenicznej opowieści.

Iwona Pięta
Dziennik Teatralny Kraków
15 czerwca 2016
Portrety
Iwona Jera

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...