Żyjemy nieskończoną ilość razy

Jubileusz pracy artystycznej Małgorzaty Machowskiej

Małgorzata Machowska popularna i lubiana rzeszowska aktorka obchodzi jubileusz 30-lecia pracy artystycznej.

– Decyzję o zdawaniu do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej we Wrocławiu podjęłam spontanicznie, prawie bez zastanawiania – wspomina Małgorzata Machowska, znakomita i ogromnie lubiana przez widzów aktorka rzeszowskiego Teatru im. Wandy Siemaszkowej, która obchodzi jubileusz 30-lecia pracy scenicznej. – Kiedy okazało się, że jestem na liście przyjętych byłam tyleż szczęśliwa, co przerażona! – wyznaje szczerze.

Po studiach wybór teatru, w którym miała grać wiązał się jak to często bywa w aktorskich życiorysach z ułożeniem sobie w nowym środowisku życia prywatnego. Machowska wyjechała z rodzinnego Wrocławia do Rzeszowa, gdzie dostała angaż do Teatru im. Wandy Siemaszkowej. W Rzeszowie zamieszkała, założyła rodzinę, a z jego sceną dramatyczną związała się – jeszcze wówczas o tym nie wiedząc – na długo, bo licząc do teraz, na całe trzydzieści lat.

– Tu mieszkam, pracuję, niczego nie żałuję – mówi – tu spotkałam wielu wspaniałych ludzi, współpracowałam z mnóstwem świetnych reżyserów, dzięki którym zgłębiłam i nadal zgłębiam tajniki aktorstwa.

Pierwszym ważnym spotkaniem teatralnym była współpraca z Bogusławą Czosnowską, cenioną reżyser i pedagog. Na rzeszowskiej scenie Czosnowska realizowała wówczas między innymi „Porwanie Sabinek", „Jadzię Wdowę" i „Damę Kameliową", powierzając Machowskiej główne role. „Pani Busia", jak nazywali Czosnowską aktorzy, była wierna zasadom tradycyjnego, dobrego teatru. – Ostro i bezwzględnie „przeczołgiwała" mnie po scenie, a potem nazywała „swoją sceniczną córeczką" – uśmiecha się Machowska. I dodaje, że w tamtym okresie zetknęła się po raz pierwszy z nową dla niej materią teatralną – zagrała w bajce zrealizowanej we współpracy z Estradą Rzeszowską, a było to „Krzesiwo" Andersena. Żywiołowe reakcje dzieci na perypetie granej przez nią księżniczki sprawiły, że polubiła na wieki kontakt z najmłodszą widownią. Chętnie przyjmowała potem propozycje grania w spektaklach dla młodych widzów realizowanych przez Cezarego Domagałę („Pinokio", „Mały Książę" czy „Alicja w krainie czarów"), Jana Szurmieja (piękna rola Maryli w „Ani z Zielonego Wzgórza) czy ostatnio Ireneusza Maciejewskiego („Tim Talar, czyli sprzedany śmiech"). – Absolutnie potwierdzam opinię, że młoda widownia jest urocza, ale też w szczególny sposób wymagająca! – mówi.

Z wdzięcznością mówi o Robercie Glińskim. Pracowała z nim nad „Łysą śpiewaczką" i „Się kochamy". Twierdzi, że nauczył ją jeszcze lepiej wykorzystywać tkwiące w niej możliwości aktorskie poprzez bliższe poznanie samej siebie. – Delikatnie i precyzyjnie prowadzi aktora, w sposób dla aktora niemal niezauważalny. Drobną uwagą umiejętnie kieruje płynące od aktora propozycje na tory właściwe – wspomina.
Znany krakowski reżyser i pedagog Jan Błeszyński, który sporo realizował w Teatrze Siemaszkowej za dyrekcji Bogdana Cioska, obsadzał Machowską w cieszących się ogromnym zainteresowaniem widowni „Locie nad kukułczym gniazdem", „Myszach i ludziach" i „Stalowych magnoliach". – Miał zawsze bardzo precyzyjnie wymyślone koncepcje postaci i niecierpliwił się, kiedy nie dość szybko realizowaliśmy jego pomysły – opowiada o nim Machowska. – Kiedy po latach Jan reżyserował w Teatrze Maska „Niedźwiedzia" i „Oświadczyny" Czechowa, w których grałam z Beatą Zarembianką i Przemkiem Tejkowskim, byłam już bardziej doświadczoną aktorką. Wówczas dopiero poczułam, że ma do mnie zaufanie i mnie akceptuje – dorzuca.

Bardzo istotną dla niej rolą była Królowa Małgorzata w „Iwonie, księżniczce Burgunda", w reżyserii Jacka Bunscha. Jako król Ignacy partnerował jej Jerzy Kulicki. – Zagranie postaci gombrowiczowskiej pod okiem pana Jacka było kamieniem milowym w mojej ewolucji aktorskiej – przyznaje. („Jej Królowa, nienawidzi innych, ale w istocie najbardziej siebie, i z tego powodu, tak bardzo i tak bardzo głęboko jest nieszczęśliwa" – napisałem w swojej recenzji w „Nowinach").

Niedługo potem nastąpiło spotkanie z Janem Szurmiejem i jego wspaniałymi, zawsze granymi przy pełnej widowni realizacjami „Sztukmistrza z Lublina", „Piaf", „Ani z Zielonego Wzgórza", czy ostatnio przezabawnego, roztańczonego i rozśpiewanego spektaklu „Siostrunie". – Jan uświadamia mi zawsze, że nie ma takiego czegoś, czego aktor na scenie nie mógłby wykonać, a przywilej uprawiania tego zawodu wiąże się z ciężką pracą, bólem mięśni i koniecznością utrzymywania ciała i ducha w nieustannie dobrej kondycji. Jestem mu za te nauki ogromnie wdzięczna! – wspomina z humorem. – Jerzy Bończak, realizując „Prywatną klinikę" i „Biznes" uświadomił mi, na czym polega w farsie nieprzekraczanie granic dobrego smaku i umiejętność rozśmieszania widowni „do łez". Ma takie powiedzonko: Gramy prawdziwie, tylko o stopień wyżej! Inny rodzaj bawienia publiczności zaproponował mi Marcin Sławiński, reżyserując „Przyjazne dusze". Zagrałam teściową, ze wszystkimi przypisywanymi jej śmiesznościami! – dopowiada tym samym tonem. („W Prywatnej klinice" Harriet Małgorzaty Machowskiej jest amoralną istotkę, o małym, ale bystrym rozumku. Aktorka z lekkością i wdziękiem, obliczone na śmiech widowni kwestie podaje tak swobodnie, jakby sama bawiła się farsą, w której występuje". „W „Biznesie" Małgorzata Machowska łączy prowincjonalną naiwność z despotyzmem, a kiedy ze znudzonej małżeństwem niewiasty zamienia się w wampira seksu – bo ktoś ją wreszcie docenił – rozśmiesza widza łez" – recenzowałem oba przedstawienia w „Nowinach". „W „Siostruniach" Małgorzata Machowska – skupiona, udanie skromna, w istocie bardzo zasadnicza i rygorystyczna, w roli matki przełożonej daje popis najwyższego aktorskiego kunsztu" – pisałem w „Dzienniku Teatralnym".)

Bardzo ceni sobie rolę Evelyn w „Jabłku" Vernea Thiessena, w reżyserii Tomasza Dutkiewicza. Realizacja tej sztuki była prapremierą polską, pokazywaną dwukrotnie – w Teatrze Polskim w Bielsku- Białej, gdzie na scenie partnerował Machowskiej Dutkiewicz, i w Rzeszowie, gdzie rolę jej męża grał Grzegorz Pawłowski. Rola Evelyn wymagała subtelnych środków aktorskich, grania kameralnego, zarazem niezwykle emocjonalnego. – Bardzo wyraźnie czułam „oddech widowni". Publiczność w wielkim skupieniu śledziła losy umierającej na raka kobiety, która do końca stara się ocalić swoją godność, walczy o miłość i uczy się kochać na nowo – mówi. („Małgorzata Machowska (Evelyn) i Grzegorz Pawłowski (Andy) subtelnie poszukują we wnętrzach granych postaci prawdy o nich, by ją wreszcie odnaleźć i wysmakowanie ustalić jej granice. To sprawia, że spektakl nie brzmi mentorsko, i nie staje się melodramatem, o co łatwo w sztuce o umieraniu" – pisałem w „Nowinach").

Miło wspomina współpracę z Bartłomiejem Wyszomirskim przy „Mieszczaninie szlachcicem", „Śmierci komiwojażera" i „Miłoszu" oraz z Krzysztofem Jaworskim, który reżyserował „Wszystko o kobietach" Gawrana. – Nasz babski tercet: Beata Zarembianka, Justyna Kołodziej i ja odsłaniał przed widzami tajniki psychiki kobiecej. Błyskawicznie przeistaczałyśmy się z kobiet dojrzałych w staruszki, po czym w maluchy z przedszkola! – śmieje się. („Małgorzata Machowska przechodzi siebie gdy z ironicznym dystansem do granej postaci jako koleżanka zmarłej uczepiona do wieńca na jej pogrzebie posykuje o niej złośliwe, albo jako dziewczynka w przedszkolu rozprawia o zaletach lalek i życiu dorosłych. A kiedy przeistacza się w jedną ze skłóconych sióstr, bardzo przekonywująco, gra całą prawdę o zranionej przez partnera kobiecie" – pisałem w „Nowinach").

„Ławeczka" w reżyserii Stanisława Brejdyganta, w której grała z Markiem Kępińskim, dała znowu okazję do scenicznego, bliskiego kontaktu z widzami. Oboje stworzyli tam postaci, które wiarygodnie i wyszukanie oscylują między śmiesznością i tragizmem. – Wiera, to kolejna rola, która obok Królowej Małgorzaty i Evelyn tkwi we mnie najgłębiej – zamyśla się. („W sumie tragiczną postać Wiery Małgorzata Machowska wyposaża w ciepło, w pogodę ducha, i rodzaj dziecięcej wiary, że coś dobrego musi Wierę jeszcze w życiu spotkać" – napisałem w „Dzienniku Teatralnym").

„Śmierć pięknych saren" jest jedną z jej ulubionych książek, toteż z radością przyjęła rolę Mamusi w realizacji scenicznej tej powieści Pawła Szumca, z którym współpraca okazała się wspaniałym przeżyciem i ważnym aktorskim doświadczeniem.

– Miałam zaszczyt i wielką przyjemność poznać przy pracy i pracować z Szajną – kiedy wspomina w jej głosie pojawia się ton wzruszenia. – Grałam w jego przedstawieniu „Deballage", którym sławił Rzeszów i nasz teatr we Lwowie, Kijowie, Bukareszcie, a także w Meksyku. Do dziś z kolegami wspominamy Szajnę, jego wielką mądrość i niesamowitą energię, jaką wnosił sobą w trakcie prób. Ta energia, ten wielki intelekt sprawiały, że każdy kolejny spektakl „Deballage" był czymś nowym i wyjątkowym. I zawsze czuło się w nim „ducha Szajny". („W Bukareszcie, Teatr im. Wandy Siemaszkowej sztuką „Deballage" Józefa Szajny rozpoczynał I Międzynarodowy Festiwal „Maski Europy". Pod koniec spektaklu w Teatrze „Masca", naszych aktorów obsypano kwiatami. Leciały one w ogromnych ilościach z widowni i z pułapu nad sceną. Było ich tak wiele, że Barbara i Piotr Napierajowie, Katarzyna Słomska, Paweł Wiśniewski, Małgorzata Machowska i Wojciech Kwiatkowski tonęli w nich, niczym w oceanie. Kiedy po spektaklu Szajna wszedł na scenę, widzowie wstali, a ambasador Jacek Pałasiński wręczył Artyście bukiet białych storczyków" – pisałem naoczny świadek tego zdarzenia w swoim reportażu w „Nowinach").

– Ciśnie się na myśl wiele jeszcze tytułów, nazwisk – kończy wspomnienia. – Ale staram się nie tkwić tylko w przeszłości. Cieszę się każdym nowym wejściem na scenę, nowym kontaktem z widownią. Z wielką radością dzielę się swoimi doświadczeniami z młodzieżą. Mam już kilkanaścioro „teatralnych dzieci", którym pomagałam w przygotowaniach do egzaminów do szkół teatralnych. Część z nich występuje już na scenach. Także w Rzeszowie. Życzę im, by uprawianie tego zawodu przynosiło tyle satysfakcji i szczęścia, ile mnie i by mieli siłę znosić porażki i niepowodzenia, które też bywają częścią tej profesji. Ważne, by umieć się od tego odbić. Ale to są sprawy drugiego planu. W aktorstwie najwspanialsze jest to, że dzięki wgłębianiu się w życie cudze, tylu różnych i różnorodnych postaci sami żyjemy nieskończoną ilość razy i możemy budować siebie ciągle na nowo!

Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Rzeszów
10 grudnia 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...