Żywot człowieka pijanego
"Pijacy" - reż. Barbara Wysocka - Stary Teatr w KrakowiePijaństwo jest głośne. Krzykliwe, chaotyczne, niechlujne, wymagające od otoczenia absurdalnej uwagi. Potrafi też być bardzo zaborcze lub – zupełnie odwrotnie – całkowicie pobłażliwe i uległe. Te wszystkie cienie, jakie nagle pojawiają się na sylwetce człowieka po spożyciu alkoholu, obrazuje spektakl „Pijacy" w reż. Barbary Wysockiej.
Najbardziej niesamowite jest to, że na scenie mamy przedstawiony staropolski tekst. Jednak jego przerażająca wręcz uniwersalność sprawia, iż akcja spokojnie może dziać się na pierwszym lepszym, współczesnym podwórku. I właśnie taki obraz oglądamy: niezwykle oczywisty, budzący zarówno śmiech, jak i odrazę. Niewiele zmieniło się od dnia, w którym Franciszek Bohomolec (zakonnik!) postanowił spisać zachowania ludzi pijanych. Zmieniły się czasy, ale nie ludzie.
Mimo staropolskiego słownictwa, jesteśmy w stanie bez problemów zrozumieć bohaterów. Poza tym – ich mowa jest w gruncie rzeczy potoczna, a może też nieść skojarzenie z lokalną gwarą. Całość wygląda niemal jak parodystyczny film dokumentalny. Wszystko jest niezwykle bezpośrednie: kulisy są zdjęte, widać każdy szczegół maszynerii sceny. Bohaterowie mieszkają w autentycznych garażach, a ich kostiumy przypominają przypadkowe zestawy ubrań z lumpeksu. Po tym patologicznym podwórku kręci się dwójka dzieci – ubrana w czerwoną bluzę dziewczynka i wiecznie wystraszony chłopczyk w niebieskiej koszulce. Są jak mali posłańcy Nieba i Piekła, całe swoje dzieciństwo spędzają na stereotypowym trzepaku.
Prym wiedzie dobrana para przyjaciół od kieliszka: grający na gitarze elektrycznej Iwroński (Krzysztof Zawadzki) oraz jego sąsiad Pijakiewicz (Juliusz Chrząstowski). Z ich nieco nieskładnych rozmów (po pijanemu, oczywiście) można wywnioskować, że kontynuują oni rodzinną tradycję, polegającą na rywalizacji „kto kogo przepije". Wpisuje się to doskonale w komediowy charakter spektaklu. „Pijacy" poza ogłuszaniem nas krzykami tytułowych pijaków właśnie, bawią nas również. Patrzymy na życiową niezdarność ludzi w szponach nałogu i potrafimy się z nich śmiać. Bohaterów nie jest w stanie przywołać do porządku nawet trzeźwy pan Roztropski (Roman Gancarczyk). Sam zresztą porusza się na wózku, ale wedle uznania wstaje i spaceruje sobie po scenie, niezależny od nikogo niczym postać z Witkacego.
Barbara Wysocka wyreżyserowała spektakl, który może doprowadzić do łez z dwóch powodów. Po pierwsze – zwyczajnie ze śmiechu. Po drugie: jeśli sceny odgrywane przez aktorów będziemy mogli znaleźć we własnym życiu. Zniekształcone przez nałóg twarze osiedlowych pijaczków zna i widział każdy. Mistrzostwo aktorskiego stylu pokazuje ich świat w pigułce. Ludzie piją w grupach, w parach, potem z braku innych rozrywek zaczynają pić ich dzieci. To niemal niekończąca się opowieść. Prawie tak samo długa jak wypowiadany do przypadkowego przechodnia monolog pijaka na ulicy.