Żywoty równoległe

"Kogo szukał, czego chciał" - aut. Robert Jarocki - Wydawnictwo Muza SA

Biorąc do ręki publikację Roberta Jarockiego „Kogo szukał, czego chciał..." można się zastanawiać, czy jest możliwe napisanie reportażu z głowy Jerzego Jarockiego. Tym bardziej, że jest to książka napisana przez osobę z bliskiego otoczenia artysty, która miała możliwość podążania za życiem Jarockiego krok w krok.

Ich życia biegły niejako równolegle, ciągle zderzając się we wspólnych wydarzeniach. Jerzy Jarocki pewnie nie przypuszczał, że pewnego dnia jego młodszy brat podejmie się pisania o Jego życiu. Nie było pomiędzy nimi żadnego filtra, jaki zwykle dzieli autora i bohatera. Można się tylko domyślać, jak wielkim utrudnieniem był dla Roberta Jarockiego ten brak dystansu, pewnego rodzaju „efektu obcości". Czasami, gdy jesteśmy zbyt blisko, gdy temat zainstalował się już głęboko pod skórą w układzie nerwowym i oddechowym, już nie sposób o nim pisać...

Wspomnienia Roberta Jarockiego są jak rozbłyski pamięci. Nagle, z ciemności wyłaniają się przed nami sytuacje z pociągu, urywki rozmów, smak zimnego piwa. Upiorne czasy powojenne, przesiedlenia, problemy pomiędzy pokonanymi Niemcami i zwycięskimi Polakami. Dojmująca obecność starych ludzi na ulicach, bo młodzi zostali na Wschodzie. Tylko pokonani Niemcy przeżyli. Nisko kłaniali się mijanym Polakom. Stalinizm zaprojektował braciom młodość, do której Robert Jarocki obficie sięga wyciągając nieznane historie o teatralnych początkach jednego z największych polskich reżyserów. O teatrzyku kukiełkowym przygotowanym na starym wozie (w którym oczywiście Jerzy Jarocki był reżyserem i animatorem całości). O talencie aktorskim, który zawiódł go do szkoły teatralnej w Krakowie.

Miejmy nadzieję, że studiowanie w Krakowie zawsze będzie miało swój niepowtarzalny koloryt. Zwłaszcza na kierunkach związanych ze sztuką teatru... Jerzy Jarocki miał to wielkie szczęście, że w Krakowie jeszcze spotkał się z etosem inteligencji typu przedwojennego. Będącej powidokami Królestwa Kongresowego, u której wciąż słychać było echa poglądów „Stańczyków". Nadchodzi jednak i taki dzień, gdy miasto Pawlikowskiego i Frycza-Modrzewskiego zaczyna ograniczać i znów trzeba zmienić krajobraz, by dostarczyć do głowy nowe konteksty myślenia. Ówczesna decyzja Jarockiego o podjęciu dalszych studiów w Moskwie miała oczywiście swoje podstawy w polskiej sytuacji politycznej. Jednak jeżeli spojrzymy na potencjał teatralny bratnich narodów, to gdzie zgłębiać tajniki teatru jeżeli nie w mieście Stanisławskiego, Meyerholda... a więc po czechowowsku: „Do Moskwy!". Jerzy Jarocki rozpoczął zatem studia reżyserskie w moskiewskim GITIS-ie. O atmosferze studiowania w stalinowskiej Rosji, o zdarzeniach i rozmowach, jakie miały miejsce w akademiku na Trifonowce zapewne najbarwniej opowiedziałby sam Jarocki. W tym miejscu wystarczy nam powiedzieć, że w Moskwie poznał Jerzego Grotowskiego oraz Nikołaja Gorczakowa (syna generała Białej Armii, który ukrywał się przed władzą pod zmienionym nazwiskiem). Gorczakow był typem inteligenta sprzed Rewolucji Październikowej. Z czasem stał się mistrzem Jarockiego, najlepszym towarzyszem do dyskusji. O zaufaniu, jakim darzył swojego podopiecznego świadczy, że umożliwił młodemu Jarockiemu dostęp do zamkniętych archiwów Biblioteki im. Lenina. Jak podsumował jego brat: Jarocki po przyjeździe z Polski, nie miał w sobie wewnętrznej cenzury. Nie zastanawiał się, jakie pytania wolno mu zadawać. Co się stanie, jeżeli w ich stawianiu posunie się za daleko, a przecież były to czasy, gdy o Meyerholdzie wspominało się bezgłośnie... Jeszcze gorsze było to, że wobec ówczesnego braku informacji, mając dostęp do źródeł nieosiągalnych dla przeciętnego obywatela, Jarocki nie wiedział, jakie pytania powinien zadawać. Czego szukać... Działał intuicyjnie. Prawdopodobnie nawet do końca nie zdawał sobie sprawy, na jak wielkie niebezpieczeństwo naraża się Gorczakow pozwalając mu, by jako spektakl dyplomowy wystawił „Bal manekinów" Brunona Jasieńskiego. Gorczakow umożliwił mu nawet spotkanie z żoną poety, która właśnie została zwolniona z łagru.

Całe życie Jerzy Jarocki spędził w galopie. Problemy rodzinne, problemy w pracy, z aktorami, autorami, dyrektorami, były dla niego motywatorami do jeszcze bardziej wytężonej pracy. Oprócz niezmiernie ciekawego wątku rosyjskiego, szczególnie interesujące są przytaczane przez Roberta Jarockiego projekty-marzenia, których jego bratu nigdy nie udało się zrealizować. Jednym z takich projektów była „sztuka biograficzna" poświęcona Tadeuszowi Różewiczowi. Zmontowana z fragmentów wypowiedzi, poematów, tekstów. Jednak jej główny bohater nie zgodził się na realizację. Kolejnym spektaklem (niespełnionym marzeniem, jak „Hamlet" Konrada Swinarskiego) była próba opowiedzenia o Rosji bolszewickiej poprzez biografie ówczesnych artystów teatru. Po lekturze tej książki w pamięci pozostanie nam obraz Jerzego Jarockiego w ciągłym biegu. W ciągłym intelektualnym rozedrganiu. Jedynym niedosytem po lekturze jest fakt, że dla teatrologa ta książka jest stanowczo zbyt mało teatrologiczna. Bo my tak bardzo lubimy rozpruwanie teatralnych szwów. Obserwację artysty przy pracy, w jego naturalnym środowisku, jakby to była nasza zwierzyna łowna... I nie mam tu na myśli wymarzonej monografii twórczości Jerzego Jarockiego, do której odwoływał się wielokrotnie Robert Jarocki. Monografie zabijają artyzm zasypując Czytelnika datami i nazwiskami, które nigdy nie przykleją się do mózgu statystycznego teatralnego łazika. Zabrakło mi w tej książce zapisu EKG tych intelektualnych erupcji, które rozsadzały Jego myślenie o teatrze. Naturalistycznych opisów, gdy Jarocki zapominał o statystycznej rzeczywistości i ze wzrokiem skierowanym do wnętrza własnego umysłu, jak w najgęstszą mgłę szedł w sprawę, z którą razem ze swoimi aktorami chciał się rozprawić na teatralnej scenie.

Olga Śmiechowicz
Dziennik Teatralny Łódź
11 grudnia 2015
Portrety
Robert Jarocki

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia