13.03.2018, wtorek (... Pora umierać! ...)

„Kształt wody", dzieło meksykańskiego reżysera Guillermo del Toro, specjalisty od horrorów i filmów fantasy, był nominowany do Oskarów w kilkunastu kategoriach. Ostatecznie otrzymał cztery statuetki, za scenografię i za muzykę oraz dwie najważniejsze: za reżyserię i dla najlepszego filmu. Jednym słowem Amerykańska Akademia Filmowa uznała, że to największe osiągnięcie filmowe minionego roku.

No cóż, powinienem nie komentować i jak najszybciej zapomnieć o tym werdykcie, bo mi się film nie podobał. Nie podobał? To mało! Ale w sumie cieszę się, że go obejrzałem, bo dzięki temu mogę więcej powiedzieć jaki jest ten dzisiejszy świat, jakie prawa nim rządzą, jakie gusta i mody w nim obowiązują. Wzbogaciłem wiedzę o artystach, o członkach Akademii , o krytykach i kryteriach sztuki. Być może jest to złudne. Bo czyż amerykańscy akademicy to cały świat i czy ich wybory zawsze opierają się na rozsądnych i głębokich przesłankach myślowych i estetycznych? Nawet jeśli tak, to najwyraźniej nie są to moje przesłanki. Może lepiej byłoby powiedzieć, że otrzymałem lekcję na temat degradacji pojęć i rzeczy we współczesnym świecie. Jedno jest pewne: „wrażliwość" postmodernistyczna opanowała nie tylko niektórych twórców, ale i kryteria oceny ich dzieł, zarówno profesjonalistów, jak i przypadkowych widzów.

„Kształt wody" jest filmem wzorcowym dla postmodernizmu. Można powiedzieć, że przypomina manifest programowy, albo raczej poradnik jak go w kinie uprawiać, niestety mocno już zwietrzały. W zakresie myśli i formy jest w dziele del Toro wszystko i w odpowiedniej proporcji, aby stworzyć modelowe dzieło: epatowanie innością, dyskryminacja inności, oswajanie inności; estetyka kampowego kiczu; uciekanie z realizmu do efektów nierealistycznych; niejednorodność stylistyczna: żart i ironia pomieszane z nieznośnym sentymentalizmem i drastycznym okrucieństwem; cytaty z innych filmowych estetyk; ilustracyjny kolaż muzyczny i dźwiękowy złożony z fragmentów gotowych utworów, klisz i zapożyczeń w najprzeróżniejszej stylistyce; motywy społeczne wplecione w moralne. To jest postmodernizm w czystej postaci, kłopot w tym, że tak „wzorcowo" nie robi się już filmów, ba, chyba nigdy się nie robiło. Szeleściłyby papierem. Almodovar, Greeneway, Tarantino, Lynch, Jarmusch nigdy nie ilustrowali podręcznika o postmodernizmie w kinie, po prostu kręcili filmy, zachowywali własny język, opowiadali po swojemu i mądrzej! „Kształt wody" jest niestety pozbawiony indywidualizmu, ale też głębokich uczuć (co zdumiewające!). Epatuje powierzchownymi i pozornymi relacjami przetrąconych, zakompleksionych i niespełnionych ludzkich atrap.

Odnoszę wrażenie, że to nie meksykański reżyser chciał zadziwić świat głębią swego (po)nowoczesnego spojrzenia. To raczej członkowie Akademii chcieli pokazać jacy są (po)nowocześni i jak niebanalnie potrafią myśleć o filmie. A może chodziło o docenienie kina gatunkowego, bo ktoś powiedział z dumą, że po raz pierwszy nagrodzono Oskarem fantasy? Tak czy siak, wyszło żałośnie. Chyba tylko z wyjątkiem scenografii, sugestywnie pokazującej nieco „odjechane" amerykańskie wnętrza z początków lat 60. Także z wyjątkiem aktorstwa, zwłaszcza charyzmatycznej Sally Hawkins, odtwórczyni głównej roli.

„Pozycja obowiązkowa", „sensualna uczta", „idealnie wyważony, przepiękny obraz", „magiczny film", piękna baśń o miłości"! To tylko niektóre zachwyty krytyków filmowych, świadczących jak niewiele nam dzisiaj potrzeba do szczęścia i jak się wszystko sprymitywizowało. Na ogół ci, którzy starają się pisać mądrzej zwracają uwagę, że w naszych czasach powinniśmy terapeutycznie zanurzyć się w baśni, żeby uciec od otaczającej nas ponurej rzeczywistości. Zgoda, gdyby baśń nie była tak banalna, prymitywna, jednowymiarowa i oczywista jak u del Toro. Urągająca wrażliwości estetycznej i inteligencji. Skrojona na miarę usychających mózgów, które przyjmują jedynie proste komunikaty i czarno białe schematy, a jakakolwiek komplikacja, niedopowiedzenie, czy przenośnia przekraczają ich możliwości percepcyjne. Uciekać z deszczu pod rynnę?

Być może del Toro opowiadając nam współczesną wersję „Pięknej i bestii", chciał zrobić film „z kluczem", pokazać jak skarlał nasz świat. Powiedzieć, że każda epoka ma taką bestię na jaką zasługuje. Taka nieoczywista świadomość twórcza byłaby dużym plusem dla reżysera, ale jednocześnie minusem, bo nie przewidział, że dzisiejsza publiczność nie rozumie zbyt finezyjnych gier intelektualnych.

Wreszcie sprawa ostatnia. Najlepszy film minionego roku okazał się plagiatem, nie tylko w stosunku do głośnego jakiś czas temu filmu „Plusk" z Tomem Hanksem, ale też do wielu innych dzieł filmowych. W Internecie aż roi się od informacji na ten temat. Zdobywca Oskara popełnia plagiat!

Takie czasy. Pora umierać!



Krzysztof Orzechowski
Dziennik Teatralny
13 marca 2018