16.09.2017, sobota (... rozpad jest piramidalny ...)

Po moim spektaklu, sprzed laty, pozostały sardynki i kaktus, a z obsady aktorskiej Przemysław Branny (w tej samej roli Tima!). W krakowskim Teatrze Bagatela Maciej Wojtyszko wystawił „Czego nie widać" Michaela Frayna. W 1998 roku, na tej samej scenie, odbyła się premiera „Czego nie widać" w mojej reżyserii. Wczoraj usiadłem na widowni i pogrążyłem się w nostalgicznych refleksjach.

19 lat to dużo i mało zarazem. Kaktus gra (wiadomo – roślina odporna na czas i warunki), sardynki grają (jak ci rekwizytorzy je przechowali!?), Przemysław Branny gra (dojrzał jak dobre wino)! Upływ czasu okazał się najbardziej bezlitosny dla mnie, ale i dla teatru, który Frayn przewrotnie pokazał w swojej sztuce. W 1982 roku ów angielski dramaturg, prozaik i dziennikarz napisał niegłupią farsę o tym jak łatwo może rozpaść się teatralna konstrukcja przedstawienia pod wpływem najprzeróżniejszych okoliczności i jakie wysiłki podejmują aktorzy, żeby publiczność nie zorientowała się, że coś idzie nie tak. Aż do trzeciego aktu sztuki, kiedy katastrofa staje się tak oczywista, że niczego już nie można uratować. Niewątpliwa środowiskowa satyra została napisana z miłością – tyle, że do innego teatru, niż ten, z którym przychodzi nam dzisiaj obcować. Słowem, u Frayna kontrapunktem dla rozpadu formy był obowiązujący wówczas literacki i estetyczny porządek (zwłaszcza w teatrze angielskim). Autor pokazał jak trudną profesją jest teatr, ile wymaga, poświęceń, uwagi, kondycji, skupienia i że artyści są jak dzieci specjalnej troski – trzeba ich kochać.

Dzisiaj popękana rzeczywistość serwuje nam często przedstawienia, w których chaos jest z góry zaprogramowany, forma rozbita, króluje postdramatyczność, performans i improwizacja, celowo złamane zostają dawne reguły konstrukcji widowiska, bo wszystko wolno. Co zatem sztuka Frayna ma dzisiaj odbijać? Pozostało krzywe zwierciadło, ale obiekt, który miał być w nim satyrycznie pokazany sam stał się niewyraźny, rozmyty i bałaganiarski. Powie ktoś: „ależ to prorocze, tamten teatr był tak dalece bez sensu, że musiał zostać unicestwiony!"). Nie do końca się z tym zgadzam. Dla mnie pozostaje III akt, który można potraktować nieprzemijająco metaforycznie: rozpad jest tak piramidalny, że już właściwie wszystko jedno.

„Czego nie widać" (jak każda dobrze napisana farsa) jest nadal wielkim wyzwaniem dla twórców i aktorów. Bo żeby ją dobrze zagrać (zwłaszcza w I i II akcie) trzeba wznieść się na wyżyny profesjonalnego kunsztu i niebywałej fizycznej sprawności. Z tego zadania zespół Teatru Bagatela wychodzi zwycięsko. Sukces odnoszą także twórcy: i Wojtyszko (reżyseria), i Łagowska (scenografia), i Rawski (muzyka). Brawo!



Krzysztof Orzechowski
Dziennik Teatralny
18 września 2017
Spektakle
Czego nie widać
Portrety
Maciej Wojtyszko