23.09.2017, sobota (... powiedzieć tylko tyle, to nie powiedzieć nic ...)

Laureatką Nagrody im. Jerzego Giedroycia została w tym roku Joanna Krakowska za książkę „PRL. Przedstawienia". Przyjąłem tą wiadomość ze smutkiem, ale i z pewnym rozbawieniem. Takie mamy czasy: post-prawdy i powszechnej manipulacji. Dziełu p. Krakowskiej poświęciłem kiedyś cały felieton, nie szczędząc słów krytycznych autorce za dosyć swobodne i nad wyraz subiektywne potraktowanie niezwykłej historii naszego teatru w czasach komunistycznego zniewolenia.

Cóż mi dzisiaj pozostało? Spróbuję rozszerzyć jeden z epizodów, wspomnianych przez Joannę Krakowską marginalnie, zaledwie w paru zdaniach. Autorka napisała w swojej książce, że przyczyną wystawienia „Dziadów" przez Konrada Swinarskiego (Teatr Stary, 1973) było polecenie, jakie dyrektor Jan Paweł Gawlik otrzymał od swoich partyjnych mocodawców. Chodziło o złamanie trwającego od ponad pięciu lat środowiskowego „zapisu" na realizację mickiewiczowskiego arcydzieła, po zdjęciu w 1968 roku dyrektora Kazimierza Dejmka ze stanowiska, a wyreżyserowanych przez niego „Dziadów" z afisza Teatru Narodowego. Ale spółka Gawlik – Swinarski, pod dyktando komunistycznych władz, postanowiła przerwać ciche zalecenie ZASP-u, aby „Dziadów" na polskich scenach nie wystawiać, dopóki nie powrócą na scenę Narodowego. Według Zbigniewa Raszewskiego tak było. Nie mam powodu nie wierzyć. Ale powiedzieć tylko tyle o krakowskim przedstawieniu – to znaczy nie powiedzieć nic.

Brnę dalej, już po swojemu, za to w konwencji lubianego przez Joannę Krakowską political fiction. Jerzy Trela nie zagrał Konrada-Gustawa przypadkowo, jego lewicowe przekonania dla nikogo nie były tajemnicą. A obsadził go reżyser, który prawdopodobnie współpracował ze Stasi. Przedstawienie powstało i trzeba mu było zorganizować sukces, zarówno frekwencyjny, jak i prasowy. Kraków – wiadomo – jest miastem konserwatywnym i niepokornym. Uzgodniono, że łatwiej będzie w Warszawie (bliżej budynku KC PZPR). I tak się stało. Kraków dał się omamić dopiero później, po Warszawie. Trzeba też było zapewnić „Dziadom" uznanie za granicą, pokazać, że w Polsce można je wystawiać. W zaciszu partyjnych gabinetów zdecydowano, że będzie to Londyn i odbywający się tam Światowy Festiwal Teatralny. Z zaproszeniem pójdzie łatwo, bo z przecieków wynikało, że ówczesny burmistrz tego miasta sympatyzował z komunistami, a kto wie, czy nie był powiązany z sowieckim wywiadem. I tak dzięki koneksjom Gawlika Teatr Stary pojechał do Londynu. Tamtejsza tajna komórka KGB zorganizowała „Dziadom" klakę w katedrze Southwark. Dla niepoznaki wywieziono też „Noc Listopadową" w reżyserii Andrzeja Wajdy.

Te opowieści (jedna tendencyjnie wybiórcza, druga całkowicie zmyślona) wyjaśniają narodziny legendy krakowskich „Dziadów" i fenomen ich 269 powtórzeń na scenie. Staje się oczywiste, że była to wyłącznie zasługa komunistycznej propagandy. „Zaraz, zaraz, bzdura!" – ktoś powie – „Przecież mówimy o jednym z najważniejszych spektakli teatralnych w powojennej Polsce, przedstawieniem magicznym i niezwykłym, które na to zasługiwało". Jak zatem określić książkę „PRL. Przedstawienia"? W czasach komuny za tak sugestywną manipulację i tak subiektywną narrację historyczną można było dostać wysokie odznaczenie państwowe, np. Sztandar Pracy. Dzisiaj Nagroda im. Jerzego Giedroycia brzmi znacznie lepiej.



Krzysztof Orzechowski
Dziennik Teatralny
23 września 2017