500 dowodów Anny Dymnej

Pierwszy odbył się lat temu 14. Z Żukiem Opalskim trzymaliśmy wtedy, w 2002 roku, kciuki za szczytną ideę Anny Dymnej, pomysłodawczyni i gospodyni niedzielnych godzin mówienia nie płaskiego, lecz przecież marna, prawie żadna była nadzieja, że "szaleństwo" Dymnej, wprawdzie smakowite, lecz jednak "szaleństwo", potrwa dłużej niż sześć miesięcy, no, góra rok. Skąd ten nasz niegdysiejszy sceptycyzm? - pisze Paweł Głowacki po 500 Krakowskim Salonie Poezji.

W jednym z licznych artykułów, co się z okazji setnej rocznicy urodzin Jeremiego Przybory ukazały, Magda Umer, próbując złowić niepowtarzalność Mistrza, na marginesie rzuciła dygresję ciemną - myśl o poziomie subtelności w epoce naszej. W niedzielne południe wróciła ta ciemność.

W prologu Salonu Poezji się przypomniała i trwała do końca, przez godziny ponad dwie. Tyle trwał ten wyjątkowy Salon. Wyjątkowy, bo jubileuszowy. Salon nr 500., a pierwszy odbył się lat temu 14. Z Żukiem Opalskim trzymaliśmy wtedy, w 2002 roku, kciuki za szczytną ideę Anny Dymnej, pomysłodawczyni i gospodyni niedzielnych godzin mówienia nie płaskiego, lecz przecież marna, prawie żadna była nadzieja, że "szaleństwo" Dymnej, wprawdzie smakowite, lecz jednak "szaleństwo", potrwa dłużej niż sześć miesięcy, no, góra rok. Skąd ten nasz niegdysiejszy sceptycyzm?

Dziś już nie pamiętam. Dziś wiem tylko, że ciemna myśl Umer wróciła w niedzielę, i że wystarczyło się rozglądnąć po widowni, lożach i przejściach między rzędami, by nad ciemną tą myślą głową pokiwać litościwie. Bo ostatniej niedzieli - tłumy.

Na scenie zaś - finezja językowa i muzyczna, labirynty metafor, zupełna nieobecność banału kwadratowego niczym blat. Więc jak naprawdę jest z tym łaknieniem? Na scenie Jerzy Trela, Anna Polony, Andrzej Seweryn, Skaldowie, Grzegorz Turnau i cała zacna reszta - oni czytający lub śpiewający słowa Norwida, Herberta, Miłosza, Kochanowskiego oraz innych - a na widowni cisza niebywała.

Klasyk rzekłby: "Jakby Ziemia była niezamieszkana". Cisza nie jako znak snu, lecz jako brzmienie wielkiej uważności. I z grubsza właśnie tak jest od lat czternastu, z tygodniową lub inną regularnością, w ponad czterdziestu salach w Polsce i za granicą. Czyżby więc refleksja o ludzkości dzisiejszej jako stadzie baranów była litą, acz wygodną brednią? Jak wiele jest dowodów, że to brednia? Pierwszy z brzegu: bodaj 9 milionów ludzi przylepionych do Konkursu Chopinowskiego. Czyli kto? 4,5 miliona żon Chopina plus 4,5 miliona jego wujów?



Paweł Głowacki
Dziennik Polski
21 stycznia 2016
Portrety
Anna Dymna