...A jego krzyk niknie w otchłani

Na scenie tylko dwoje ludzi. Ale razem z nimi jest dźwięk i scenografia. Wszystko to tworzy obrazy, zamieniające się w transcendentny spektakl porywający dusze widzów. A było tak w Toruniu podczas XIX Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Lalkowych, kiedy to na scenie pojawił się zespół Teatromusica TAM z Padwy.

Błękitna dusza Chagalla

Jednak najważniejszą postacią jest Marc Chagall, bo to przedstawienie jest właśnie zadedykowane jemu. Skonstruowane na jego obrazach. Pojawia się żona i mąż z obrazu „Ja i wieś". Wykonują gospodarskie obowiązki prowadząc je w takt ostrych dźwięków instrumentów perkusyjnych. To one nadają puls rytuałom codzienności wypełnionych ciężką pracą. Narzucają określony rytm. Dźwięki konstruują niewidzialny kierat, z którego tak trudno się uwolnić. Nagle na białym ekranie, ustawionym pod odpowiednim kątem na scenie pojawia się wizualizacja ściennego zegara z wahadłem. Rozpoczyna się podróż w czasie marzeń. Od tej chwili wkraczamy w wielowymiarową przestrzeń spektaklu. Stworzoną przez komputerową animację – „trzeciego aktora" tego spektaklu.

Wahadło zamknięte w skrzyni nie ma szans na wyrwanie się z niej i własne odmierzanie czasu. Podobnie jak para wieśniaków. Tymczasem dzieje się coś niezwykłego, co wykracza daleko poza zasięg ludzkiego poznania. Mąż i żona opuszczają swój realny świat i przenoszą się do świata marzeń, snu... Podobnie dzieje się z muzyką – zanikają dotychczasowe ostre dźwięki a pojawia się melodia pełna nieziemskiej harmonii. A małżonkowie już unoszą się nad dachami domów, zupełnie jak na obrazie mistrza – „Zakochani nad miastem". To jeden z ulubionych motywów artysty. Miasto jest zapewne jego ukochanym rodzinnym Witebskiem, a mężczyzna i kobieta swobodnie unoszący się w przestworzach to znak samego Chagalla i jego żony. Pojawiają się konie, kozy, ryby, zwierzęta domowe – ulubione symbole dzieciństwa. Jest i ulubiona postać – skrzypek. Para aktorów fizycznie wtapia się w barwne obrazy z projekcji komputerowej. Odnosi się wrażenie, że animowany komputerowo obraz „gra" razem z parą aktorów. Świat realny łączy się ze światem fantazji. Już nie egzystują oddzielnie. Zaczynają się wzajemnie przenikać, uzupełniać. Muzyka, obraz, aktorzy tworzą jedną wizualną całość, w której łatwo odczytać wnętrze artysty, jego marzenia. W taki oto sposób odsłania się „anima", czyli dusza. Staje się błękitna, jak kolor nieba, na którym tak lekko się przemieszcza. Bo niebieski w malarstwie Marca Chagalla to transcendencja, to znak harmonii duszy i miłości. Jego ulubiona barwa.

Lecz żona i mąż wracają na ziemię, ale tutaj już nie jest tak jak przedtem. Przynieśli do swego życia swoje marzenia i tak powstaje jeden wspólny świat. A co to potwierdza? Tym razem to mąż, a nie żona, wyimaginowaną chochlą nakłada jedzenie do miski żony.
Myślę, że twórcy tego znakomitego pod każdym względem spektaklu, mówią do widzów jasno i wyraźnie. Nie bójmy się marzeń, odważmy się je realizować. Tak jak sam Marc Chagall, który pod koniec życia odkrył magię witraży i całkowicie się im poświęcił. Nie bał się podjąć tego artystycznego wyzwania i stworzył najpiękniejsze witraże. Dzięki nim był jeszcze bliżej swego ukochanego błękitnego nieba. A warto wiedzieć, że Marc Chagall odkrył magię witraży w wieku 70 lat. I ogromnie żałował, że nie stało się to wcześniej i zajął się ich tworzeniem już do końca życia.

To teatralne spotkanie z Chagallem pozostało we mnie na zawsze. Dlatego jak tylko dowiedziałam się w ubiegłym roku w kwietniu, w Żninie będzie wystawa prac Marca Chagalla, wiedziałam, że muszę ją zobaczyć. Pokonawszy kilometry szosy, zamienianej właśnie w autostradę, mijając góry piasku, pętle, ocierając się o przeogromne TIR-y, dotarłam na miejsce.

Muzeum Ziemi Pałuckiej mieści się w zabytkowej przepięknej kamienicy. Wystawę litografii „Marc Chagall – przeczucie cudu" eksponowano w Galerii im. Tadeusza Małachowskiego. Właścicielem zaprezentowanych 43 litografii jest Wasilij Kessauri. Jego prywatna kolekcja eksponowana była m.in. w Szwecji, na Słowacji i na Łotwie. Litografie eksponowane w żnińskiej galerii dzieliły się na trzy części. Pierwsza związana była z treścią bajek arabskich, druga z mitem o Dafnis i Chloe, a trzecia, razem z autoportretem artysty, przedstawiała miłość, przyrodę i cyrk. Odczytywanie tytułów dzieł, wtapianie się w świat kształtów i barw było przeogromnym przeżyciem. Odczytywanie w nich tego, co w nich najważniejsze i tego, co ukryte w symbolach sprawiało, że czas znalazł się poza mną.

Natomiast w tym roku, też w kwietniu, Wydawnictwo „Czarna owca" wydało książkę Julie Orringer „Portfolio ocalonych artystów". (Omówioną na łamach Dziennika Teatralnego). Otwieram ją i czytam pierwsze zdanie. – „Jak się okazało, do wioski, w której mieszkali Chagallowie, nie jeździł żaden pociąg. I drugie. - Ale Varian Fry dotarł do niej pokonując wiele niedogodności".

I tak poznaję Variana Fry, ratującego w okupowanej Francji, w roku 1940, artystów i naukowców, na których faszystowscy naziści wydali wyrok śmierci. Także i na Chagallów, którzy nie wierzyli, że grozi im aż takie niebezpieczeństwo. Wierzyli natomiast w to, że dzieła stworzone przez Marca, są wartością ogólnoświatową i ich obronią. Jednak Varian Fry, nie ustępował i w końcu udało mu się przekonać Chagallów, że wyjazd z Europy do USA jest dla nich jedynym ratunkiem przed III Rzeszą. Malarz jednak uważał, że „artysta nie może odwracać oczu" i „musi dać świadectwo prawdzie". Lecz Varian powiedział mu wtedy, że martwy artysta nie da żadnego świadectwa.

W tym kontekście wybrane przez autorkę motto książki:

„Widziałeś kiedyś moją twarz
Twarz bez ciała na środku ulicy?
Nikt go nie zna,
A jego krzyk niknie w otchłani",

którego autorem jest Marc Chagall, nabiera szczególnej wymowy.

Wtedy też przypomniała mi się wypowiedź Wasilija Kessauri sprzed roku. Prezentując swoją chagallowską kolekcję w Galerii w Żninie, powiedział, że „dwie z litografii to monochromie pochodzące z okresu twórczości przed II wojną światową, pozostałe 41 to prace wielokolorowe powojenne".

Gdyby zatem Varian Fry nie ocalił Marca Chagalla, czy moglibyśmy dzisiaj podziwiać jego dzieła powstałe właśnie po II wojnie światowej?



Ilona Słojewska
Dziennik Teatralny
23 czerwca 2020