A pamiętasz?

Gdzie mieszkają bohaterowie książek, których nikt już nie czyta? Co dzieje się z postaciami z bajek, które nie są już wyświetlane w telewizji? Bohaterowie poznańskiego spektaklu w reżyserii Julii Szmyt w czasach komuny znani byli każdemu dziecku z krajów bloku wschodniego. Żwirek i Muchomorek, Krokodyl Giena i Szapoklak są dzisiaj symbolami epoki, która odchodzi w zapomnienie, a dla najmłodszego pokolenia często znakami mgliście łączącymi się z dzieciństwem rodziców i młodością dziadków.

Bohaterowie przebywają w przestrzeni przypominającej zapomniany magazyn staroci, w którym spoczywają w stanie bezużyteczności między innymi stare łóżko, ciężka drewniana szafa, która okazuje się jednak wnętrzem mieszkalnym, oraz jaśniejące dziwnym czerwonym blaskiem polskie godło. Tytułowy Holoubek nie ma nic wspólnego ze słynnym Gustawem, mistrzowsko interpretującym wielką improwizację w "Lawie" Tadeusza Konwickiego. To czeskie określenie na gołąbka pokoju, którego Pablo Picasso w 1948 roku namalował na serwetce w restauracji wrocławskiego hotelu Monopol. Gołąbek wykluwający się z jajka wysiadywanego przez Żwirka i Muchomorka (zostało im podrzucone) zaburza równowagę świata, do którego od lat nikt nie zaglądał i którym nikt się nie interesował. Wydaje się, że jego pojawienie się wymusza na pozostałych bohaterach ruch, od którego odwykli w miarę upływu lat. Jest rysowany inną kreską, jako wytwór Picassa wyrasta z innych rejonów sztuki niż poczciwi bohaterowie rodem z Czechosłowacji czy Rosji radzieckiej. Mimo, że nie jest egzotycznym ptakiem, pozostali bohaterowie traktują go jak zjawisko ekscentryczne, a może nawet niebezpieczne, zostaje wszak oskarżony o szpiegostwo. Nie jest do nikogo podobny, nie pochodzi z żadnej ze znanych opowieści, nie wiadomo, co z nim z zrobić. Co ciekawe, bohaterowie bajek z lamusa mają świadomość swojego zapomnienia i swojej nieprzystawalności do nowych warunków historycznych, której zupełnie nie posiada Gołąbek. Nie ma pojęcia, że ideały ruchu komunistycznego nie są już ideałami społeczeństw, a nostalgia za czasami, w których na ekranach telewizorów gościł Kiwaczek, ma co najmniej ambiwalentny charakter. Przez moment nad sceną zawisa potencjalny konflikt pomiędzy Gołąbkiem a bohaterami bajek, ponieważ część bohaterów chce go usunąć (tak jak usuwa się rysunki, przy pomocy gumki do wymazywania), jednak szybko zostaje zażegnany i w finale Holoubek dołącza do pozostałych bohaterów w ich drodze w nieznane.

Dla widzów mojego pokolenia, kojarzących tylko niektóre z pojawiających się na scenie bajkowych bohaterów i postaci historycznych, "Holoubek, syn Picassa" może funkcjonować jako refleksja nad tym, w jak dużym stopniu teatr jest medium odwołującym się do pamięci i pracującym na pamięci, zarówno widzów jak i aktorów. Znaczną część obsady spektaklu stanowią nestorzy poznańskiej sceny, pamiętający lata emisji filmów o Kiwaczku, z kolei debiutująca w teatrze młoda reżyserka, należy do pokolenia wychowanego przez Walta Disneya, którego Żwirek i Muchomorek odsądzają od czci i wiary. Można więc wyobrazić sobie, jak ciekawym procesem translacji doświadczenia kulturowo-historycznego musiały być wobec tego próby. Świetną intuicją wykazała się reżyserka zwłaszcza tworząc duety Zbigniewa Grochala i Andrzeja Lajborka (grający odpowiednio Żwirka i Muchomorka) oraz Małgorzaty Łodej-Stachowiak i Michała Grudzińskiego (w rolach Szapoklaka i Ogryzka). Grochal i Lajborek jako bohaterowie czechosłowackiej kreskówki, pełni zaangażowania stawiali czoło wyzwaniom niespodziewanego ojcostwa. Aktorzy z wdziękiem wydobywali komizm tych partii tekstu, z których wynikało, że bohaterowie bajek niemalże z zasady mają jedynie ojców-autorów, czy ojców-politycznych działaczy, kształtujących dzieje państw. Z kolei Grudziński i Łodej-Stachowiak stworzyli parę postaci silnie dominujących scenę w momentach, w których pojawiali się na scenie. Można było odnieść wrażenie, że wykrzykujący dyrektywy Szapoklak i wtórujący mu niczym echo Ogryzek próbują twardą ręką wprowadzić ład w świecie bajkowych postaci, które jednak skutecznie się tym próbom opierały.

Choć z potencjału komicznego spektaklu skorzystają w głównej mierze starsi widzowie, "Holoubek" nie jest hermetycznym żartem, który rozśmieszy tylko nielicznych. Wydaje się, że u podstaw pracy Julii Szmyt nad tekstem Pilgrima i Majewskiego leżało przekonanie z jednej strony o możliwości nawiązania i rozwijania kontaktu przy pomocy kodu, który dla niektórych może być w części nieznany, a z drugiej o tym, że w ramach kultury nie mamy do czynienia z odseparowanymi od siebie, nieprzepuszczalnymi szklanymi kulami, ale formacjami, których elementy są przekazywane kolejnym pokoleniom. Nawet jeśli, jako dwudziestolatkowie, nie oglądaliśmy "Bajek z mchu i paproci", to słyszeliśmy o nich od naszych rodziców i dziadków.

W zakończeniu spektaklu bohaterowie przekraczają wrota dmuchanego zamku. Za tęczową bramą transformacji ustrojowej czeka ich los niepewny. Mogą dostosować się do panującej od kilku lat "mody na PRL" i stać się częścią kapitalistycznego rynku, na którym ich wartość będzie wyznaczała nostalgia za przeszłością. Mogą też zostać zapomniani, nie wiemy czy taki koniec byłby dla nich szczęśliwy czy nie, logika świata bajek nie jest przecież prostym przełożeniem logiki rzeczywistości ludzkiej. Być może staną się częścią innych historii, których granic nie będzie wyznaczać lamus spod szyldem demokracji ludowej.



Zuzanna Berendt
e-teatr.pl
5 grudnia 2018
Portrety
Julia Szmyt