A potem było gorzej i gorzej

Najpierw było dobrze, potem przyszła wojna i było źle. Potem było gorzej, było getto i jeszcze gorzej, mówi aktor w spektaklu ,,Wiera Gran". Tak samo było na scenie. Na samym początku było dobrze, a potem było gorzej i gorzej.

Wiera Gran, śpiewaczka obdarzona głębokim głosem, aktorka kabaretowa, z pochodzenia Żydówka. Przez większość życia walczyła z oskarżeniami o kolaborację z gestapo. Zmarła w zapomnieniu. Warto na początku parę słów o artystce napisać, bo z najnowszego spektaklu ,,Wiera Gran" w reż. Jędrzeja Piaskowskiego w Teatrze Żydowskim w Warszawie widzowie, którzy nie znają w ogóle życiorysu i ścieżki artystycznej Gran, za wiele się nie dowiedzą. Można traktować to jako zaletę. Spektakl zmusza widzów do poczytania o tej postaci, a więc zmusza do przemyśleń. Ale w każdej publicystyce, nawet tej teatralnej, punktem wyjścia powinna być jasno przekazana informacja. Tu tego zabrakło.

Trudno pisać o fabule, bo twórcy przedstawienia zastosowali przedziwny kolaż (jedna z najtrudniejszych sztuk tworzenia opowieści) składający się z piosenek, powtarzających się dialogów i mało skomplikowanych układów choreograficznych. Złączenie tego w spójną całość okazało się jednak zbyt trudne. Wszystko dzieje się gdzieś w bliżej nieokreślonej przestrzeni, chwilami, za sprawą zielonego tła, abstrakcyjnych kostiumów i rekwizytów, miało się wrażenie, że na obcej planecie, gdzie żyją istoty podobne do płazów albo innych praform. Aktorzy ciasno zbici w grupki pełzają po scenie, albo przemieszczają się, naśladując istoty zwierzęce. O ile w pierwszej scenie to intryguje, o tyle potem staje się nużące. Nie mamy żadnej postaci wyróżniającej się, nadającej kolejnym scenom innego kolorytu. W pewnym momencie nie sprawiało różnicy, czy w tej grupie aktorów będą trzy osoby, czy osiem – każda była tak samo prowadzona: fragmentarycznie, wyrywkowo, bez koncepcji. I trudno tu mieć pretensje do aktorów, bo nie mieli czego zagrać.

Twórcy spektaklu chcieli podjąć dialog z pamięcią o Wierze Gran i z nią samą. W scenicznym świecie mieli zwrócić artystce prawo głosu, tyle razy odbierane jej za życia. Niestety, nie tylko nie dali jej dojść do głosu, ale wykorzystali szczątki jej historii ubierając je w abstrakcje, a ją samą usadzili na widowni w roli biernego widza. Zrozumiała jest chęć odejścia od prostej scenicznej biografii. Tyle, że same chęci i zamysł nie wystarczą, trzeba pomysł jeszcze uchwycić, sprecyzować i sprowadzić do scenicznej rzeczywistości. W ,,Wierze Gran" czuliśmy parę razy, że ta główna myśl unosi się gdzieś w okolicach sceny, ale nie wiadomo, gdzie dokładnie jest i co właściwie przedstawia.

Wielu artystów staje przed problemem przedstawienia czegoś, co jest nieprzedstawialne. Tak jak w ,,Wierze Gran": wojny, głodu i tego, co przeżyła artystka – jej przejścia od niewinnej dziewczynki do zniszczonej, zaszczutej kobiety żyjącej wśród fantasmagorii. Twórcy spektaklu przykryli to woalką groteski i absurdu. Do tego dołożyli celowo tandetne kostiumy (pełne cekinów i piór miały pewien urok, częściowo nawiązywały do lat 30., do początku twórczości Gran) i kiczowate rekwizyty (te uroku już nie miały). Zanurzenie dramatycznej historii w grotesce i ironii było interesujące, bo pozwalało na uniknięcie sentymentalizmu. Ale reżyser równie sprawnie uniknął pokazania tej innej Wiery, ,,wyluzowanej, z oswojoną przeszłością". Nawias, w który wziął życie artystki, rozsunął się tak bardzo, że poza absurdem i kiczem nic w nim nie zostało.

Twórcy spektaklu słusznie zauważyli, że nie chodzi tu o pokazanie melodramatu, wzruszającej historii i jednej prawdy. Ale w zamian przydałoby się pokazać coś innego. Tymczasem nie da się oprzeć wrażeniu, że oglądaliśmy ,,studenckie" przedstawienie bez reżysera, który zapanowałby nad całością – kto na co wpadł, to grał. Jeśli ktoś długo nakłada maskę, to z czasem przekształca się ona w jego integralną część. Tu kicz i tandeta, które miały być tylko maską spektaklu, stały się jego twarzą.



Aleksandra Pucułek
Dziennik Teatralny
11 grudnia 2017
Spektakle
Wiera Gran