A to palic właśnie!

„Człowiek jest poddany temu co tworzy się >>między<< ludźmi i nie ma dla niego innej boskości jak tylko ta, która z ludzi się rodzi." Tak Witold Gombrowicz rozpoczyna wstęp do „Ślubu". Dlaczego ludzie, którzy deklarują ogromną religijność i wiarę w Boga, tak często nie wykazują ani odrobiny szacunku do drugiego człowieka? Tę naszą narodową cechę widział bardzo wyraźnie Gombrowicz. W pełnym świetle pojawia się ona także w inscenizacji Teatru Gdynia Główna, w reżyserii Ewy Ignaczak.

Spektakl w pełni wykorzystuje wymagającą przestrzeń teatru. W galerii, pełniącej rolę foyer, oglądamy swojego rodzaju prolog – miks oryginalnego tekstu Gombrowicza oraz scen powstałych w drodze improwizacji aktorskich podczas prób. Te dodane sceny doskonale wpisują się w absurdalny, prześmiewczy styl Gombrowicza. A także jego chęć, by pokazać tę brzydszą gębę polskości – nasz pesymizm, asekuranctwo, zawiść. To świetnie napisany tekst – scena jest dynamiczna, a dowcip inteligentny. Aktorzy śmieją się z samych siebie, z relacji między-aktorskich, z teatralnych układów i układzików. Śmieją się także (a my z nimi, choć to gorzki śmiech) z pomieszczenia, w którym przyszło im grać. Pojawiają się także nawiązania do współczesnego życia teatralno-politycznego – problemy reżysera i dyrektora „Klapy"! Ta pierwsza część to najlepszy fragment sztuki.

Spektakl płynnie przechodzi do właściwej treści „Ślubu" i właściwej sali teatru. Widzimy tutaj w pełnej krasie absurdalność współżycia rodzinnego i społecznego, absurd naszych codziennych i odświętnych rytuałów, konwenanse, naszą wypaczoną komunikację, która nic nie wnosi i nic nie znaczy. To co dzieje się na scenie jest tak dziwne, że zmusza Henryka do zastanowienia się, czy to co widzi, istnieje w rzeczywistości czy jest fikcją. Brzmi znajomo, prawda? Inscenizacja Ewy Ignaczak jest bardzo filozoficzna. Ukazuje także przemoc jaką stosujemy wobec siebie – również przemoc werbalną – rodziców wobec dzieci, mężczyzn wobec kobiet. A z drugiej strony jest bezsilność, strach, z których wynika chęć górowania nad innymi. Ojciec Henryka jest tchórzem, człowiekiem małym – dlatego nie pozwala dotknąć się „palcem". Ojciec uosabia tradycję, naszą nietykalną i niepodważalną spuściznę. Wszystko co skostniałe, uświęcone historią. Gombrowiczowski palic zaś to palec niewiernego Tomasza – to co nie ufa, nie wierzy, podważa, zadaje pytania, zmienia. Palic Gombrowicza to prawda, której nie chcemy przyjąć, i dlatego zamieniamy ją w kłamstwo. To prawda o nas samych, przed którą odczuwamy strach zbyt wielki, by móc ją przyjąć.

W spektaklu mamy czterech aktorów, a wszyscy grają znakomicie. Henryk w wykonaniu Łukasza Dobrowolskiego staje się niemal Hamletem. Władzio/Pijak – w tej roli rewelacyjny Marek Sadowski – ze swoją diaboliczną powierzchownością to odwrócony Horacy – zły doradca, który z uśmiechem przygląda się, jak akcja zmierza ku katastrofie. Ida Bocian i Bartłomiej Sudak jako rodzice Henryka/para królewska – są zmęczeni, biedni i groteskowi, dokładnie jak namalował ich Gombrowicz. Brakuje tutaj jednej ważnej-nieważnej postaci, mianowicie Mańki. Ewa Ignaczak zastosowała świetny zabieg i zamiast żywej Mańki dała nam... lustro! Pokazała w ten sposób, że ta postać w „Ślubie" właściwie nie ma żadnej funkcji, roli w sobie i dla siebie – nie istnieje poza relacją z Henrykiem. Mańka w „Ślubie" niemal nic nie mówi, a jeśli mówi to sztucznie. Bez Henryka, bez kogokolwiek, kto chciały się w niej przejrzeć, jej nie ma. Gombrowicz był zbyt dobrym pisarzem by podejrzewać go o przypadkowe stworzenie postaci bez właściwości i bez celu. Mańka jest Iwoną do kwadratu, właściwie Ignaczak odkryła przed nami, że Mańka nie istnieje. Jest to bardzo ciekawa hipoteza. W końcu sam Henryk kilkukrotnie zastanawia się, czy to co się dzieje jest prawdą a osoby wokół istnieją rzeczywiście. Być może Mańka się tylko Henrykowi przyśniła, przywidziała. Może Henryk stworzył ją, bo była mu potrzebna. Nie mógł dać sobie ślubu nie mając panny młodej. Nie mógł przecież wyjść za parobka czy za Władzia. A za kogoś wyjść musiał. Dlaczego? Bo tak jest, tak trzeba, tak nakazuje nam Ojciec i Tradycja. I żaden palic nam w tym nie przeszkodzi.

Nie ma bardziej polskiego autora w historii literatury niż Gombrowicz. On znał nas doskonale, wiedział czym jest polskość, kim są Polacy. Wiedział jacy jesteśmy, byliśmy i będziemy. Gdyby nagle pojawił się wśród nas, w 2015 roku – nie byłby zaskoczony. Nie byłby też szczęśliwy, ale na pewno nie byłby zaskoczony.

„W tym kościele ziemskim duch ludzki uwielbia ducha międzyludzkiego." – tak pisał w przywoływanym już wstępie do „Ślubu". My nie uwielbiamy ducha międzyludzkiego. Nie jesteśmy dla siebie życzliwi, dobrzy. Podstawą naszego ustroju, naszego społeczeństwa nie jest miłość – jak mówił niedawno nasz prezydent. Podstawą naszego kościoła jest wzajemna nieufność i wrogość, chęć dominacji. Podstawą naszego kościoła jest strach przed tym co nowe, niechęć do dialogu i do zmian. Wiara, że zwycięzca może być tylko jeden. Albo Ojciec, albo palic. Nic pomiędzy.



Katarzyna Gajewska
Dziennik Teatralny Trójmiasto
15 grudnia 2015
Spektakle
Pomiędzy
Portrety
Ewa Ignaczak