A to Polska czy Irlandia właśnie...?

Aby postawić nogę na irlandzkiej, pięknej - jak wszyscy zwykli o niej mówić - ziemi, potrzeba mniej więcej trzech godzin lotu. By zobaczyć, ile podobieństw znaleźć można w usposobieniu Polaków i Irlandczyków, wystarczy wybrać się do Teatru Śląskiego i zobaczyć najnowszy spektakl wystawiany na Scenie w Malarni - "Czaszkę z Connemary" w reżyserii Katarzyny Deszcz.

Rzecz dzieje się na typowej irlandzkiej prowincji - w miejscu, gdzie wszyscy się znają, a co za tym idzie, również wszystko o sobie wiedzą. A może tylko tak im się wydaje? Głównym bohaterem sztuki Martina McDonagha jest Mick Dowd (Wiesław Kańtoch), nie stroniący od alkoholu wdowiec, który do emerytury dorabia wykopywaniem kości z miejscowego cmentarza w celu przygotowania miejsca dla kolejnych "przybyszy", udających się w ostatnią podróż. Przed siedmioma laty po pijaku spowodował wypadek samochodowy, w którym zginęła jego żona. Jej śmierć stała się tematem lokalnych plotek i spekulacji, bowiem to na Micka padały i nadal padają oskarżenia mieszkańców wsi, jakoby z premedytacją zabił swoją żonę. Rzecz komplikuje się jeszcze bardziej, gdyż niebawem Mick ma wykopać szczątki swojej małżonki. Po otwarciu grobu okazuje się jednak, że jest on pusty. Częstym gościem w mocno zrujnowanym i nieprzyjaznym już domu Micka jest Maryjohnny Rafferty (Bogumiła Murzyńska), starsza pani, która umila sobie życie ciągłym oszukiwaniem amerykańskich turystów, grą w bingo, a także degustacją jakże popularnego bimbru. W odwiedziny wpadają również jej dwaj wnukowie - miejscowy policjant Thomas (Wiesław Kupczak), miłośnik seriali kryminalnych usilnie ubiegający się o awans, którego ze względu na swoją wrodzoną ciapowatość najprawdopodobniej nigdy nie dostanie oraz jego młodszy brat - niedorozwinięty i nadpobudliwy Mairtin (Michał Rolnicki), bądź co bądź, urzekający jednak dziecięcą szczerością i naturalnością. Cała czwórka to ludzie doświadczeni przez życie i na swój sposób przegrani. To życiowi rozbitkowie, dla których los wybrał scenariusz najczarniejszy z możliwych. Skazani na swoje towarzystwo znoszą siebie nawzajem, choć każdy z nich ma jakąś obsesję, która zatruwa mu życie. Każdy jest uwikłany, bądź dopiero wikła się, w skomplikowane relacje z innymi ludźmi. Życiowy pesymizm postawiony na równi z komizmem, opierającym się głównie na czarnym i absurdalnym wręcz humorze, sprawia, że mimo jednowątkowej akcji, którą stanowi rozwiązanie zagadki śmierci żony Micka, dwugodzinna niemal sztuka absorbuje widza od pierwszej do ostatniej minuty. I choć tematyka sztuki jest brutalna, a momentami nawet obrazoburcza, to w żartobliwej otoczce, świetnie napisanych dialogów, owa przemoc słowna nie razi i nie oburza aż tak bardzo, jak mogłoby się wydawać. Mistrzowską kreację aktorską stworzył Wiesław Kańtoch, budując obraz ponurego, zrezygnowanego, niemal odpychającego i zmęczonego życiem człowieka, dla którego najważniejszy jest szacunek i pamięć po jego zmarłej żonie. On jeden wie, jaka jest rzeczywistość. On jeden zna okoliczności jej śmierci i dobrze bawi się, gdy pozostali starają się udowodnić mu, że to jednak on jest mordercą. Jest przejmująco szczery, gdy w ostatnich chwilach sztuki, w kroplach padającego deszczu, staje z czaszką swojej żony w ręce i zapewnia ją o swoim uczuciu. Nikt poza nim nigdy nie dowie się, jaka była prawda. Nastrój grozy i nieodparte poczucie pesymizmu, unoszącego się w przykurzonym powietrzu, potęguje teatralna magia i swoista "ponurość" Sceny w Malarni oraz scenografia Andrzeja Sadowskiego w postaci mocno już sfatygowanych mebli oraz starego piecyka w domu Micka, za którego ścianami znajduje się... fragment cmentarza. Katarzyna Deszcz stworzyła kolejne spójne i ciekawe przedstawienie. Pokazała, że cech łączących nas, Polaków z Irlandczykami, jest więcej, niż mogłoby nam się wydawać. Wspólnym elementem kultury, tak polskiej, jak i irlandzkiej jest zamiłowanie do picia alkoholu i biesiadowania. Ludzie też są do siebie podobni - lubią śpiewać, cieszą się życiem, potrafią walczyć o swoje szczęście i spokój. Jesteśmy tak samo towarzyscy i komunikatywni, lecz po spożyciu większej ilości alkoholu nie stronimy od plotek i bywamy też jednakowo awanturniczy. Analogiczna jest również płaszczyzna historyczna - oba kraje były uciskane, Irlandia przez Anglików, Polska choćby przez Niemcy czy Rosję. Jak widać, niby tak daleko, a jednak blisko nam do siebie! "Czaszka z Connemary" to spektakl pełen życiowych obrazków i prawdziwego aktorstwa na wysokim poziomie. To przedstawienie, w którym zgromadzone zostały największe emocje, z jakimi tylko człowiek może się spotkać w swoim krótkim życiu. Emocje, które za sprawą Katarzyny Deszcz i czwórki aktorów Teatru Śląskiego, z Wiesławem Kańtochem na czele, znalazły najprawdziwsze odzwierciedlenie na scenie. Teatr Śląski im S. Wyspiańskiego w Katowicach, Scena w Malarni Martin McDonagh "Czaszka z Connemary" przekład: Klaudyna Rozhin reżyseria: Katarzyna Deszcz scenografia: Andrzej Sadowiski muzyka: Krzysztof Suchodolski asystent reżysera: Wiesław Kupczak Obsada: Wiesław Kańtoch, Bogumiła Murzyńska, Michał Rolnicki, Wiesław Kupczak Premiera: 14.12.2007 r.

Anna Miozga
Dziennik Teatralny Katowice
26 stycznia 2008