Akropolis, ale czy Rekonstrukcja?

"Akropolis. Rekonstrukcja" na pewno nie jest spektaklem łatwym, ale bez wątpienia wyjątkowym i to z wielu powodów. Inscenizacja Michaela Marmarinos składa się zasadniczo z trzech części.

Pierwsza z nich jest najbardziej komunikatywna. Grecki reżyser skupił się w niej na wątkach budzenia się do życia aniołów i pomników. Te same wydarzenia (miłosne relacje między aniołami i pomnikami) są przedstawione z trzech perspektyw. Siedmioro aktorów do dyspozycji ma niemal pustą scenę. Niemal, ponieważ tuż przed publicznością znalazła się mała niecka z wodą. I ona jest miejscem wokół, którego toczą się wydarzenia. W tym jednak przypadku trudno mówić o tradycyjnie pojmowanym przebiegu akcji. Tuż przed przerwą następuje druga część spektaklu tzw. "Dyskusja część I". Aktorzy pozornie wychodzą ze swoich ról i próbują wciągnąć do rozmowy widzów. Tematem jest pytanie: Skąd Wyspiański "wziął pomysł" na grecki tytuł dla swojego stricte polskiego dramatu. Po antrakcie na scenie pojawi się mapa Polski, na której artyści wciąż z udziałem trochę wystraszonej publiczności zaznaczają najważniejsze miejsca dla nas Polaków. Jak przyznał później reżyser, dialog z udziałem oglądających przedstawienie nie wypadł najlepiej. Jak się wkrótce miało okazać nie była to ostatnia propozycja ze strony twórców dla widzów do udziału w tworzeniu spektaklu. Trzecia część tego artystycznego trochę szalonego przedsięwzięcia okazała najbardziej wymagająca. Nic jednak dziwnego. Aktorzy spróbowali zaprezentować Akropolis Wyspiańskiego przez pryzmat słynnej inscenizacji Jerzego Grotowskiego z 1962 roku. Treść, jak przyznają sami twórcy, nie jest prosta i może być niezrozumiała, ale za to na scenie dominują prawdziwe emocje. Aktorzy wyginają swoje ciała w nienaturalny sposób i mówią w rytm swoistej melodii. Za ich plecami wyświetlane są autentyczne zdjęcia z Akropolis Grotowskiego. To wszystko nie jest łatwe w odbiorze, ale to nieczęsta okazja, żeby dotknąć choć namiastki legendy twórcy Teatru Laboratorium. Z wysublimowanego świata wyobraźni reżyser ściąga nas na sceniczne deski i to dosłownie. Aktorzy porywając widzów ruszają w tan. Wszystko kończy się wielką pętlą, czyli powrotem do wody i piękną plastycznie sceną. 

Mam nadzieję, że udało mi się państwa namówić do odwiedzenia Teatru Współczesnego we Wrocławiu. Jeśli jeszcze nie, to mam kolejne argumenty. Siedmioro występujących aktorów stanęło na wysokości niełatwego zadania. Gdybym jednak musiał kogoś wyróżnić, to wskazałbym na Piotra Łukaszczyka. Reżyserowi udała również z wyczuciem wpleść do tekstu z 1904 roku zabawne dygresje nawiązujące do współczesności. Stąd padają takie nazwiska jak Michael Jackson czy Tom Cruise z filmem "Miasto aniołów". Dzięki takim zabiegom trzygodzinny spektakl jest "strawny" i wolny od dłużyzn.



Piotr Bogdański
Nowe Wiadomości Wałbrzyske
8 stycznia 2010