Aktorstwo możliwe

Co może nam, widzom, powiedzieć wielki artysta teatru za pośrednictwem tekstu powstałego niespełna pół wieku temu? Czy takie przedsięwzięcie w ogóle ma sens? Czy ówczesne dywagacje na temat współczesnej kondycji Sztuki i Aktora nie okażą się anachronizmem? Czy w takich okolicznościach dialog pomiędzy aktorem a widownią w ogóle jest możliwy?

"Scenariusz dla nieistniejącego lecz możliwego aktora instrumentalnego" w wykonaniu Jana Peszka zaskoczył mnie pod wieloma względami. Zasadniczą kwestią, wyróżniającą się od pierwszych chwil spektaklu, był niepodważalny i umiejętnie wykorzystywany warsztat aktorski. Przedstawienie może stanowić swego rodzaju przegląd umiejętności, które powinien posiadać aktor. Począwszy od mimiki, przez sprawność fizyczną i gestykulację, aż po modulowanie głosu.

Spektakl rozpoczyna wyjście na scenę eleganckiego, starszego pana w garniturku i kurtuazyjne powitanie publiczności. Następnie rozpoczyna się wykład na temat kondycji sztuki i aktorstwa. Kwestie wypowiadane są z pełną powagą, pompatycznie i w naukowym tonie. Jednak już chwilę później, nie przerywając monologu, aktor zaczyna konsumować jabłko, wspina się po odwrotnej stronie drabiny, zwisa na niej (podziw z pewnością budzi sprawność fizyczna aktora, biorąc pod uwagę, że w tym roku skończył 66 lat), udaje konia i gra. Bowiem instrumentalność przejawia się w tym spektaklu co najmniej dwojako - przedmioty takie jak wiadro, piłeczki, puszka, mokra ścierka czy krawat pełnią funkcję instrumentów, ale także aktor wykonujący przedstawienie sam siebie potraktował, czy też dał potraktować, instrumentalnie. Spektakl jest popisem umiejętności aktorskich, zestawiającym patetyczność tematu i powagi, z jaką są wypowiadane kwestie z absurdalnymi czynnościami niemającymi właściwie nic wspólnego z tekstem. Kumulujący się absurd osiąga swą pełnię w scenie ugniatania kleksa z mąki i wody, czemu towarzyszy kwestia wzniosłości sztuki i życia w ogóle. Jan Peszek swoim wykonaniem nadał tekstowi Schaeffera parodystycznej i kpiarskiej wymowy, udowadniając jednocześnie, że jest możliwy "aktor instrumentalny", który utrzyma uwagę widza w swoim godzinnym wystąpieniu.

Obserwując reakcje widowni, miałam chwilami wrażenie, że poszczególne absurdalne zestawienia pompatycznej mowy z mechanicznymi czynnościami budziły śmiech, lecz na tym dialog się kończył. Problem aktorstwa "niewchodzącego w rolę" jest problemem poważnym. Ale też powszechnym, niestety. Często mamy do czynienia z sytuacjami, w których kategorie prawdy i autentyczności, za pomocą których oceniamy aktorów, są nieobecne w teatrze. Aktor, wykorzystując swój warsztat, lepszy lub gorszy, odgrywa rolę przydzieloną mu przez reżysera, nie próbując się z nią utożsamiać. A przynajmniej widz nie jest przekonany o podjęciu takiej próby. Często postaci spektaklu "nie przekonują" publiczności i trudno tu jednoznacznie znaleźć winnego. Jednak w przypadku "Scenariusza" mieliśmy do czynienia z artystą, który w jednym z wywiadów powiedział: "Mnie obchodzi skutek. Kryterium skutku, jak w każdym zawodzie, a w aktorskim szczególnie, jest kryterium dotkliwym, bo to publiczność dokonuje tych podziałów dla siebie. Są aktorzy lubiani i nielubiani, tacy, których się ceni i których się nie ceni, których się słucha i nie słucha". Jan Peszek udowodnił, że mimo upływu lat ma jeszcze coś do powiedzenia. A publiczność słuchała go z uwagą.



Sylwia Lichocka
Informator Festiwalowy
29 listopada 2010