Aktorzy grają na wysokich obcasach

Na swoje 50. urodziny Teatr Nowy w Zabrzu zafundował nam i sobie komedię "Pół żartem, pół sercem". Na scenie pojawiają się trzy aktorskie pokolenia - z im dłuższym stażem, tym lepsze.

Momenty były. Tak jak w półwiecznej historii Teatru Nowego: raz lepsze, raz gorsze. Momenty pełne uroku i co ważne, z dowcipną, teatralną puentą. Ale skoro na urodziny zaprasza się w swoje progi Kena Ludwiga, nie może być smutno. I tylko pozornie na poważny jubileusz zabrzańskiej sceny nie zagrano Szekspira.

W komedii Kena Ludwiga "Pół żartem, pół sercem" bohaterami są angielscy ubodzy aktorzy, którzy chałturzą na amerykańskiej prowincji, prezentując skrócone wersje szekspirowskich dzieł. Zostały im tylko monologi lub duety Stradfordczyka i skrzynia z kilkoma podrzędnymi kostiumami. Pewnego dnia dowiadują się, że leciwa milionerka Florence chce w spadku przekazać fortunę dwójce dzieci siostry, które ostatnio widziała dawno, dawno temu. Aktorzy postanawiają udawać odnalezione rodzeństwo, by zgarnąć fortunę milionerki. Sprawę komplikuje nieco fakt, że chodzi o siostrzenice. Nie im pozostaje więc nic innego, jak wyjąć z kufra kostiumy dam i udać się do domu Florence jako siostry.

Inscenizacja Tomasza Obary nie jest na pewno komedią roku w teatrach Śląska i Zagłębia, ale ten jeden raz na 50 lat proszę ją traktować z całym sercem, a nie tylko połową. Dla kilku momentów na pewno warto.

Na scenie Teatru Nowego w jeden wieczór spotykają się trzy aktorskie pokolenia. Doskonale widać, jak z wiekiem teatr wrasta w człowieka i na zawsze, jak adrenalina, będzie przyspieszał bicie serca. Duet Hanny Boratyńskiej i Wincentego Grabarczyka pojawia się zaledwie kilka razy, ale gdy tylko jedno z nich wejdzie w światła rampy, kradnie całą uwagę publiczności niezależnie od akcji. Boratyńska (związana z Teatrem Nowym od lat 70.) z werwą i temperamentem gra leciwą i schorowaną milionerkę Florence, puszczając oko do publiczności, że to jeszcze nie koniec jej artystycznych popisów. Partneruje jej Wincenty Grabarczyk (rocznik 1931, z przerwami w Zabrzu grał prawie trzy dekady) udowadniając, że teatralny fircyk w zalotach wcale nie musi być młodzieńcem.

Poza ich epizodami scena należy w całości do duetu drugiego pokolenia: Zbigniewa Stryja i Jarosława Karpuka, zarówno w męskim, jak i damskim wydaniu. To, co w tym spektaklu dobre, składa się z ich drobnych gestów i wszystkich damskich zachowań, które jak dodatkową skórę nakładają na siebie. Karykatura na wysokich obcasach jest w ich wydaniu wisienką na urodzinowym torcie. Resztę publiczność potraktuje zgodnie z wolą autora: pół żartem, pół sercem.



Aleksandra Czapla-Oslislo
Gazeta Wyborcza Katowice
6 stycznia 2010