Aktorzy sceny rzeszowskiej

Ucząc się zawodu, miałem okazję współpracować z ośmioma teatrami. Do Rzeszowa trafiłem za sprawą obecnego dyrektora teatru Remigiusza Cabana. Miałem z nim okazję współpracować w Bydgoszczy przy realizacji sztuki o Nikodemie Dyzmie, w której grałem główną rolę. Później dowiedziałem się, że objął on funkcję dyrektora rzeszowskiego teatru. Zadzwoniłem i udało mi się zostać członkiem zespołu rzeszowskiej Siemaszki.

Jak to się stało, że został Pan aktorem?

Jak to często bywa, stało się to zupełnie przypadkowo. Otóż w liceum przede wszystkim interesowałem się sportem, biegałem przez płotki, biegałem z chłopakami za piłką. Aż w końcu pewnego dnia, gdy z kolegami byłem akurat na szkolnym boisku, podbiega do mnie kolega i mówi: "Waldek, potrzeba nam jednego człowieka do zespołu teatralnego. Dostaniesz małą rólkę, spokojnie będziesz trenował, tylko zgódź się". Zgodziłem się, poszedłem i.. .tak zaczęła się moja wielka przygoda z teatrem. Nie przyznając się nikomu do tego pomysłu, postanowiłem, że będę zdawać do szkoły teatralnej. W wielkiej tajemnicy pojechałem do Gdyni do Studia Teatralno-Wokalnego i ku mojej wielkiej radości i zdziwieniu od razu zostałem przyjęty. Dopiero wtedy mogłem przyznać się rodzicom. Na wieść o moich planach ojciec, pracownik stoczni (wtedy jeszcze imienia Lenina), który wymarzył sobie, że pójdę w jego ślady, pokiwał tylko głową, końcu jednak przyzwyczaił się do myśli, że jego syn będzie aktorem. Mama z kolei od początku podejrzewała, że nie zwiążę swojej przyszłości ze stocznią i pewnie wybiorę inny zawód, dlatego chyba nawet nie była zbytnio zaskoczona. Zaraz po zrobieniu dyplomu rozpocząłem pracę w wymarzonym zawodzie, którą z wielką pasją wykonuję do dzisiaj. Ucząc się zawodu, miałem okazję współpracować z ośmioma teatrami. Do Rzeszowa trafiłem za sprawą obecnego dyrektora teatru Remigiusza Cabana. Miałem z nim okazję współpracować w Bydgoszczy przy realizacji sztuki o Nikodemie Dyzmie, w której grałem główną rolę. Później dowiedziałem się, że objął on funkcję dyrektora rzeszowskiego teatru. Zadzwoniłem i udało mi się zostać członkiem zespołu rzeszowskiej Siemaszki.

Niezapomniane wspomnienia ze sceny...

Należę raczej do zabawnych osób, komediowych. Wielokrotnie zdarzało mi się nawet, że koledzy aktorzy prosili mnie, żebym nie robił im psikusów, bo zapomną tekstu (śmiech). Pamiętam jedną zabawną sytuację ze spektaklu granego w Olsztynie. Otóż w naszej garderobie siedział kot. Koledzy poszli na scenę, a że ja wchodziłem później, zostałem z tym kotem. Siedzę, patrzę, a ten nieszczęśnik podchodzi do drzwi i zaczyna miauczeć. Wypuściłem go, a za moment do garderoby wbiegają ze sceny aktorzy, krzycząc, że wykręciłem im numer. Okazało się, że kocisko przeparadowało po scenie z myszą w pyszczku. Na nic zdały się moje tłumaczenia, że przecież nie złapałem mu myszy i nie wypuściłem na scenę z nią specjalnie, jednak nie uwierzyli, że nie maczałem w tym wszystkim palców. Przypomina mi się również inna śmieszna sytuacja. Proszę sobie wyobrazić, jak mocna jest siła sugestii. Otóż moja koleżanka aktorka, znana także rzeszowskiej publiczności, miała do wyrecytowania pewien tekst o wersie "U mnie jest duma i ambicja". Podchodzę do niej i mówię "Basiu, tylko nie powiedz: a u mnie jest dupa i milicja". Jak ona się później biedna na tej scenie męczyła, dukała a "u mnie jest duuuuuummma i ammmmmbicja", bo w pamięci wciąż miała moje słowa. Po spektaklu oczywiście mi się od niej oberwało (śmiech). Ale sam byłem również ofiarą takiej sugestii. Kolega występował w monodramie, który kończył opis ogrodu. Pani reżyser poprosiła mnie, żebym wyszedł na scenę na sam koniec i zaśpiewał "Ogród miłości" na melodię "Zażyj tabaki". Stanąłem za kulisami i zacząłem nucić, po czym na scenie zaśpiewałem "Zażyj tabaki". Gdy zdałem sobie sprawę z pomyłki, odwróciłem się i starałem się jakoś niepostrzeżenie zniknąć ze sceny. Oczywiście memu występowi towarzyszył śmiech kolegów aktorów.



Katarzyna Szczyrek
Super Nowości
3 lipca 2013
Portrety
Waldemar Czyszak