All inclusive

Jedną z propozycji tegorocznej edycji Festiwalu Wybrzeże Sztuki 2012 był spektakl Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego "Słowo za Jakuba S." Dzieło to - pozornie - wpisuje się w szereg poprzednich spektakli słynnego tandemu. Jest wyzywające, rozkrzyczane, groteskowe, (auto)ironiczne i nieokrzesane.

Jednakże tu – w „Słowie za Jakuba S.” – spod wrzasków, przekleństw, karykaturalnych gestów i min, wyłania się z ogromną siłą coś, co wcześniej na ogół pozostawało w ukryciu lub też ginęło pod warstwą „przegiętych” gagów i słów. Owo coś jest jak podpity ojciec, który niespodziewanie przyjeżdża ze wsi do naszego nowego mieszkania na strzeżonym osiedlu. Owym czymś jest zepchnięta w przestrzeń niepamięci, wstydliwa, niechciana i przede wszystkim – czego krępujemy się przyznać sami przed sobą – bardzo bolesna prawda: „Myśmy wszystko zapomnieli”. I wciąż zapominamy…

A o czym to nie chcemy pamiętać? Ano o tym, czego symbolem jest wskrzeszony przez Strzępkę i Demirskiego trup. Jakub Szela pojawia się już na samym początku spektaklu. Wyłania się, niczym wampir w tanim horrorze, z mgły i staje w przestrzeni zasypanej śniegiem, okolonej krwistoczerwoną kotarą i wypełnionej bezużytecznymi, rozsypującymi się i zdewastowanymi przedmiotami. Odśpiewując szlagier Kayah i Bregovića– straszy wizją „czerwieniącej się choinki”. Jest przy tym jednakże niezwykle hojny. Kiedyś ofiarowano mu dwadzieścia cztery godziny na rozprawienie się ze „złym światem”. Teraz to on daje nam niepowtarzalną szansę – dwadzieścia cztery godziny na to, aby zmienić rzeczywistość, pakiet „All inclusive”, który umożliwi nam dekonstrukcję świata. Naszego świata, Roku Pańskiego 2012.

Dzieło Strzępki i Demirskiego zbudowane jest na pytaniach o naszą tożsamość i naszą pamięć. Czy może jednak o brak jasno zarysowanej tożsamości i niepamięć, zapomnienie tego, co wstydliwe, niewygodne? Pańszczyźniany dwór i centrum kredytów hipotecznych to według twórców spektaklu przestrzenie odległe tylko czasowo. Tam i tu bowiem centrum stanowi „gruby pan ekonom”, którego oko bacznie obserwuje ręce odpracowujące – kiedyś pańszczyznę – dziś jej uwspółcześnioną wersję: kredyt hipoteczny. Jednak współcześni „chłopi” wolą nie widzieć wampiryczności pana ekonoma i jego szklano-marmurowego dworu. Gorzkie refleksje na temat swojej, odpracowywanej w korporacji „pańszczyzny”, zagłuszają „przyjemnostkami” trzydziestoletnich przedstawicieli współczesnej klasy średniej: wczasami w Egipcie czy Turcji, kanapą z Ikei i sałatką z rukoli. Do współczesnego piekiełka, które wolność oferuje jedynie za cenę ucieczki od wolności, trafiają „nawet” artyści – drwią z samych siebie Strzępka i Demirski. A od reszty „chamstwa” odróżniają ich jedynie – towarzyszące podpisującej cyrograf dłoni – okrzyki „Nie róbmy tego!” i podszyte zazdrością szyderstwa z mieszkań umeblowanych plazmami i kanapami Ektorp.

Nasze życie niewiele różni się od doli pańszczyźnianego chłopa, bo też my sami jesteśmy jego – chama pożerającego groch z kapustą - współczesną wersją. Dyplom magistra i firmowy laptop są dla nas niczym narzędzia do przeprowadzania egzorcyzmów – wypędzania, wymazywania widm wakacji na traktorze, matki po zawodówce i biletu miesięcznego „na PKS”. A tymczasem – krzyczą bohaterowie Strzępki i Demirskiego – wszyscy mamy słomę w butach, nasze korzenie tkwią we wsi, ale nie tej dworsko-ziemiańskiej, z porcelaną i zegarem z kukułką. Tej taplającej się w błocie, bezzębnej i niepiśmiennej. „Traumę wiejskości” zepchnęliśmy na margines, jednak ona jest niezaprzeczalną częścią naszej tożsamości i czasem wyłania się spod sukienki z Zary - jak pokazują twórcy, mieszając w dialogach i monologach padających ze sceny współczesną polszczyznę z celowo przerysowaną, chłopską gwarą.

Wskrzeszenie centralnej postaci wstydliwego anty-mitu rabacji galicyjskiej (dlaczego w kalendarzu nie ma święta upamiętniającego zniesienie pańszczyzny?) ma pokazać, iż w „chamie” 2012 buzują te same siły, które stały się katalizatorem dla rzezi galicyjskiej. Tabletkami i burbonem z colą próbujemy zagłuszyć ten sam bunt, żal, poczucie krzywdy i bezcelowości egzystencji, które dręczyły pańszczyźnianego chłopa. Kiedy spojrzymy w lustro naszej beżowo-czekoladowej, lśniącej łazienki zobaczymy czerwoną, podpitą gębę Jakuba Szeli, zobaczymy jego prostactwo, ale też i jego lęk.

„Śnieg zasypał dzisiaj wszystkie drogi…” słyszymy w pieśni z początku spektaklu. I rzeczywiście, drogi, którą można uciec od schabowego i pana ekonoma chyba nie ma. Dwadzieścia cztery godziny władzy absolutnej kończy prześmiewczy - ale też i przejmujący, bo odbierający wszelką nadzieję – akt zbiorowego pseudo-samobójstwa na egipskiej ziemi. I znów pakiet „All inclusive” będzie musiał chwilowo zagłuszyć rozpaczliwą świadomość, że ucieczki z tego świata nie ma, a ciepła woda i złoty piasek egipskiego Edenu – przegonić niemądrą i chwilową chęć autodestrukcji.



Anna Jazgarska
Dziennik Teatralny Trójmiasto
16 maja 2012
Spektakle
W imię Jakuba S.