Amant z komediowym zacięciem

Gdy Bernard Krawczyk pojawia się na scenie Gliwickiego Teatru Muzycznego w musicalu [i]42nd Street - 42 ulica[/i], to brawa dostaje od razu na wejściu, zanim zdąży powiedzieć słowo albo chociaż się uśmiechnąć. Publiczność darzy aktora wyjątkową sympatią i manifestuje ją przy każdym spotkaniu

Mimo całkiem przyzwoitego wieku (rok urodzenia 1931) Bernard Krawczyk pozostaje aktorem czynnym i chętnie zapraszanym do współpracy, bo scena nie ma dla niego tajemnic; podobnie jak plan filmowy, telewizyjne i radiowe studia czy estrada. To jest porządna artystyczna robota, nic więc dziwnego, że popularny Benio tylko w ostatnich kilku tygodniach zebrał kolejne wyróżnienia, z nagrodą marszałka województwa śląskiego w dziedzinie kultury i nagrodą im. Stanisława Ligonia na czele.

Bo też Bernarda Krawczyka rzeczywiście trudno nie lubić i trudno nie podziwiać. W takiej zresztą kolejności, gdyż jak mówi Kazimierz Kutz Benio jest jedynym chyba człowiekiem na świecie, który nie ma wrogów. Z tej prywatnej pogody ducha, wyrozumiałości dla ludzkich ułomności i wrodzonego optymizmu narodziły się zresztą najlepsze role aktora, wśród których znacznie więcej było postaci pozytywnych niż zimnych drani. Taka karma, po prostu.

Po zagraniu Dominika Basisty w Soli ziemi czarnej, ale i wcześniej, po udanych rolach teatralnych, Bernarda Krawczyka kusili angażem dyrektorzy teatrów z Łodzi, Wrocławia i Warszawy. Nawet nie rozważał możliwości wyjazdu. Choć urodzony w podczęstochowskim Podłężu Szlacheckim, za swoje miejsce na ziemi uważa Śląsk, a nade wszystko Mysłowice, gdzie spędził okupacyjne dzieciństwo i wczesną młodość.

Dla młodych aktorów pozostaje wzorem idealnej dykcji i literackiej polszczyzny, a przecież jego pierwszym językiem była gwara śląska, z tak silnym akcentem, że pozbył się go dopiero jako słuchacz katowickiego Studia Dramatycznego. Nie pamięta kiedy i dlaczego postanowił wejść na zawodową scenę, pamięta natomiast, że od czasów licealnych kochał poezję i pozostaje jej wierny do dziś.

- Przez ostatnie kilka lat - mówi aktor - obserwuję niesłychany renesans zainteresowania publiczności recytacją wierszy. A myślałem, że tego nie dożyję, że już płakać mi przyjdzie po poezji! Tymczasem w gliwickich Ruinach Teatru Miejskiego, gdzie czytałem Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego czy w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej na wieczorze wierszy Zbigniewa Herberta nie było ani jednego wolnego miejsca. A cisza taka, jakiej nie pamiętam. Czułem, jak balsam koi moje serce.

Aktorskie szlify zdobywał w początkach lat 50. XX wieku, pod okiem takich tuzów jak Gustaw Holoubek, Roman Zawistowski, Wojciech Natanson i wielu innych. To była świetna szkoła, po której teatry przyjmowały absolwentów z otwartymi rękami. Benio był przystojnym mężczyzną, o ujmująco ciepłej barwie głosu (do dziś rewelacyjnie śpiewa, zwłaszcza ballady), nic więc dziwnego, że zaklasyfikowano go jako amanta. Wrodzone poczucie humoru znosiło go jednak w rejony komedii, kabaretu i estrady, dyskretnie prosił więc reżyserów, że jeśli amant, to może taki bardziej charakterystyczny; żeby trochę śmieszny był, albo co...?. Grał na wszystkich scenach regionu, ponad sto dużych ról, mniejsze trudno policzyć. Od Gucia w Ślubach panieńskich Aleksandra Fredry po Starego w Krzesłach Eugene\'a Ioneski, od Pawła Korczagina w Jak hartowała się stal Mikołaja Ostrowskiego po tytułowego Króla Leara Williama Szekspira.

- Zawsze mówiłem - śmieje się aktor - że jestem egzemplifikacją powiedzenia tańczy, śpiewa, recytuje. Ale ja naprawdę to wszystko na scenie i ekranie robiłem! W 1958 roku zagrałem w Nie igra się z miłością, w reżyserii Jerzego Jarockiego i do dziś pamiętam, ile w tym tekście jest prawdy o uczuciach i emocjach. Grałem w klasyce i w pierwszych inscenizacjach sztuk Ireneusza Iredyńskiego (kto dziś pamięta, że to był przewrót obyczajowy!), Stanisława Grochowiaka. Bardzo długo byłem wierny Staszkowi Bieniaszowi i jego Biografii kontrolowanej, bo to kawałek prawdy o ludziach ze Śląska i ich skomplikowanych losach. Aktorstwo to zawód, trzeba go uprawiać maksymalnie uczciwie. Ale czasem zastanawiam się, czy to aby na pewno taka sama profesja jak inne. Jeśli w tym samym tygodniu raz jesteś Chudogębą, a raz Zygmuntem Augustem? Jeśli rano, na próbie mieszkasz w świecie Becketta, wieczorem mówisz językiem Dostojewskiego, a w nocy uczysz się tekstu Różewicza?

Role filmowe i telewizyjne przyniosły Bernardowi Krawczykowi wielką popularność, ale w ogóle nie zmieniły go prywatnie. Od wczesnej młodości pozostaje małżonkiem tej samej kobiety, Lidii Bienias, także aktorki. Pięćdziesiąt lat temu Benio odbił piękną Lidkę Kazimierzowie Kutzowi, co mu znany reżyser, a dziś serdeczny przyjaciel Krawczyków, przy każdej publicznej okazji żartobliwie wypomina. I dumny jest pan Bernard z córki Justyny, która choć zagrała fantastycznie w serialu Blisko, coraz bliżej to jednak nie poszła w aktory, tylko wybrała polonistykę.

- Mam tyle lat, ile mam - mówi aktor - ale kompletnie ich sobie nie liczę. Dbam za to o kondycję, rąbię drzewo w naszej letniej chałupie w Szczyrku, łażę godzinami po lesie i uczę się nowych wierszy, często zresztą tylko dla siebie, bo to takie przyjemne.



Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodni
28 grudnia 2009
Portrety
Bernard Krawczyk