Ambitny wieczór ze Strawińskim

Wrocławska premiera wieczoru baletowego złożonego z "Gry w karty" i "Święta wiosny", była wyjątkowa z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze, każde sceniczne wykonanie "Święta wiosny" zasługuje na uwagę, zaś w nowej wersji choreograficznej - szczególnie.

Ten balet obrósł legendą, a przy tym stwarza takie trudności interpretacyjne i rytmiczne, że mimo statusu kultowego nie jest aż tak często wystawiany. Decyzję o zmierzeniu się z tą partyturą choreografowie podejmują po długim namyśle, bo ciąży nad nią nie tylko legenda pierwowzoru zrealizowanego dla Baletów Rosyjskich Diagilewa przez Wacława Niżyńskiego, lecz także sława wielu znakomitych późniejszych reinterpretacji. Swoje wersje zaprezentowali przecież Maurice Bejart, Pina Bausch, Martha Graham, Angelin Preljocaj czy Sasha Waltz. Trudno zatem zaproponować oryginalne odczytanie "Święta wiosny".

Powód drugi, który sprawił, że premiera wrocławska stała się wyjątkowa, to "Gra w karty". Ten balet bodaj dopiero teraz został pierwszy raz zaprezentowany w Polsce w wersji scenicznej. Jest rzadko wystawiany i mało znany, a na tle "Święta wiosny", "Pietruszki" czy "Wesela" wydaje się niezwykle klasyczny. Nic bardziej mylnego: muzyka jest pełna zaskakujących zwrotów i frapujących pomysłów, ale libretto oparte na grze karcianej jako symbolu stosunków międzyludzkich - dość enigmatyczne. Po trzecie wreszcie, umieszczenie obu utworów w jednym wieczorze i przedstawienie ich w nowych choreografiach i z muzyką wykonywaną na żywo (do czego w przypadku spektakli baletowych część naszych teatrów operowych dopiero wraca), to zamierzenie ambitne i godne najwyższej pochwały. Tym bardziej, że efekt okazał się wprost rewelacyjny, a zestawione razem balety zupełnie różne.

Mimo nawiązań wizualnych do karcianego tytułu Jacek Przybyłowicz stworzył balet niemal abstrakcyjny, zaś Uri Ivgi i Johan Greben wypełnili Święto wiosny wprost zwierzęcą dzikością. "Gra w karty" została rozegrana w przestrzeni umownej, a jednocześnie miejsce gry momentami rozszerzano o widownię. W Święcie... realizatorzy zdecydowali się na zamknięcie przestrzeni murami, co stanowi dla nich punkt wyjścia i klucz do ujęcia baletu Strawińskiego. Abstrakcyjny świat "Gry w karty" jest elegancki i sterylny: rządzą w nim harmonia i symetria, tancerze występują w wysmakowanych i urzekających wyrafinowaną prostotą czarnych uniformach, w "Święcie wiosny" tłum uwięzionych w czterech ścianach osób nosi sfatygowane ubrania, niemal łachmany.

Jacek Przybyłowicz udanie zinterpretował partyturę Strawińskiego przy pomocy techniki tańca klasycznego większości wykonawców, jedynie kilkoro z nich pozostawało tylko na gruncie tańca współczesnego. Ten kontrapunkt może nawiązywać do dwoistości świata gry i do dwoistości muzyki samego baletu. Przybyłowicz wykorzystał też kilka swoich charakterystycznych pas z różnych okresów twórczości, w tym chwyt za pointę w pozach i piruetach pań, który był znakiem rozpoznawczym jego choreografii do 77 Koncertu skrzypcowego Karola Szymanowskiego, zrealizowanej w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej. Podobnie też jak w kilku innych pracach w pewnym momencie ustąpił pola projekcjom wideo, których nie traktuje jako elementu ozdabiającego balet czy jako jego tła. To równoprawny składnik akcji scenicznej. Projekcja autorstwa Ewy Krasuckiej nie tylko wprowadziła nieco humoru i koloru (wideo zostało

nakręcone we foyer Opery Wrocławskiej, na jej schodach i korytarzach), ale pod względem formalnym korespondowała z elementami choreografii, głównie z motywem kalejdoskopu. Trzeba podkreślić wspaniałe wykonanie choreografii przez tancerzy wrocławskiego zespołu. Dla części z nich to już kolejne spotkanie z Przybyłowiczem i widać, że czują jego specyficzny styl w sekwencjach modern, a przy tym dobre wyszkolenie klasyczne pozwala im zadziwiać w ewolucjach na pointach - szpagatowych skokach i pozach w nadszpagacie.

"Święto wiosny", które przygotowali Uri Ivgi i Johan Greben, jest brudne, brutalne i intensywne emocjonalnie, choć niepozbawione estetycznej urody fizykalnego tańca. Ta choreografia ma tylko jedno puste miejsce, tuż przed zakończeniem pierwszej części (Adoracja ziemi): tancerze dość długo biegają w kółko i nie jest to nasycone jakąkolwiek emocją. Poza tym balet pozostawia wiele możliwości interpretacji. Może więc oglądamy ludzi ocalałych z katastrofy, może to świat po apokalipsie, a może starają się oni przeżyć w ciasnej przestrzeni, w której zostali uwięzieni? W jednolitej na pozór grupie co chwila pojawiają się konflikty, być może ktoś na kogoś krzywo spojrzał, czymś się wyróżnił, stanął w niewłaściwym miejscu - każdy pretekst jest dobry. Znając libretto oryginału, widz lada chwila spodziewa się, że jedna z prześladowanych osób stanie się ofiarą, tak się jednak nie dzieje niemal do samego finału. To Święto wiosny opowiada bowiem o nieprzewidywalności ludzkiego losu w grupie. Każdy może stać się ofiarą, obiektem kpin, brutalnej napaści, bezprzykładnego gniewu czy zawiści. Emocje tłumu zmieniają się pod wpływem impulsu niezwykle szybko i chwilowy zachwyt lub uległość wobec kogoś za moment mogą się obrócić przeciwko niemu...

Ostatecznie bohaterowie wrocławskiego "Święta wiosny" znajdują miejsce w otaczającym ich murze: stając na czyichś ramionach, można bowiem wydostać się na zewnątrz. Ofiarą zostaje więc ten ostatni na dole (w tej roli znakomity Robert Kędziński). Zresztą obie części wieczoru tańczone są przez zespół i solistów Opery Wrocławskiej w sposób porywający, tu niemal nie ma partii solowych, a jednocześnie każdy jest przez chwilę solistą. U Przybyłowicza tancerze wykonują w różnych konfiguracjach duety damsko-męskie, męsko-męskie, damsko-damskie, a także minisolówki i układy synchroniczne w grupie. Uri Ivgi i Johan Greben tworzą z tancerzy ludzką masę, z której raz po raz wyłania się chwilowy lider lub chwilowa ofiara. Niemal każdy musi więc stworzyć indywidualną kreację, a nie tylko być częścią bezkształtnej grupy. Do pełni sukcesu trzeba jeszcze było muzycznej interpretacji dwóch niełatwych utworów Strawińskiego - orkiestra pod batutą Sebastiana Perłowskiego podołała temu zadaniu znakomicie, zwłaszcza w Święcie wiosny nadając utworowi stosownie brudne, brutalne brzmienie.



Katarzyna Gardzina-Kubała
Ruch Muzyczny
1 lipca 2019
Portrety
Johan Greben