Anarchizm Tołstoja

Używam środków, które są obecne od dawna w polskim teatrze, więc nie nazwałbym tego innowacyjnością. To jednak będzie kilka godzin spektaklu i myślę, że przy tak długim czasie przedstawienia uzasadnione jest wspieranie się techniką. Używam jej do tego, żeby wspomóc opowiadanie historii, ale również do tego, aby budować na scenie ekwiwalent świata Tołstoja

Z Michałem Kotańskim, reżyserem przygotowywanego w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze spektaklu na podstawie „Anny Kareniny” Tołstoja, o wielowarstwowości prozy rosyjskiego autora i opowiadaniu historii w teatrze rozmawia Urszula Lisowska.

Urszula Lisowska: Jaki był pana pomysł na udramatyzowanie takiego obszernego tekstu jak „Anna Karenina”?

Michał Kotański: Przede wszystkim poprosiłem o pomoc Radka Paczochę [odpowiedzialnego za adaptację tekstu - UL], z którym już wcześniej pracowałem przy okazji realizacji jego tekstu „Zapach czekolady” w Polskim Radiu. Na początku powiedzieliśmy sobie, że chcemy spróbować opowiedzieć tę historię i że nie będziemy robili wielkich eksperymentów w obrębie scenariusza. To znaczy, że nie będziemy dekonstruować powieści, ale postaramy się wyciągnąć podstawowe wątki trzech, czterech par i przeprowadzić je od początku do końca. „Anna Karenina” jest w świadomości ludzi podróżą w sferę emocji, w sferę sentymentu. Można by oczywiście podejść do tej historii krytycznie i na przykład badać czym jest dziś melodramat, ale równie dużym wyzwaniem wydała nam się próba przedstawienia tej epickiej historii, której od trzydziestu pięciu lat nie pokazywano w polskim teatrze dramatycznym.

Dlaczego w Polsce od tak dawna nie sięgano po „Annę Kareninę” w ramach teatru dramatycznego?

Nie wiem. Tołstoj był bardzo przenikliwym i uważnym obserwatorem. Nakreślił świetne portrety. Często bardzo zabawne i zaskakująco prawdziwe.  W „Annie Kareninie” jest tyle dobrego materiału, że podczas prób mówiliśmy sobie z aktorami, że moglibyśmy pracować nad nim przez następnych kilka miesięcy. Podejrzewam, że w powszechnej świadomości ta powieść funkcjonuje tylko jako melodramat i może się kojarzyć z rozterkami bohaterów oper mydlanych. Być może nie sięgano po „Annę Kareninę” właśnie dlatego, że w myśleniu o niej najczęściej zatrzymujemy się na tej pierwszej warstwie. Tołstoj był jednak jak na swoje czasy wywrotowcem i buntownikiem. Oprócz sfery melodramatycznej jest w „Annie Kareninie” opowieść o kobiecie, która rzuciła wyzwanie wszystkim wokół. Tołstoj, obok historii nieszczęśliwej miłości, umieszcza opowieść o samobójczym buncie jednostki. Zresztą sam Tołstoj kilkanaście lat później został wyklęty przez Cerkiew a z tego, co wiem, car też miał z nim ogromny kłopot. Jest w tej książce spory i wciąż aktualny potencjał emancypacyjny, wywrotowy. To opowieść o kobiecie, która próbuje żyć tak, jak chce, tak jak ona to sobie wyobraża, a nie tak, jak chce jej to narzucić społeczeństwo, w którym żyje. Szuka wolności. Myślę, że ten wymiar powieści zakrywa, rzekłbym, popkulturowy wymiar „Anny Kareniny”. Niedawno mówiono mi, że największą oglądalność w TVP Kultura miał film „Anna Karenina” i dlatego właśnie był najczęściej emitowany.

Czyli można pana zdaniem potraktować tę powieść jako powieść feministyczną?

Oczywiście.

Koncentruje się pan na wątkach psychologicznych czy socjologicznych?

Robiąc „Annę Kareninę” szkoda byłoby nie skorzystać z narzędzi, które podsuwa Tołstoj, czyli z bogatych psychologicznych portretów. Bez tego zostałaby mało ciekawa romansowa opowiastka o kobiecie, która nie może się zdecydować jakiego życia pragnie. Mam nadzieję, że anarchizm Tołstoja, o którym wspomniałem, pojawi się równolegle do opowieści, którą snujemy.

A jak postrzega pan związek tych anarchistycznych wątków u Tołstoja z jego historiozofią?

Ja nie do końca w nią wierzę. Nie wiem, na ile traktować ją poważnie, na ile była ona prowokacją. Uważam po prostu, że jego powieści były większe i mądrzejsze od Tołstoja-historiozofa czy Tołstoja-filozofa. W trakcie pracy nad spektaklem zaskakiwała mnie jego umiejętność budowania bogatego i wiarygodnego świata, a jednocześnie coraz bardziej dystansowałem się do jego moralnych ocen postaci.

W zestawieniu z „Wojną i pokojem” „Anna Karenina” to powieść bardziej psychologiczna i promująca jednostkę?

Tak, to prawda.

A czy miały dla pana znaczenie, pojawiające się w ostatnich latach, muzyczne interpretacje „Anny Kareniny”? Był balet, był musical.

Przyznam szczerze, że nie oglądałem żadnej muzycznej realizacji, więc nie potrafię się do tego odnieść.

Na czym pana zdaniem mogłaby polegać atrakcyjność takiej konwencji dla interpretacji „Anny Kareniny”?

Myślę, że to krąży wokół potocznego, popkulturowego odczytywania „Anny Kareniny” jako powieści o miłości, wspaniałego psychologicznego portretu kobiety na tle dziewiętnastowiecznej bajkowej Rosji. Z tego punktu widzenia jest szerokie pole do popisu i w teatrze dramatycznym, i w teatrze muzycznym.

Będzie się pan w swoim spektaklu koncentrował także na społecznych wyobrażeniach dotyczących płci?

Nie w taki sposób, żeby rezygnować z historii na rzecz rozbudowanych socjologicznych rozważań

Czyli nie będzie to raczej refleksja krytyczna?

Nie.

Mamy się więc spodziewać opowieści, przy okazji której wyjdą na jaw wątki emancypacyjne?

Tak, dokładnie.

W takim razie za rolę teatru uznaje pan przede wszystkim opowiadanie historii?

Nie, w ogóle bym tego tak nie ujmował. Jest miejsce na teatr krytyczny, jest miejsce na teatr, który opowiada historie i na każdy inny rodzaj teatru. Jeżeli miałbym się jakoś określać, to powiedziałbym, że nie lubię sekciarstwa, które zubaża nasze widzenie świata i wrażliwość. Od kilku lat na przykład podglądamy z zainteresowaniem niemieckie teatralne podwórko. W trakcie swoich krakowskich studiów chętnie oglądałem spektakle Percevala, Ostermeiera czy Castorfa i uważam, że był moment, kiedy oni nas rzeczywiście inspirowali. Teraz mam jednak poczucie, że w pewnym sensie, staliśmy się zakładnikami jednego teatralnego języka, że coś, co jeszcze kilka lat temu było nowością i czymś odświeżającym dla polskiego teatru, w tej chwili stało się trochę pustą konwencją. Z drugiej strony mamy oczywiście morze rutyniarstwa, które myli się niektórym z tradycją i rzemiosłem teatralnym. Każda próba generalizowania będzie więc w jakiś sposób fałszywa. Tak czy inaczej teraz mam ochotę obejrzeć w teatrze historię, co nie oznacza, że nie oglądam, nie lubię, i nie cenię innego typu teatru.

Ale z tego, co słyszałam, po pana spektaklu mamy się spodziewać szaleństwa?

Przez szaleństwo każdy z nas może rozumieć co innego, prawda? Są projekcje, jest ruchoma scenografia – tak, myślę, że dla niektórych to będzie szaleństwo, dla innych będzie to coś grzecznego.

Innowacyjność w pana spektaklu jest więc przede wszystkim techniczna?

Używam środków, które są obecne od dawna w polskim teatrze, więc nie nazwałbym tego innowacyjnością. To jednak będzie kilka godzin spektaklu i myślę, że przy tak długim czasie przedstawienia uzasadnione jest wspieranie się techniką. Używam jej do tego, żeby wspomóc opowiadanie historii, ale również do tego, aby budować na scenie ekwiwalent świata Tołstoja. To jest ponad osiemset stron powieści i są sprawy, które mogą zaistnieć tylko w przebłyskach, fragmentach.

Czyli „Anny Kareniny” nie dałoby się opowiedzieć przy pomocy bardzo prostych środków – aktorzy, muzyka, światło, skromna scenografia?

Dałoby się! Na pewno by się dało, na przykład, wypreparować siedem głównych postaci i zbudować bardzo prosty, kameralny spektakl wokół głównych wątków i par: Anny, Wrońskiego, Karenina, Kitty i Lewina, Dolly i Obłońskiego. Ale my zdecydowaliśmy się zmierzyć z bardziej epicką formą.

Czyli rozmach spektaklu będzie odpowiadał rozmachowi prozy Tołstoja?

Chcielibyśmy i staramy się, żeby tak było.

Życzę, żeby tak się stało. Dziękuję za rozmowę.

Michał Kotański - urodzony w 1976 roku. Absolwent Wydziału Reżyserii Dramatu krakowskiej PWST. Na Uniwersytecie Warszawskim. Był asystentem Jerzego Jarockiego, Andrzeja Wajdy, Jerzego Golińskiego, Mikołaja Grabowskiego, Krystiana Lupy, Andrzeja Seweryna, Rudolfa Zioły. W 2003 roku zadebiutował „Polaroidami” Marka Ravenhilla w Starym Teatrze w Krakowie (spektakl zaproszony na 43. Kaliskie Spotkania Teatralne Festiwal Sztuki Aktorskiej). Kolejne realizacje teatralne to m.in.: „Komediant” Thomasa Bernharda, w toruńskim Teatrze im. W. Horzycy (2005), „Tajemna ekstaza” Davida Hare'a, w Teatrze Powszechnym w Warszawie (2005), „Językami mówić będą” Andrew Bovella w Teatrze Starym w Krakowie (2006), „Spalenie matki” Pawła Sali w gdańskim Teatrze Wybrzeże (2007). W ostatnich latach wyreżyserował „Przed odejściem w stan spoczynku” Thomasa Bernharda w Teatrze Studio w Warszawie (2010) oraz „Letników” Maksyma Gorkiego w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie (2010).
W Teatrze Polskiego Radia wyreżyserował dwa słuchowiska: Radosława Paczochy "Zapach czekolady" (2009) i Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk „Burmistrz”, którego premiera odbyła się 19 czerwca 2011 roku.



Urszula Lisowska
Dziennik Teatralny
3 lutego 2012
Spektakle
Anna Karenina